5. Jak nie ja

55 0 0
                                    

piątek, 18 listopada   

Problem polegał na tym, że ostatniej doby tyle spałem, także za dnia, że zużyłem chyba całe dostępne pokłady melatoniny. Zmrużyłem oczy dopiero jakoś nad ranem i otworzyłem wcześnie, przed ósmą, nie pamiętając nawet snu, najwyraźniej tak nieznaczącego, że nie zostawił po sobie żadnego piętna. Andżela korzystała z wolnego na dosypianie, a chrapanie Krzyśka zaczęło dobijać zza ściany, jak tylko wyciągnąłem z uszu stopery. Na całe szczęście, tego poranka nic mnie nie bolało, za to wstawszyz łóżka na równe nogi, przeciągając się, odnosiłem wrażenie, jakbym naprężał samą skórę, jakby kości zastąpiła jakaś galaretowata substancja, a mój szkielet miał się rozlecieć zpierwszym podmuchem wiatru, jaki hulał za oknem. Oczy niby otwarte, trzeźwe, a jakoś zagubione w tym świetle dnia. W świecie, chyba nie do końca moim, świecie nie dla mnie, nie dla mojej postaci. Wiedziałem już kim jestem, albo raczej kim powinienem być, by korzystać w pełni ze wszelkich dobrodziejstw, jakie mógł nieść ten i każdy kolejny ranek. W ten konkretny, po raz pierwszy, nie czułem się osobnikiem rodzaju nijakiego, przynajmniej w środku. Gdyby ktoś mnie od teraz zapytał po jakiejś gafie: „jaki z ciebie facet?" mógłbym bez cienia blamażu, nieskromnie przyznać, że otóż żaden. Wczoraj otworzył się przede mną nowiutki rozdział encyklopedii zatytułowanej „moje życie", tylko, że sporządzony ciemno-szarą czcionką. Nie dlatego, że prawi o przykrości, ale dlatego, że zostanie dla mnie niedostępny, jak samochód w NFS-ie, którego nie mogę odblokować, bo w tej grze nie został umieszczony, a stanowi jedynie prototyp czegoś, co miało się wniej znaleźć, ale z przyczyn losowych ugrzązł w sferze konceptu artystycznego. Czy byłby jakiś sens grać dalej w grę, w której głównej, upragnionej nagrody nie da się zdobyć, choćbym wszystkie wyścigi przejechał na złoto i odkrył każdą jedną znajdźkę? Ilu graczy na moim miejscu by taką płytę bez namysłu wyjebało do kosza w pełnym frustracji wsadzie?

Tak mi się nie chciało iść dziś do pracy, nie chciało mi się z nikim gadać, uśmiechać, tylko przewinąć czas o te dwa tygodnie, aż mieszkanko zostanie tylko dla mnie, wezmę sobie urlop, w trakcie którego będę tylko grał, spał, jarał szlugi i pił piwo. Nawet myśleć i użalać nad sobą mi się odechciało. Jak najdalej od rzeczywistości, to wszystko, o co proszę. Wystarczyło wytrzymać tylko dzisiejszy dzień, rysujący się w pracy na nie najłatwiejszy, z tytułu przełożonych z wczoraj obowiązków. Potem, jak Krzysiek z Andżelą sobie pojadą na weekend, całe dwa dni wolnego staną przede mną swoim samotnym otworem.

Dwa dni, na pewno?

Gówno... gówno, gówno! W niedzielę ta kolacja u rodziców pod znakiem pierdolenia o weselu kuzyna i... Marta! W tym samym czasie rodzice i Marta, o której totalnie zapomniałem. I nawet nie czułem się zobowiązany jej odpisywać, nie widziałem sensu spaceru z nią, nie miałem na to ochoty. Nie wiedziałem, czy żywiłbym zapał na wieczór z Joanną, a co dopiero z nią. Sam, pobyć samemu, beznikogo, bez telefonu, od dzisiejszego popołudnia zaczynając, na niedzielnym wieczorze kończąc.

Nigdy więcej rodzaju nijakiego, to już jasne jak słońce, tylko czy mogło z tej wiedzy wyniknąć coś pozytywnego? Przez ostatnie paręnaście lat błądziłem jak dziecko we mgle, jak kupa w przeręblu, tułałem się z tymi wrzodami, uwierającymi, gniotącymi, niedającymi spokoju, a co gorsza, jątrzącymi się nie wiadomo gdzie. Na pięcie, na dupie, na ściance jelita grubego? Traktowałem je jak tę gulę w gardle, wmawiając sobie, że to tylko chwilowe coś izaraz zniknie.

Teraz już wiem, że nie, one nie znikną. I wiem też, że to nie żadne wrzody, tylko po prostu, posługując się slangiem zawodowym: błąd. W liczbie pojedynczej. Niezgodność typów zmiennych. Wiem w której linijce kodu się znajduje, a nawet jak go naprawić, tylko nie mam ku temu wystarczających możliwości technicznych.

I staję się dziewczynąOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz