J e d e n

95 9 0
                                    


Nienawidzę poranków.

Jak byłam dzieckiem, miałam całą listę rzeczy, których nienawidzę. Przydałaby mi się teraz. Napisałabym na niej wielkimi literami PORANKI W PONIEDZIAŁKI. Z wysepki kuchennej biorę kartkę i długopis. Po chwili kartka pokrywa się trzema literami pisanymi w kółko — PwP, jako skrót od poranki w poniedziałki. Opieram głowę na dłoni z zamiarem zaśnięcia, lecz skutecznie uniemożliwia mi to mój dziesięcioletni brat Arlo.

- Player vs Player? Grasz w gry komputerowe? Nie wiedziałem. LOL, WoW czy Metin? A może Minecraft? — wykrzykuje zaglądając mi przez ramię.

- Arlo, zabij się. Nie widzisz że jeszcze śpię? — pytam go.

Brat spogląda na mnie wzrokiem pełnym udawanego smutku. Podnosi ze zlewu nóż do masła i przykłada go sobie do gardła. Wywraca oczy w dwie różne strony. Wygląda, jakby miał zeza rozbieżnego. Zaczynam się śmiać, jednak śmiech przechodzi w ziewnięcie. Szeroko otwieram usta, a wtedy do kuchni magicznie wpada mama.

- Zamknij buzię, bo ci mucha wleci. Dzień dobry, moje dzieci! Oh, haha! Nawet nie czuję, kiedy rymuję! — chichocze.

Stękam i uderzam głową o blat. Powierzchnia stołu jest strasznie zimna; podnoszę twarz i spoglądam na rodzinkę. Znowu zaczynam jęczeć kiedy widzę, jak bardzo ich rozbawiam.

- Czy to dzisiaj? Narodowy dzień poranków ze zmasowanymi atakami na Davinę? — patrzę na nich wzrokiem pełnym żalu. — A tak w ogóle, gdzie tata? — pytam.

- Ojciec o trzeciej w nocy zerwał się na pociąg. Służbowa podróż i te sprawy. Rozumiesz, o co chodzi — wzdycha matka.

W tych chwilach mama zawsze wygląda przygnębiająco. Ostatnio zwierzyła mi się, że tata tak często wyjeżdża, aż obawia się, iż ojciec ją zdradza. Jej zmartwienie jest łatwo zauważalne — matka się garbi, a zmarszczki na jej czole i dookoła oczu są wyjątkowo wydatne. Wbija tępy wzrok w blat i zaczesuje kosmyk blond włosów za ucho. Mimo tego, że farbuje włosy, pasma siwizny są niezwykle widoczne.

Jednak chwila otępienia trwa krótko. Mama zaraz wraca do swojej radosnej, tryskającej energią postaci.

- Co wam podać, młodzieży? Naleśniki? Gofry? — pyta.

- Ja chcę potionkę na siłę — marudzi Arlo.

- Słuchaj, bracie, odłączę ci komputer, kapujesz? To już uzależnienie — prycham.

- Opanuj się, bo wyglądasz jak creeper przed wybuchem — odpowiada.

Chowam twarz w dłoniach. Myślę nad głupotą mojego brata. Jak można być tak uzależnionym od gry z klockami? Jak?

Naglę czuję zapach naleśników z syropem klonowym i przerywam myśli.

- Mamo, kocham cię. Jeszcze tylko błagam cię o kawę — mówię, udając wzruszenie. W międzyczasie zjadam wszystkie naleśniki. Uwielbiam je. Czy może być coś lepszego od naleśników? Oh, no tak. Kawa. Nagle, jak na zamówienie, matka stawia przed moją twarzą parujący kubek aromatycznej kawy. Od razu wypijam połowę zawartości.

- Pani Katherine Ally Karren-Sullivan, jest pani moją osobistą boginią. Naprawdę, jestem pani niezwykle wdzięczna. Okropnie wdzięczna — oznajmiam poważnym tonem.

Mama wybucha śmiechem. Głaszcze mnie po policzku. Patrzę na zegarek na jej nadgarstku. Jest ósma dwadzieścia trzy, sekund osiemnaście.

Lekcje zaczynam o ósmej pięć, więc mam jeszcze czas.

Cholera, myliłam się.  Nie mam.



TimelinesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz