1

524 35 11
                                    

DANIEL

Powrót po służbie zawsze traktuję jak coś wyjątkowego. Podekscytowanie nie opuszcza mnie od chwili wyjścia z komendy, aż do przekroczenia progu mieszkania. Dzisiejszy dzień nie jest inny.
Przekręcam klucz w zamku i już słyszę pisk dzieci, które jeszcze w otwartych drzwiach, rzucają się na mnie.
– Dajcie wejść! – wołam i podciągam uwieszonego na mojej szyi Franka.
Po kilku krokach jestem w stanie kucnąć, żeby objąć jeszcze Anielę i z nimi na rękach rzucam się na kanapę w salonie. Dzieci na wyścigi zaczynają mi coś opowiadać i w tym hałasie nie mogę niczego zrozumieć. Uśmiecham się tylko i przytakuję, czekając, aż ochłoną i zwolnią tempo. W końcu udaje mi się od nich oderwać i podchodzę do stojącej w kuchni żony. Unoszę kącik ust na jej widok i opieram delikatnie dłonie na jej biodrach.
– Cześć kochanie – mruczę z ustami przy jej pachnącej szyi. – Jak minął dzień?
– W porządku. – Odwraca się, ale kiedy chcę ją pocałować, nieznacznie się uchyla. – Masz jakieś plany? Bo umówiłam się na paznokcie.
– Leć spokojnie.
–Tylko nie zrobiłam niczego do jedzenia. – Wzrusza ramieniem, a ja wybucham szczerym śmiechem.
–Zamówię pizzę, dzieci się ucieszą. – Przyciągam ją do siebie i łapię za tyłek. Boże, jak ta kobieta mnie kręci.
–Tylko teraz, żeby za późno nie jadły, bo będzie kłopot jak poprzednio.
–Jasne. – Ściskam jej pośladek i wpijam się w gorące usta. Jest słodka od pomadki, a to, że się wyrywa jeszcze bardziej mnie rozpala.
–Muszę już iść. – W końcu udaje jej się wyswobodzić i odprowadzam ją wzrokiem do drzwi.
–Będę czekał – wołam, kiedy zakłada buty i posyła mi trochę lekceważące spojrzenie.
Zaraz po wyjściu Gośki, zamawiam dwie duże pizze i nie mówiąc nic dzieciom, idę do sypialni. Z pewnym rodzajem ulgi chowam broń oraz odznakę i idę pod prysznic. Chłodne strumienie przyjemnie odprężają moje ciało i oparty dłońmi o ścianę pozwalam wodzie lać się na mój kark i plecy. Ubrany w dresowe spodnie i t-shirt rozsiadam się przed telewizorem, ale nie mam co liczyć nawet na reklamy. Franek w ciągu sekundy przenosi się z klockami mi pod nogi, a Aniela transportuje do mnie lalki, którym mam czytać, już chyba setny raz, Kubusia Puchatka. Patrzę z czułością w śliczne oczy bliźniaków i nie umiem odmówić, bądź co bądź nie widują mnie całymi dniami. Na jednym kolanie sadzam córkę, na drugim lalkę i otwieram książkę, znów na pierwszej stronie.
–Przedstawiam wam Kubusia Puchatka, który…
–Misia nie Kubusia – poprawia mnie Anielka. – Tam jest Misia Puchatka!
–Przepraszam. – Przewracam oczami. – Misia Puchatka, który właśnie w tej chwili schodzi po schodach. Puk-Puk…
–Tuk-tuk! – Znów mi przerywa. – Tato, tam jest tuktuk nie pukpuk!
–Koteczku, a czemu jaj mam to czytać, skoro znasz to już na pamięć?
–Bo Lola nie zna. – Wskazuje mi głową szmacianą lalkę.
–A nie możesz Loli sama tego opowiedzieć?
–Nie, bo bajki czytają rodzice. – Robi wielkie oczy.
–Ale ja nie jestem jej rodzicem.
–No ale jesteś dziadkiem, dziadkowie też czytają bajki.
Z zamkniętymi oczami biorę głęboki wdech i w największym skupieniu staram się czytać bez żadnej, najmniejszej nawet pomyłki. Na szczęście Anieli nie podoba się tembr mojego głosu, bo ponoć jest zbyt niski do bajek i Lola się boi. Mi to akurat na rękę. Wykorzystując chwilę, że dzieci znów zajęły się sobą, włączam telewizor. Nic tu nie ma, ale po dwunastu godzinach służby mogę patrzeć nawet na uśmiechnięte panie domu, które dostają orgazmu, bo im plama z koszuli zeszła albo kibel nie ma bakterii. Plamy i bakterie mam w dupie, za to na orgazm mam ochotę. Gośka od dwóch miesięcy sprawnie omija ten temat i zawsze coś staje nam na drodze, a w zasadzie to jej, bo ja jestem gotowy w każdej chwili.
Kiedy przyjeżdża pizza, dzieci zabijają się w wyścigu, które będzie trzymać karton. Na szczęście są dwa, więc rozkłada się sprawiedliwie. Po kolacji, którą zjedliśmy na podłodze w salonie, zbieram opakowania i sprzątam okruchy. Dziwi mnie, że Gośki nie ma, bo zazwyczaj wracała po trzech godzinach. Teraz mija piąta, a ona nie daje znaku życia. Spokojnie kładę dzieci spać i z piwem w ręce rozsiadam się na kanapie. Dopiero teraz delektuję się ciszą i spokojem. Kocham ponad życie te moje stwory, ale czasami są nie do wytrzymania. Fakt jest też taki, że przez pracę jestem z nimi mało i nie mam wprawy. Nerwowo spoglądam na zegarek, bo dochodzi północ i w końcu dzwonię do żony. Nie odbiera, co jeszcze bardziej podnosi mi ciśnienie. W końcu, zgrzyt zamka w drzwiach przynosi mi ulgę i opanowując emocje, odwracam się do wchodzącej Gośki. W progu zdejmuje buty i stara się być jak najciszej.
–Skąd Litwini wracali? – mówię na tyle głośno, żeby usłyszała, ale żeby nie obudzić dzieci.
–Co?
–Z nocnej wracali wycieczki. – Szczerzę się sztucznie. – A jakieś łupy przytargałaś chociaż?
–Bardzo śmieszne. – Chwieje się i nawet wiem od czego. – Majkę spotkałam.
–Na paznokciach?
–Jakich paznokciach? – Marszczy brwi i spogląda na dłonie. – A tak, to znaczy po paznokciach.
–Pomóc ci? Bo wyglądasz na zmęczoną. – Powstrzymuję śmiech, kiedy trzymając się ściany, próbuje prosto iść.
–Dam radę, wcale dużo nie wypiłam.
–No widzę. – Zaciskam usta, kiedy mnie mija i po wyłączeniu telewizora idę do sypialni.
Gośka długo nie wychodzi z łazienki, ale ciągle ją słyszę, więc raczej żyje. Nie wiem, jak będzie żyć jutro, ale to jej sprawa. W końcu po wielu bojach trafia do łóżka i odwraca się plecami do mnie. Z daleka pachnie balsamem do ciała i winem. Pobudza mnie ten zapach i delikatnie dotykam placem jej ramienia, zsuwając z niego ramiączko koszulki. Nie reaguje, ale nie wiem czy czeka, czy już śpi. Muskam ustami pachnącą, miękką skórę i przesuwam się bliżej szyi.
–Nie śpij – szepczę i zgarniam jej luźne włosy, odsłaniając kark.
–Śpię.
Wsuwam dłoń pod kołdrę i podciągam satynową koszulkę, odnajdując zgrabne biodra i pośladki. Chwilę głaszczę jędrny tyłeczek i przesuwam się nieco niżej. Niestety, od razu mnie kopie i odrywa od siebie moją dłoń.
–Daj spokój – warczy na mnie.
–Kochanie co jest? Ostatnio w ogóle nie…
–Nic nie jest. Po prostu nie mam ochoty.
–Wcale? – Próbuję przytulić twarz do jej szyi, ale się uchyla. – Ok, dobranoc.
Chcę ją objąć, lecz nawet na to mi nie pozwala i przesuwa się na skraj łóżka. Zawiedziony odwracam się do niej plecami i próbuję zasnąć. Nie idzie mi spanie. Zerkam co chwilę na żonę i zastanawiam się, kiedy to się zaczęło. Może zrobiłem coś, co ją tak oziębiło. Dzieci miały urodziny w marcu, wtedy jeszcze było dobrze, jak dziś pamiętam szybkie bzykanie w samochodzie, kiedy odbieraliśmy tort. Wielkanoc też była normalna, ale weekend majowy już nie. Podpierając się na rękach, siadam i opieram plecy o wezgłowie łóżka. No tak, wyjechaliśmy wtedy do spa, myślałem, że to będzie weekend pełen wrażeń, a ona nawet dotknąć się nie dała. Sam nie wiem, nie było między nami kłótni ani nawet poważnych rozmów, a jednak coś się stało.
Poranek przychodzi stanowczo zbyt szybko. Budzik bez żadnej litości brzęczy na szafce przy łóżku, a ja sam siebie próbuję oszukać, że go nie słyszę. W końcu nie chcąc budzić całej rodziny, wyłączam go i odruchowo oglądam się na śpiącą obok mnie piękność. Jej włosy luźno leżą na poduszce, a przez cienką koszulkę seksownie przebijają się sutki. Torturuję samego siebie, patrząc na nią i wyobrażając sobie, co bym jej zrobił, gdyby mnie chciała. Przyciskając dłonią unoszącego się członka, wchodzę do łazienki i biorę zimny prysznic. Kawę piję w samotności, zresztą to jedyna chwila ciszy i spokoju w ciągu mojego dnia. Reszta będzie intensywna i głośna.
Pracę zaczynam klasycznie od odprawy. Komendant gada jakieś bzdety, które mało mnie obchodzą, bo ja mam wyznaczone swoje obowiązki i nie mam zamiaru ani wchodzić nikomu w robotę, ani dopuszczać nikogo do swojej. Lubię pracować sam. Kiedy facet kończy, wszyscy zaczynają się rozchodzić do swoich obowiązków.
–Aspirancie! – Słyszę głos za plecami i wiem, że to do mnie.
–Na rozkaz. – Odwracam się do komendanta.
–Jak sprawy idą? Masz coś nowego? Bo od tygodnia czekam.
–Nic nowego, sprawdzam kilka możliwości. – Opieram się dupą o blat stolika i zaplatam ręce na klatce piersiowej. – Facet nie ogłasza się z towarem, to klienci go znajdują, dlatego trudniej na niego trafić. Nie ma zgłoszeń, że zachęcał osoby nieletnie. Poza tym drastycznie spadła ilość osób, które trafiały po narkotykach na izbę przyjęć. Wygląda jakby wstrzymał sprzedaż, albo się wyniósł na inny teren.
–Znajdź go! Szuka go pół Polski, wiesz co będzie jak my go dostaniemy?
–Awansują pana komendanta? – Drwię z jego dumnie wypiętej piersi.
–Ciebie też Karski.
–Aspirant sztabowy mi wystarczy.
–Podkomisarz nie kusi?
–Większość społeczeństwa nie odróżnia stopni, więc dla mnie jednego to bez znaczenia. Mogę już iść?
Facet zamiast odpowiedzieć, macha dłonią i w końcu spokojnie mogę zająć się robotą.
Od kilku miesięcy próbujemy namierzyć gościa handlującego prochami, jednak facet nie jest amatorem, doskonale wie, kiedy może poszaleć, bo jesteśmy daleko od niego, a kiedy lepiej zamknąć się w piwnicy i przeczekać. Pewnie gdyby nie to, że kilka osób zmarło, to nie byłaby to sprawa tak ważna. Przeglądam zeznania świadków, monitoring i czegoś ciągle brakuje, brakuje jednego kawałka, jakby ktoś mi puzzle schował. W południe mam już dość i idę zrobić sobie kawę.
Kiedy staję w drzwiach kuchni, pierwsze, co zauważam, to wypięty w moją stronę tyłek. Całkiem zgrabny i fajnie podkreślony przez dopasowane spodnie, ale do cholery, wczoraj tu tego nie było. Oglądam się za siebie, czy ktoś poza mną to widzi i opieram się ramieniem o futrynę. Zaciskam dłoń na ustach, powstrzymując śmiech, kiedy dziewczyna klnie pod nosem, nie mogąc uruchomić ekspresu i szuka pod blatem kabla.
–Może stuknąć? – mówię głośno, a dziewczyna z piskiem podskakuje.
–Przepraszam? – pyta słodkim, cienkim głosem.
–Stuknąć – powtarzam, udając powagę – puknąć, uderzyć, pierdolnąć? Ekspres, nie panią. – Unoszę dłonie i stając obok przejętej dziewczyny, uderzam dłonią w bok urządzenia. Od razu się włącza i zaczyna mielić ziarno. – Alleluja!
–Dziękuję. – Zawstydzona opuszcza głowę. – W domu mam zwykły przelewowy.
–Nie ma sprawy – odpowiadam i sięgam z szafki kubek. – Trochę już odsłużył, czasem trzeba go zmusić do współpracy. A pani tu nowa?
–Tak. – Kiwa szybko głową. – Dziś mój pierwszy dzień tutaj, przenieśli mnie z Karowej.
–Awans czy zesłanie?
–Bardziej awans. – Uśmiecha się i w tym samym momencie oboje łapiemy za stojący pod dyszą kubek.
–Przepraszam. – Dziewczyna zabiera dłoń.
–Nie, proszę. – Czekam aż weźmie swoją kawę i stawiam swój kubek. – To kim tu jesteś?
–Jestem oddelegowana do prewencji na adaptacji.
–Ha! Świeżynka po szkole? – Śmieję się głośno sam do siebie. – I tu cię zesłali? Życzę powodzenia.
Wracam z pachnącą kawą do swojego pokoju i ruszam do pracy. Trafiam między dokumentami na zeznanie świadka w sprawie, jednak coś mi w tym jego zeznaniu nie pasuje. Szperam miedzy teczkami, odnajdując w końcu tę, która mnie interesuje i porównuję dane z obu dokumentów. Copperfield mi się trafił. Według danych facet był w dwóch miejscach jednocześnie. Próbuję się do niego dodzwonić, ale bezskutecznie. Na szczęście mam adres jego zamieszkania. Zanim się zbiorę, słyszę pukanie do drzwi i spoglądam na wchodzącego do gabinetu komendanta z dziewczyną od ekspresu za plecami.
–Wychodzę, muszę sprawdzić jeden trop, jeśli to coś pilnego, to jak wrócę – mówię, bez zgody przełożonego.
–Ja właśnie w tej sprawie. – Staje mi na drodze i nie pozwala przejść. – Pani z tobą pojedzie.
–Co? – prawie krzyczę. – Szefie, ja pracuje sam.
–Wiem, ale pani została przydzielona do działań poszukiwawczych i pościgowych, a to jak na razie jedyna taka sprawa u nas.
–Prawda, ale ja…
–Nie dyskutować! – Podnosi głos, a dziewczyna aż się cofa. – Od dziś jesteście partnerami.
Kiedy wychodzi, spoglądam na wyraźnie przestraszoną partnerkę i ciężko wzdycham. Co ja niańka jestem? Niezadowolony mijam ją w drzwiach i wychodzę na parking.
–Przepraszam – odzywa się za moimi plecami.
–To ja przepraszam. – Odwracam się do niej i wyciągam dłoń. – Daniel Karski.
–Marlena Winiecka.
–Ustalmy na początku zasady. Nie wtrącasz się w działania, pytania zadajesz tylko, jak jesteśmy sami, obserwujesz i się uczysz, możesz robić notatki, nie dyskutujesz, wykonujesz polecenia. Zrozumiano?
–Mogę oddychać bez rozkazu? – szepcze do siebie i dopiero po chwili podnosi na mnie wzrok.
–Jeśli nie umiesz się powstrzymać, to tak, ale na litość, cicho i nie w moją stronę. Nie lubię jak ktoś się na mnie gapi.
–Jak pan przesłuchuje ludzi? – Na jej słowa przewracam oczami. – Pytam, bo jesteśmy sami.
–Staję do nich tyłem. I Daniel, nie pan.
–Rozkaz.
W drodze do mieszkania świadka tłumaczę jej pobieżnie szczegóły sprawy i to, czego możemy się spodziewać. Marlena ani słowem się nie odzywa, kiwa tylko głową po każdym moim zdaniu i nie wiem, czy to jej sposób na zapamiętanie wszystkiego, czy mnie olewa. Gówno mnie to obchodzi, bo i tak nie zależy mi na jej opinii. Kiedy jesteśmy na miejscu, zerkam na zestresowaną dziewczynę i śmieję się, przypominając sobie moją pierwszą interwencję.
–Masz odznakę? – pytam obojętnie i kątem oka widzę, jak grzebie po kieszeniach.
–Tak.
–Brawo! – Cicho klaszczę w dłonie i przyciskam dzwonek przy drzwiach.
Marlena nerwowo podryguje nogą i jednocześnie mnie to bawi i wkurza. Zanim ktoś nam otworzy, odwracam się do niej i gromię spojrzeniem.
–Uspokój się! – Po tych słowach odwracam się do stojącej w progu kobiety. – Dzień dobry, aspirant sztabowy Daniel Karski i starszy posterunkowy Marlena Winiecka. Czy zastaliśmy pana Wojciecha Latosza?
–Nie. – Kobieta blednie na nasz widok. – Nie mam z nim kontaktu od dwóch dni. Myślałam, że to on przyszedł. Co się stało?
–Chcielibyśmy porozmawiać, w jego zeznaniach dotyczących prowadzonej przez nas sprawy jest kilka nieścisłości, musimy je wyjaśnić. Czy wie pani gdzie pan Latosz może przebywać?
–Wyszedł przedwczoraj do kolegi na mecz, nie wrócił. – Kobieta mówi tak szybko, że trudno ją zrozumieć. – Myślałam, że popili, jak to chłopaki, że wytrzeźwieje i wróci, ale telefon nie odpowiada!
–Ma pani adres tego kolegi? – pytam, a Marlena już wyciąga notes.
–Niepełny. Tylko ulicę, nie znam numeru domu.
–Proszę podać wszystko, co pani wie.
Po spisaniu danych wracamy do radiowozu, jednak zanim do niego dotrzemy, słyszę wezwanie i kiwam głową do swojej partnerki, żeby odebrała. Dziewczyna patrzy na mnie zaniepokojona, ale podbiega do auta i bierze do ręki gruszkę. Kiedy podchodzę, nie wygląda najlepiej.
–W lesie pod miastem jakiś grzybiarz znalazł zwłoki.
–I co? – pytam niecierpliwie.
–Były w bajorku na środku lasu, denat miał przy sobie dokumenty na nazwisko Latosz.
–Kurwa – syczę i odwracam się w stronę domu, z którego wyszliśmy. – Jedziemy.
Marlena bez słowa przesiada się na stronę pasażera  i zapina pas. Kiedy docieramy na miejsce, jest tu już kilku techników, a teren odgrodzony jest taśmą. Podchodzimy bliżej i wszyscy gapią się na chowającą się za mną posterunkową.
–Nie pytać, bo zastrzelę – mówię, zanim ktoś się odezwie. – Co mamy? – Pochylam się nad workiem i zaglądam do środka.
–Trup od jakichś dwudziestu, dwudziestu kilku godzin. – Patolog kuca obok mnie. – Tyle samo czasu spędził w wodzie.
–Topielec? – Po założeniu rękawiczek poruszam głową denata.
–Nie sądzę, raczej zmarł i został wrzucony do wody, chłopaki znaleźli ślady opon w pobliżu bajorka, raczej nie myślę, że ktoś tu na przejażdżkę terenową przyjechał.
–Weź od chłopaków… – Odwracam się do Marleny i zawieszam głos na widok jej miny. – Dobrze się czujesz?
–Tak. – Z obrzydzeniem odwraca głowę i nadgarstkiem ociera usta. Ma ślinotok, czyli rzyganko nam się szykuje.
–Weź od chłopaków notatki, będą nam potrzebne.
–Tak jest – szepcze i wręcz słyszę, jak z trudem przełyka ślinę.
–Olej papiery i idź do radiowozu. Jedne zwłoki nam wystarczą.
–Dam radę – mówi cicho i odchodzi do wozu technicznego. Kiedy wraca, jest blada i na siłę stara się nie patrzeć na ciało.
–Poradzę sobie, możesz odejść.
–Nie, nie… - Milknie i po oczach widzę, że zaraz puści pawia.
-Oo! O! – Nerwowo wstaję i ciągnę ją za sobą na odległość kilkunastu metrów. Laska w końcu nie wytrzymuje i opierając dłoń o drzewo, rzyga tak, że aż mi jej szkoda. Podtrzymuję ją, żeby nie upadła, a kiedy kończy, odprowadzam do wozu i sadzam w fotelu. – Lepiej ci? – Podając jej butelkę wody, kucam przy jej nogach. – Żyjesz?
–Tak, przepraszam, nie wytrzymałam.
–Nie uczyli w szkole takich rzeczy?
–Teoretycznie uczyli, myślałam, że to będzie jak w filmach, z worka będzie wystawać kawałek nosa i tyle. A tu? Jeszcze ten zapach.
–To dopiero początek tego, co nas czeka. – Śmieję się z niej. – Jeszcze wizyta w prosektorium.
–Dziś? – pyta ze strachem.
–Jutro, a dziś to odpocznij. Posiedź tu, ja dokończę i odwiozę cię do domu.
–Nie za wcześnie? – pyta i patrzy na mnie z błaganiem o litość.
–Za wcześnie. Tak więc zapraszam do pełnienia służby! – Odchodzę wkurzony, bo baby na takich stanowiskach są nie do ogarnięcia.

Przerwa na kawę [Zakończona]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz