3

261 35 4
                                    

Daniel

Przygotowuję kawę dla Małgosi i niosę jej do łóżka. Patrzę na jej spokojną twarz i nie opuszcza mnie wrażenie, że coś zepsułem między nami. Czegoś jej nie daję. Może pora iść na urlop i spędzić go tylko z nią.
-Kochanie – szepczę z ustami przy jej policzku. – Kawka.
-Tak rano? – mruczy lekko ochrypnięta, a dźwięk jej głosu przyprawia mnie o dreszcze.
-Jest ósma, zaraz mam służbę.
-Daj mi spać.
-Kochanie ósma, zaraz dzieci trzeba do przedszkola odstawić. – Śmieję się, bo chyba jest jeszcze nieprzytomna.
-To odstaw i daj mi spokój – tym razem na mnie warczy i zasłania się pościelą.
Nie mam zamiaru się z nią kłócić i spoglądam na zegarek. Nie ma opcji, że zdążę do roboty. Nie czekam na nic i idę obudzić dzieci. Są zaskoczone, że to ja je szykuję i zadają setki pytań, na które nie znam odpowiedzi. Staram się je zagadywać, zmieniając temat i w biegu zakładam im buty. Po wizycie w przedszkolu gnam prawie na sygnale na komendę. Trafiam na koniec odprawy i z daleka widzę niezadowolenie komendanta. Unoszę przepraszająco dłoń i idę prosto do swojego biura. Zastaję tu Marlenę, dziewczyna siedzi z nosem w papierach i nie reaguje, kiedy siadam naprzeciwko niej.
-Sorry za spóźnienie.
-Nie ma sprawy.
-Musiałem się zająć dziećmi – tłumaczę się, sam nie wiem dlaczego.
-Nie ma sprawy. – Dopiero teraz podnosi na mnie wzrok i od razu poznaję, że nie ma humoru. – Nie było na odprawie dla nas niczego ważnego. Mamy tylko to. – Podaje mi kilka kartek.
Czytam wstępną analizę badań i kilka szczegółów przyciąga moją uwagę. Zerkam na patrzącą w okno dziewczynę i rzucam papiery na biurko.
-Co ci jest? – pytam i nagle się do mnie odwraca.
-Nic, słaby poranek.
-Przerwa na kawę? – Przechylam głowę na bok i dostrzegam w końcu uśmiech na jej twarzy.
-Jeszcze nie zaczęliśmy pracy.
-Oj tam. – Kręcę szybko głową i podnoszę się z fotela. – Facet i tak nie żyje, nie ma się co spieszyć. Ja zrobię.
Idę prosto do kuchni i z uśmiechem przypominam sobie, jak wczoraj zastałem tu Marlenę. Wczoraj, znamy się jeden dzień, a mi się wydaje, że przynajmniej rok. Jest w niej coś normalnego, co sprawia, że szybko się człowiek do niej przyzwyczaja.
Z dwoma wypełnionymi kawą kubkami wracam do pokoju i stawiam je na biurku.
-Mogę o coś spytać? – Po tych słowach upijam kawę.
-Pytaj.
-Jesteś dziewczyną nie? – Głupie pytanie. Marlena zerka na sama siebie i z uśmiechem spogląda mi w oczy.
-Nie wiem na jakiej podstawie wysnułeś tę śmiałą teorię…
-No ale załóżmy, że jesteś.
-No załóżmy. – Opiera się mocno o krzesło i nie przestaje na mnie patrzeć.
-Mój kumpel ma kłopot ze swoją kobietą.
-Bije go?
-Bardzo śmieszne. Nie układa im się, nie gadają ze sobą. Ona jest wiecznie zmęczona i niezadowolona, on stara się być na zawołanie, ale wygląda, że ona wcale tego nie potrzebuje.
-I co ja mam do tego?
-Weź powiedz jako kobieta, o co może chodzić? Jakiś kryzys?
-Nie znam jej, nie znam jego i ich problemów. Może ma kogoś na boku, może sprawił jej jakąś przykrość, może… - wzrusza ramionami, jakby nie wiedziała co ma jeszcze dodać
Zbija mnie trochę z tropu. Nie wydaje mi się, żeby po tylu latach mogła mnie zdradzać.
-Posłuchaj – Marlena pochyla się i kładzie łokcie  na biurku – kobiety zazwyczaj nie zdradzają bez powodu. Szukają sobie kogoś wtedy, kiedy ich własny mężczyzna nie daje im tego, czego potrzebują. Ty – zawiesza głos – to znaczy twój kolega może robić wszystko jak najlepiej, ale może nie to, co trzeba. Musi pogadać z nią o jej potrzebach, pragnieniach czy marzeniach. Nie z pretensją, bo ja dla ciebie wszystko, a ty niezadowolona! Spytaj ją, to znaczy ten kolega niech ją spyta. Kobiety bardzo często mówią wprost czego pragną, ale faceci rzadko kiedy to słyszą. Biologia tak nas urządziła. Wam trzeba pokazać palcem, w innym wypadku, kiedy delikatnie daje wam się do zrozumienia, to wy odbieracie to jak marudzenie. Kumasz?
-Nie.
-Jasne. – Przewraca śmiesznie oczami. – Czym ona się zajmuje? Gdzie pracuje?
-Nie pracuje. Odkąd mamy – zatrzymuję się i widzę na jej ustach litościwy uśmieszek – dobra. Odkąd mamy dzieci Gośka nie pracuje. Nie ma takiej potrzeby, ale nie bronię jej iść do pracy. Tak jest wygodniej i możesz mi nie wierzyć, ale to była nasza wspólna decyzja, nikt niczego na nikim nie wymuszał. Długo ten temat wałkowaliśmy i już.
-Czyli co, rano odprowadza dzieci do szkoły, wraca do domu, gotuje, pierze i czeka na dzieci. Potem obiad, lekcje, kawa przed telewizorem, położyć dzieci i spać. Tak?
-Wychodzi do koleżanek. Do kosmetyczki fryzjera i tak dalej.
-A z tobą na randki kiedy?
-Nie chce ze mną wychodzić. Nawet kiedy mamy czas dla siebie, to ona nie chce ze mną spędzać czasu! Myślisz, że jakiś wyjazd by to zmienił, sami bez dzieci?
-Nie zaszkodzi spróbować. O tej porze to jakieś morze, leżaki i drinki. – Rozmarzona unosi kącik ust.
-Weekend na Majorce?
Dziewczyna wbija we mnie wzrok i przez chwilę nawet nie oddycha.
-No ja myślałam o jakimś Milenie czy Krynicy Morskiej, ale jak wolisz egzotykę.
-Ona woli. – Wracam myślami do naszej podróży poślubnej na Majorkę i już snuję plan wynajęcia tego samego pokoju, w którym wtedy mieszkaliśmy. – Dzięki. Dopijamy kawę i jedziemy pogadać ze zwłokami.
-Romantycznie jak cholera. – Krzywi usta z obrzydzenia i po zajrzeniu do kubka odstawia go na blat.
W prosektorium czeka już na nas lekarz sądowy. Marlena zaraz po wejściu do budynku robi się blada, ale udaję, że tego nie zauważam, jednak wciąż mam ją na oku. Widzę, że wcale nie słucha lekarza i nawet jej się nie dziwię. Kiedy wchodzimy do niewielkiej sal, w której  leżą zwłoki Latosza, dziewczyna zatrzymuje się w drzwiach.
-Kiedyś będziesz musiała – odzywam się dość oschle. – No już!
Marlena przytakuje i staje tuż obok mnie. Prawie się o mnie opiera, jakby chciała się za mną schować.
-Nie zginął w wypadku. – Lekarz odsłania twarz denata, a Marlena odwraca wzrok. – Nie ma żadnych śladów uszkodzeń fizycznych. Krew pobraliśmy zaraz po wyłowieniu go z bajorka i na tamten moment stężenie alkoholu wynosiło jeden promil. W chwili zgonu mógł mieć nawet dwa do trzech.
-Prochy?
-Jasne, te, co zawsze, i to one były przyczyną zgonu. Ja tam się nie znam, ale wygląda, że padł, koledzy się wystraszyli, zalali go wódą i wywieźli do lasu.
-Jeszcze dziś będziemy mieli ekspertyzy z miejsca, w którym go znaleźli – odpowiadam cicho i odbieram teczkę z dokumentami.
Po wyjściu na zewnątrz Marlena bierze głęboki wdech i zamyka oczy.
-Dumny jestem z pani posterunkowej. – Śmieję się. – Nie zemdlałaś, nie porzygałaś się, nawet odruchu nie miałaś. Brawo!
-Miałam, ale nie chciałam wyjść na histeryczkę.
-I tak trzymaj. – Pokrzepiająco obejmuję ją ramieniem i prowadzę do radiowozu. – Teraz pogadamy z matką chłopaka. Też się trzymaj. – Dziewczyna wzdryga ciałem jak od nagłego chłodu i po przepraszającym spojrzeniu mi w oczy wsiada do auta.
Pod domem zmarłego odwracam się do swojej partnerki i czekam aż zrobi to samo.
-No co? – burczy, nadal na mnie nie patrząc.
-Posłuchaj, to należy do naszych obowiązków, jeszcze nie raz i nie dwa zobaczysz zwłoki, i to w gorszym stanie. Będziesz patrzeć na martwe dzieci i będziesz musiała powstrzymać się przed strzeleniem do kogoś, kto je zabił!
-Wiem – szepcze z żalem.
-Jeśli nie chcesz tego robić, to może pomyśl o powrocie do cywilnego.
-A ty to lubisz?
-Nie – odpowiadam bez zastanowienia – ale nie chlipię w rękaw jak ty.
-Może po prostu nie masz uczuć! – Zaczyna na mnie krzyczeć. – Może jesteś gruboskórnym nosorożcem, którego nie obchodzi nic poza własną odznaką!
-Być może! – krzyczę specjalnie, żeby się uciszyła.
-To się nie dziwię, że twoja żona nie chce z tobą siedzieć! – Zanim się odezwę, wyskakuje z samochodu i trzaska za sobą drzwiami.
No i to było to jedno słowo za wiele. Wysiadam z wozu i bez spoglądania na Marlenę podchodzę do drzwi. Otwiera nam zapłakana kobieta i zanim podam nasze nazwiska i stopnie, skinięciem głowy zaprasza nas do środka. W mieszkaniu panuje półmrok, okna są pozasłaniane i pozamykane, przez co jest tu dość duszno.
-Chcielibyśmy porozmawiać – odzywam się i siadam w fotelu naprzeciwko popłakującej kobiety. – Może wie pani coś, co pomoże nam ustalić przyczyny tego wypadku – mówiąc to, wiodę wzrokiem za Marleną, która przygląda się zdjęciom na komodzie.
-Myśli pan, że to był wypadek? – Kobieta wybucha. – On sobie sam tego nie zrobił!
-Tym zajmie się prokurator – mówię chłodno. – Ja muszę znaleźć osoby mogące mieć coś z tym wspólnego. Czy syn zmienił zachowanie w ostatnim czasie? Zrobił się bardziej skryty, nerwowy?
-To był dobry chłopak, nigdy nie miał konfliktów z prawem, nie wierzę, że mógł coś złego zrobić!
-Dobrze, ja pytam czy zauważyła pani jakieś zmiany? Może wychodził gdzieś, nie mówiąc pani o tym, albo wracał później niż zwykle? Jacyś nowi znajomi, o których nie chciał mówić? – wymieniam, ale po każdym moim słowie kobieta tylko kręci głową.
-Dziewczyna? – pyta nagle Marlena i powoli przenoszę wzrok z niej na matkę ofiary.
-Nie ma. Rozstali się pół roku temu.
-Wie pani dlaczego?
-Nie. Tylko raz mi o niej wspomniał po rozstaniu, że się nie dogadywali.
-Gdzie mieszka? – Znów Marlena ubiega mnie z pytaniem i wyjmuje notes.
-Nie wiem. – Wzrusza ramionami. – Nie znam nawet jej nazwiska.
-Imię? – tym razem ja pytam.
-Wioletta – kobieta mruży oczy – pracowała w jakimś barze. Nazwa była jakaś dziwna, coś z kosmosem.
W głowie przelatują mi nazwy wszystkich lokalnych klubów i knajp ,ale nie kojarzę żadnej o takiej nazwie. Po zakończonej rozmowie zostawiamy kobietę samą i wracamy na posterunek. Tu wcale nie jest lepiej. Ekspertyzy nie wykazały niczego szczególnego. Biorąc pod uwagę rozstaw opon, siły nacisku na podłoże, a nawet wzór bieżnika, mamy wiele kierunków do sprawdzenia. Podaję Marlenie część papierów i siadam za biurkiem.
-Przejrzyj to, a ja poszukam tej knajpy – odzywam się.
-Nie znasz jej?
-A ty znasz? – pytam lekceważąco.
-Jasne, dziwię się, że ty nie – zawiesza głos i przewraca oczami – chociaż to w sumie nic dziwnego. Tacy ludzie jak ty nie wiedzą co to zabawa. Widzą czubek swojego nosa i tyle.
-Posterunkowa Winiecka, ostrzegam, że nie życzę sobie takich komentarzy w godzinach pracy!
-Tak jest – odpowiada służbowo. – Ten bar, o którym mówiła matka Latosza, to Astra.
-Nie ma już Astry.
-Od kiedy nie ma? – Z cwanym uśmiechem opiera łokcie o biurko.
-Z rok.
-Błąd panie aspirancie sztabowy. Rok temu lokal Astra zmienił właściciela, nazwę zmienił kilka miesięcy temu. Ona mogła w nim pracować jeszcze jako dziewczyna Latosza. Później nie wiadomo, bo się rozstali, a przynajmniej Latosz tak powiedział matce.
-Zaraz – mówię do siebie i wyjmuję z szuflady teczki, które kolejno rzucam na blat. – Jest… Teraz to jest Memory. To tam przedostatnia ofiara kupiła te prochy.
-Myślisz, że ta Wioletta, może coś wiedzieć? – Marszczy nos i muszę przyznać, że śmiesznie i rozkosznie tak wygląda.
-Dowiemy się. – Mrugam okiem i chowam papiery.
Kiedy jedziemy przez miasto spoglądam na moja towarzyszkę. Od rana jest nie w humorze i sam nie wiem, dlaczego mnie to interesuje. Opiera się o zagłówek i patrzy w szybę, a po chwili zasłania dłonią usta, kryjąc ziewnięcie.
-Nieprzespana noc? – pytam z uśmiechem.
-Dlaczego? – Odwraca się do mnie i widzę, że coś jest na rzeczy.
-Bo wyglądasz na niewyspaną.
-Wyspałam się.
-Stało się coś?
-Nic, o czym chciałabym rozmawiać, a zwłaszcza z panem, panie aspirancie.
-Nie dąsaj się. – Marszczę brwi. – Po prostu zapomniałaś, że jednak jestem twoim przełożonym!
-Nie zapomniałam – mówi cicho.
Głośno wypuszczam powietrze z ust i po kilkunastu minutach jazdy w totalnej ciszy zatrzymuję się przez lokalem. Jest za wcześnie na gości, ale mam nadzieję zastać kogoś z kierownictwa lub chociażby z obsługi. Już na wstępie facet za barem kręci głową, jakby spodziewał się naszej wizyty i nawet nie chce patrzeć na odznaki.
-Szukamy Wioletty – odzywam się i rozglądam po pustym lokalu.
-Nie ma.
-Kiedy będzie?
-Nie będzie, nie pracuje tu od pół roku. – Wzrusza ramionami i nie przestaje wycierać szklanek.
-Dlaczego?
-Nie mam pojęcia, po prostu pewnego dnia szef przyszedł i powiedział, że Wiolki nie będzie.
-Jest szef? – Głową wskazuję wejście na zaplecze.
-Przykro mi nie dzisiaj. Ostatnio rzadko tu jest, zresztą chyba widać po półkach. – Facet odwraca się za siebie. – Nie mam dostaw.
-Wiesz gdzie ta Wioletta mieszka albo gdzie pracuje?
Mężczyzna zaprzecza głową, ale widzę jak ukradkiem rozgląda się po sali.
-Ponoć się ukrywa – szepcze. – Ale nie wiem przed czym.
Kiwam ze zrozumieniem głową i podaję mu napisany na kartce numer telefonu.
-Zadzwoń jak coś sobie przypomnisz.
Nie czekając na odpowiedź, kiwam głową do Marleny i wracamy na komendę. W trakcie jazdy znów próbuję zagadać koleżankę, ale tylko warczy.
-To co, kawa? – pytam i rozglądam się gdzie stanąć.
-Wolno mi z dowódcą?
-A się czepiłaś. – Wbijam kierunek i zajeżdżam pod Maka.
Nie pytając Marleny, zamawiam nam po dużej kawie i ciastku czekoladowym, po czym zjeżdżam na parking.
-Dziękuję – odzywa się, wyciągając kubek z papierowej torebki.
-Nie ma za co posterunkowa. – Spoglądam na nią ukradkiem i od razu widzę, że wcale nie jest zła na mnie, mi się tylko obrywa po drodze. – No powiedz wreszcie.
-Nie układa mi się z chłopakiem.
-Witaj w klubie – kiwam głową – chcesz pogadać?
-Nie.
-Czasem to pomaga.
-Wiem, ale nie chcę tego rozwlekać. Każdy związek przechodzi kryzys.
-Zgadza się, ale z doświadczenia starego męża powiem ci, że kryzys to pikuś, jak zaczniesz zastanawiać się nad sensem istnienia tego związku, to znaczy, że już koniec.
-A ty się nad tym zastanawiasz? – Dopiero teraz odwraca do mnie twarz i wygląda jakby miała się za chwilę rozpłakać.
– Nie. Ja nie dopuszczam tej myśli do siebie.
– Szczęściarz. – Wymusza na sobie uśmiech i upija łyk kawy.
– Może zabrzmię teraz staroświecko, ale dla mnie partnerstwo, to bycie ze sobą nawet kiedy jest źle, to starania o drugą osobę, nawet kiedy ona nie widzi szansę na poprawę.
– Trochę toksyczne. – Jej brwi się unoszą, a oczy robią się niesamowicie duże. – Męczysz kogoś sobą tylko dlatego, że ty chcesz związku?
– Nie no nie aż tak. Jeśli związek umiera to umiera, ale póki jest cień nadziei na powrót do normalności, to czemu odpuszczać?
– Z lenistwa? Ludziom nie chce się walczyć, wolą iść na łatwiznę.
– To ja nie jestem leniwy. – Wzruszam ramionami. – A ty?
– Jestem zmęczona. – Opuszcza wzrok i porusza pokrywką kubka. – Jestem zmęczona staraniami, żeby jakoś to było. Tym bieganiem za wszystkim i martwieniem się o przyszłość. To źle, że chcę odpuścić? Że mam dość dzieciaka zamiast faceta?
– Nie. – Staram się spojrzeć jej w oczy, ale mnie unika. – Każdy ma jakiś limit. A ty wyglądasz na bardzo uczuciową, więc nie dziwne, że to przeżywasz.
– Histeryczka, co? – Stara się śmiać. – Sylwek zawsze mówi, że wszystko sprowadzę do płaczu i histerii.
– Ważne, że umie cię pocieszyć.
– Tak! – Tym razem szczerze się śmieje. – Powiedzmy, że umie. No umie, może nie pocieszyć, a uspokoić. Po prostu zostawia mnie samą, aż mi przejdzie.
– I co?
– Nic. Zazwyczaj mi przechodzi.
– W takim razie… – wyjmuję z kieszeni dzwoniący telefon – to nie facet, a serio dzieciak. Nie zastanawiaj się nad stanowczymi krokami.
Po powrocie na komisariat zajmujemy się swoją pracą i oczywiście nie może obyć się bez paru spięć. Drażni mnie ta dziewczyna, bo czasem zachowuje się, jakby zawodu policjanta uczyła się z filmów paradokumentalnych. Niewiele ogarnia, gubi się w obowiązkach i serio czasem mam wrażenie, że jest tu z przypadku. Rozprasza mnie jak ciągle o coś pyta i zaczynam poważną robotę dopiero, kiedy idzie w cholerę. W końcu mogę spokojnie i w ciszy napić się kawy i zagłębić się w dokumenty.
Wracając do domu, zajeżdżam do ostatniego czynnego biura podróży i rezerwuję tygodniowy pobyt na Majorce. Kiedy wchodzę do mieszkania słyszę wesołą rozmowę Małgośki. Szybko ją kończy, orientując się, że wróciłem, ale nie pytam o powód. Obejmuję ją od tyłu i podaję kopertę.
– Co to? – pyta i od razu ją otwiera. – Bilety lotnicze?
– Lecimy na urlop w sierpniu. – Wtulam twarz w jej szyję, ale szybko mnie od siebie odpycha.
– Nawet mnie nie spytałeś!
– Na tym polegają niespodzianki – Śmieję się, ale ona nie wygląda jakby podzielała mój nastrój. – Odpoczniemy od domu i dzieci. Moja mama na pewno z nimi zostanie na te kilka dni.
– No ty chyba żartujesz!
Odwracam się w stronę pokoi dzieci i marszczę brwi.
– Powiesz co ci nie pasuje? Miejsce, termin czy do cholery ja?
– To, że nie spytałeś! A może ja mam już plany!
– A masz?
-Ale mogłabym mieć!
Jestem wkurwiony, ale tylko w głos się śmieję, czym denerwuję ją jeszcze bardziej. Rzuca we mnie kopertą, a na podłogę wypadają kolorowe tekturki. Nie musi mówić wprost, rozumiem co ma mi do powiedzenia i zanim powiem coś niemiłego, zabieram kluczyki i zbiegam do samochodu. Muszę się uspokoić, zanim wrócę, bo nie chcę aby nasze dzieci były świadkami naszych konfliktów, jeszcze nie zapomniałem, jak moi rodzice się kłócili, chciałbym im tego oszczędzić. Deszcz pada coraz mocniej, a ja jeżdżę bez celu, kolejną godzinę. Nie rozglądam się po ulicach i nie zwracam uwagi ani na znaki, ani na sygnalizatory. Zmieniam pas na lewy i tuż przed zjazdem ze skrzyżowania ktoś wpada mi pod koła. Depczę z całej siły hamulec, ale już za późno.

Przerwa na kawę [Zakończona]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz