Rozdział I

29 5 3
                                    

– Nie będę mówił "A nie mówiłem".

– Właśnie to powiedziałeś – wypomniał Griffinowi Alois, dopijając kawę.

Mag uśmiechnął się krzywo, grzebiąc widelcem w talerzu. Choć konkurował ze swoim cieniem na przezroczystość, nie zabierał się do jedzenia. Sięgnął po serwetkę, szukając zajęcia dla pustych dłoni.

– I co? Mam cię jeszcze przepraszać, że wpadłeś w sidła Butlera? Jedynie to przypominam ci, czego oboje się spodziewaliśmy, a i tak dałeś się przechytrzyć.

Alois przewrócił oczami, opierając plecami o krzesło. Nie miał już na talerzu nic, nad czym warto byłoby się nachylić, zatem jedynie poprawił się na krześle.

– W sumie to nawet nie "przechytrzyć" a "uwikłać" – poprawił Griffina, podnosząc znacząco palec.

Riff parsknął. Pogładził wąsik przez serwetkę.

– Przykro mi, Ali, ale nie sądzę, żeby to miało znaczenie, kiedy postanowią cię zastrzelić – powiedział z naciskiem mag.

Przecież nie zabiłem sędziego, Alois chciał powiedzieć, ale nie miał zamiaru tłumaczyć Griffinowi tak oczywistych rzeczy. Może intelekt magowi ostatnio szwankował, ale Alois nadal wierzył w niego.

Kershaw przeczesał włosy, które wpadały mu do oczu. Nie miał czasu ani umiejętności, aby przywrócić fryzurę do stanu sprzed balu. Było to na tyle zdumiewające, że minął ledwie ponad tydzień, a wszelkie ślady po staraniach pani Deve zdążyły już zniknąć. Nie tak jak wezwanie do złożenia zeznań...

– Nie pozwolę im na to – odrzekł stanowczo Alois.

Griffin przewrócił oczami, nabijając malutką porcyjkę białej masy na widelczyk deserowy. Po chwili degustowania ciastka niczym najwytrawniejszy krytyk kulinarny raczył powtórzyć kolejną, powszechnie znaną mądrość.

– Mam nadzieję, że szybko się wybronisz. Wiesz... Jakby na to nie patrzeć, im dłużej pozwalają sobie powtarzać kłamstwa, tym bardziej prawdziwe się wydają.

– Mówisz? – mruknął Alois, zakładając ręce na piersi.

W kawiarence było znacznie mniej ludzi niż przed paroma tygodniami, choć na zewnątrz pogoda wyklarowała się. Zima przeszła do zapomnienia. Z każdą mijającą godziną chmur na niebie ubywało.

Dawało to rolnikom nadzieję, że choć odwilż przyszła w tym roku późno, rośliny szybciej dojrzeją i na dożynki zbiorą obfite plony. Nie było jednak gwarancji, czy władze wcześniej nie nałożą kar za brak należytego zaangażowania w przeciwdziałaniu stratom". W końcu czymś trzeba było zapełnić spichlerze i żołądki Republikanów. Tak też wielu mieszkańców Kariorum, których rodziny uprawiały ziemię, wyjechało im pomóc.

Ci niemający jednak takich zobowiązań, także nie mieli lekko. Od czasu zamordowania sędziego Maxwella władze okręgu reprezentowane przez jedną osobę zarządziły wzmożenie prac ku czci działacza. Propagowały przy tym jego – rzekomo – ulubione powiedzenie: "praca uszlachetnia, wybijając z głowy występek".

Tak też pracownicy niższego szczebla harowali na chwałę swoich kierowników. Nie mogli jednak narzekać. W końcu mieli swoje miejsce na ziemi, nikt ich nie brał na roboty do Le Lac, a wreszcie nie dręczyła ich ani ich rodzin zwierzęca choroba. Ostatecznie zatem nie różnili się zbytnio od niewolników na służbie u zmiennych, którym też wystarczyło zaspokojenie podstawowych potrzeb.

Alois i Griffin natomiast pełnili wolne zawody, dlatego pomimo masy własnych problemów mogli przyjść na drugie śniadanie i opracować plan działań.

Seria Noruk: Dziecię Nieba cz.IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz