Rozdział 4

1.9K 53 6
                                    

Rozdział 4

Mick

Wchodzę podkurwiony do swojego biura. Przeprowadzone zeznanie przeciwko Pactic Foods poszło naprawdę źle. Prawnik drugiej strony zamknął nie tylko mojego klienta, ale także samego mnie. Strzelił do nas z armaty, o której obecności nie raczono mnie poinformować. Nadstawiam nie tylko swoją reputację, ale i kark, a ten patałach postanowił zataić przede mną tak kluczową kwestię!

– Sauter... – Rozlega mi się za plecami przepraszający głos Pactica.

Furia próbuje rozsadzić mi czaszkę. To zły moment na jakiekolwiek z nim dyskusje, ale nie mam wyjścia.

– Jak mogłeś mi tego nie powiedzieć?! – huczę na niego. – Tak zasadniczych spraw się nie pomija!

– To był jeden przypadek.

– Śmiertelny! A to już podchodzi pod prawo karne. Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę z tego, co to oznacza?!

Jestem wpieniony. Krew wrze w moich żyłach, wypalając mi je od środka.

– Nagranie mnie bez mojej zgody jest bezużyteczne. – Próbuje znaleźć coś, czym będzie mógł ochronić swoje spasione dupsko.

– Nie, jeśli nagranie trafiło do nich z nieznanego źródła. Powiedział przecież, że znalazł je na ławce przed domem i sąd nie będzie mieć podstaw, aby to odrzucić. I nie udowodnię mu, że to krzywoprzysięstwo.

– Przecież składanie fałszywych zeznań jest karalne! – Oburza się, jakby zupełnie nie słyszał mojego wyjaśnienia.

Mam ochotę wziąć rozbieg i wywalić głową w ścianę. Czy on naprawdę jest aż takim debilem?

– To bez znaczenia, kiedy będziesz musiał wypłacić grube miliony na odszkodowania. Ludzie poczują krew w wodzie, będą chcieli ugrać coś dla siebie. Zaleją nas wezwania sądowe i pójście z torbami będzie twoim najmniejszym zmartwieniem.

– Kurwa. – Klnie półgłosem przez zaciśnięte zęby. – I co teraz?

– Muszę poszukać na nich czegoś, co pozwoli kupić nam trochę czasu oraz udowodnić, że tamten typek nie zmarł z powodu spożycia produktów twojej firmy.

Chwycę się chociażby brzytwy i wygram tę sprawę jak każdą, której się podejmuję. Owy denat musiał mieć jakieś choroby współistniejące, które będę mógł wykorzystać na naszą korzyć.

– Cholera, nie wiem. Może skontaktuję się z rodziną tego gościa?

– Nie ma mowy. Nic nie rób, bo jeszcze bardziej utrudnisz mi wygrzebanie cię z tego gówna, Pactic.

Odwracam się do niego znowu plecami i pokazuję mu tym, że ta rozmowa jest skończona. Jestem wściekły, muszę ochłonąć.

Jakby tego było mało, nie dość, że w życiu zawodowym muszę użerać się z tym starym imbecylem, to jeszcze w prywatnym mam pod górkę z tą małą francą Parnell. Odkąd białowłosa pyskara bez mrugnięcia okiem, a nawet z premedytacją, powierzyła moje zamówienie jakiemuś pieprzonemu stażyście, żółtodziobowi, jakbym był jakimś nic nieznaczącym niedorobem, zniszczenie jej stało się moim priorytetem. Wcześniej chciałem jej pokazać, gdzie jest jej miejsce, a teraz muszę jej pokazać, ile jest warta.

Zleciłem więc jednemu z aplikantów adwokackich prześwietlenie jej i znalezienie na nią czegokolwiek, czym mógłbym wziąć ją w garść. Niestety nie tylko on przyszedł do mnie z pustymi rękami, ale i ja sam na nic nie natrafiłem. Zupełnie nic. Wkurwiłem się. Marion Parnell jest czystsza od łzy, a w dzisiejszych czasach i w takim miejscu, w jakim jesteśmy, jest to niemożliwe. Nie ma nawet mandatu za parkowanie, którego brak w wiecznie zatłoczonym San Francisco graniczy z cudem.

Kontrahent - ZOSTAŁ WYDANYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz