Chłodna noc niosła ukojenie rozgrzanej ziemi. Gęste krzewy i drzewa niosące cień za dnia same mogły wreszcie zaznać odpoczynku. W borze sosnowym zapanowała grobowa cisza. W powietrzu dało się wyczuć zapach stęchlizny wydzielany przez rozkładające się niedaleko ciało sarny . Gęste drzewa i krzewy pozwalały ukryć się przed ludźmi i dzikimi zwierzętami jednak łatwo było też wpaść w zasadzkę. Pomarańczowe liście krzewów łagodnie opadały przy silniejszych podmuchach wiatru. Znak że zbliżała się jesień. Ściółka była pokryta korą suchym mchem i żółtawą trawą wypaloną przez słońce. Po jakimś czasie w lesie zaczęło robić się głośniej. Świergot ptaków prowadzących nocny tryb życia, piski nietoperzy i gdzie nie gdzie odgłosy wydawane przez dziki. Całość tworzyła rytm , jakby las śpiewał. Oddychał z ulgą, jakby był jedną spójną istotą. Nieco zarośniętą ścieżką pośpiesznie przemieszczał się mężczyzna o średnim wzroście. Lekko przygarbiony z ręką na lewej stronie brzucha poruszał się prawie że bezszelestnie po ściółce. Uciskał prawą dłonią ranę by się nie wykrwawić. Czarne włosy opadające na jego czoło przyklejały się do niego przez pot, białe oko błysnęło ślepo odbijając światło księżyca. Jego drugie oko również odbiło światło księżyca wyglądając jakby ktoś włożył w nie srebrną tarcze księżyca. Jego białe poszarpane przez ostre krzewy spodnie były poplamione przez krew. Znacznie wygłodzony opadł bez silnie na ściółkę podkurczajac nogi. Nikt go nie ścigał na reszcie. W lesie znowu zaczęły milknąć wszystkie zwierzęta. Nawet mysz się nie poruszyła w norze. Gęsta mgła otuliła las a chmury zasłoniły swą masywną szatą światło księżyca. Zapanował mrok. Młody mężczyzna obudził się po kilku godzinach i rozejrzał się. Gdy zorientował się, że ściemniało lekko przekrzywił głowę. Wilgoć która w tym momencie była w powietrzu powodowała że było ono bardzo ciężkie. Zabrał dłoń z boku poczym z niedowierzaniem spojrzał na ranę jeszcze raz , rana znikła bez śladu... Jakby jej tam nigdy nie było. Jedyna pamiątka po niej były brązowawe plamy na skórze, z zaschniętej krwi. W pełni świadom swojego położenie szczupłą dłonią odgarnął swoje włosy z czoła i lekko poczochrał je, odsłaniając w ten sposób swoje długie szpiczaste uszy którymi zastrzygł niczym kot nasłuchując otoczenia. Podniósł głowę ku górze starając się dostrzec księżyc na zachmurzonym niebie, jednak gęstość zachmurzenia oraz mgła uniemożliwiały mu to. Nie był w stanie określić godziny. Westchnął głęboko patrząc na parę wodną wydobywającą się z jego ust. Czuł że jest zimno , zbyt zimno aby być w samych spodniach. Powolnym krokiem ruszył mając nadzieję że znajdzie wyjście z lasu, nie chciał natrafić na patrole albo na dzikie zwierzęta. Czuł zapach stęchlizny, prychnął zniesmaczony, nie skłonił by się aż tak nisko aby jeść resztki po wilkach. Jednak postanowił tam pójść, zwabiło go krakanie kruków. Las wydawał się gęstnieć z każdym krokiem mokra ziemia była śliska, mogła być przewagą jak i śmiertelną pułapką. Delikatny wiatr poruszał suchymi liśćmi na krzewach, które szeleściły. Czując silniejszą woń, mimo wyraźnych ostrzeżeń dostarczanych przez jego świadomość, szedł na przód. Jego oczom ukazało się dość świeże ludzkie ciało , zagryzione jakby przez jakieś zwierzę, jednak kształty ugryzień były zbyt łukowate. Widząc kruki wokoło chciał się wycofać jednak usłyszał skrzeczący głos, który powiedział mu
- Jedz to. - Ciarki przeszły po plecach zdesperowanego mężczyzny , rozejrzał się w poszukiwaniu właściciela głosu jednak go nie znalazł. Wystraszony podchodził powoli do zwłok obserwując dzikie ptaki. Jeden z nich, największy i prawdopodobnie najstarszy zakrakał donośnie, wszystkie kruki zamilkły jak jeden organizm. Wielkie ptaszysko o czarnych niczym smoła skrzydłach zfruneło przed mężczyznę. Przeszywał go spojrzeniem. Nagle usłyszeli trzask gałęzi Mężczyzna natychmiast odwrócił głowę, a ptaki wzbiły się chmarą. Sam nie mógł ich zliczyć , było to aż dziwne, że tyle ptaków znajdowało się w jednym punkcie, może było kilka stad albo jedno wielkie, tak liczne. Zaintrygowany zachowaniem kruków zaczął rozmyślać. Może one chciały by tu przyszedł...? Rozejrzał się po gałęziach, zdziwił się nie widząc już ani jednego ptaka, tylko kilka piór spadło na ziemię , jako pamiątka po krukowatych które jeszcze przed chwilą tam były. Spojrzał na ciało, zaczął powoli i niepewnie podchodzić.
- mężczyzna 20 lat, w twoim wieku, jedz, jedz śmiało przyjacielu. - Znowu ten zgrzytliwy głos, ciarki ponownie przeszły przez jego plecy. Jeszcze sposób w jaki do niego mówił , było to wręcz obleśne, w głosie było słychać pożądanie rozmówcy. Jednak nie odezwał się. Od słuchania głosu w jego głowie pojawiały się wspomnienia. Nie znał tego głosu, był mu obcy. Rozejrzał się. Ujrzał wysoka postać mającą jedynie przepaskę na biodrach z drogiego materiału. Zrobione ze złota naramienniki złączone złotymi łańcuszkami i kamieniami szlachetnymi zaczęły połyskiwać gdy chmury i mgła zaczęły się rozchodzić.
- Oh nie bój się mnie Słoneczko, nie zamierzam cię skrzywdzić. - Powiedział lekko zmieniając ton głosu. Gdy światło odbijane od księżyca ukazało posturę istoty stojącej obok drzewa, jakby zamarł. Proste długie rogi zdobiące głowę. Szczupła postura i umięśnione ciało. Na oko miał z dwa i pół metra wysokości. Długi giętki ogon oplatał się istocie między nogami. Łagodne spojrzenie istoty kłóciło się z tym jak ją postrzegał. Przyjrzał się bardziej stworzeniu przed nim.
- Famine? - Zmrużył oczy.
- Oh jak miło że jednak zapamiętałeś moje imię! Jednak nie traciłem czasu usiłując Ci je przekazać! - Demon uradował się i klasnął w dłonie podekscytowany.
-Drogi Vigo jak się czujesz na wolności? - Parsknął śmiechem w stronę młodego mężczyzny który jedynie się skrzywił.
- Głodny i zmęczony. - Odparł tylko w stronę demona. Mimo wszystko nie zamierzał posilić się zwłokami mężczyzny. Był w stanie funkcjonować. Jednak nie wiedział kiedy będzie miał następny posiłek. Spojrzał nie pewnie na ciało mężczyzny zastanawiając się jakby nad sensem istnienia. Po chwili warknął zrezygnowany.
- Zjem, nie wiadomo kiedy będę miał okazję się posilić czy napić. - Stwierdził nie chętnie przyznając rację demonowi. Usiadł przy ciele i zaczał zabierać się za posiłek. Znał smak ludzkiego mięsa , jednak nie był on codziennością badanego. Zwykle jego posiłkami były suche pajdy chleba i butelka wody, nie za wiele jak na młody organizm poddawany ciągle ekstremalnym sytuacjom. Miało to na celu osłabić go by ten nie stwarzał zbędnego zagrożenia. Nietypowy słodkawy smak mięsa ludzkiego zagościł w ustach mężczyzny. Ten delektował się smakiem mięsa, oraz metalicznym smakiem krwi służącej mu aktualnie za napój.
- Famine, myślisz że przetrwamy? - Zapytał z pełnymi ustami. Westchnął patrząc na swojego kompana niedoli.
- Jeszcze jedno , gdzie zniknąłeś tydzień temu, zostawiłeś mnie tam na tydzień ! - Dodał rozdrażniony faktem że ten porzucił go na tydzień gdy wykonywali na nim bolesne testy.
- Vigo dziecko moje, przetrwać przetrwamy, a co do drugiego..... Musiałem coś załatwić u dawnego przyjaciela... Niedługo go poznasz. - Demon zapewnił go. Jak na demona w stosunku do swojego "Kleszcza" był zadziwiająco prawdomówny. Może dlatego że gdy Vigo zginie zginie i on. Ciężko było stwierdzić czy demon dba o własny tyłek czy faktycznie zależy mu na chłopaku. Spojrzał na młodego lekko współczującym wzrokiem poczym cicho westchnął.
Dwudziestolatek zaczął rozmyślać. W jego głowie tworzył się już pierwszy plan , na przetrwanie nadchodzącego dnia.
- Myślisz że spanie na drzewie było by dobrym pomysłem? - Spytał demona, kończył już posiłek. Famine rozejrzał się spoglądając na potężne korony drzew znajdujące się wysoko nad ziemią. W prawdzie były idealnym miejscem do ukrycia się jednak był jeden szkopuł. Jak tam wejść?
- Jeśli uda ci się tam wejść i nie spaść podczas snu droga wolna. A! Oczywiście zejść też musisz. - Wzruszył ramionami zgadzając się na taki pomysł. Pod warunkiem że ten jakoś tam wejdzie i zejdzie bez jego pomocy.
Stary byt zżył się z młodym chłopakiem, był dla niego co prawda jak dziecko , jednak traktował go jak swoje. Uczył go w laboratorium nowych rzeczy dzięki którym młody dorosły przeżył.
- Oczywiście że dam radę wejść i zejść , gorzej z przytwierdzeniem się do drzewa. - Odparł pewnym siebie głosem podchodząc do jednego z wysokich drzew z bujną koroną. Z jego palców dłoni jak i stóp wysunęły się szpony podobne do kocich. Podniósł głowę do góry poczym zaczął się wspinać z gracją i sprawnością dzikiego kota. Jakby nie sprawiało mu to problemu. Jego czworo palczaste stopy z jednym większym szponem zupełnie jak u velociraptora nie ułatwiały mu zadania. Mimo wszystko dał radę. Znalazł się na wybranej przez siebie gałęzi i stanął na niej. Spojrzał na swoje stopy które prawie że automatycznie zacisnęły się na gałęzi nie pozwalając mu spaść. Przynajmniej teraz wiedział że jego stopy mają też coś z ptaka. Ziewnął zmęczony i najedzony. Wtulił się w korę drzewa spoglądając kątem oka w kierunku Famine który łamiąc prawa fizyki stał na cienkich gałązkach, które mogły się połamać pod wróblem. W końcu wpadł w objęcia Morfeusza.Otworzył oczy przecierając je, zauważył że widzi nie wyraźnie. Po chwili jego wzrok się przystosował. Zaczął się rozglądać. Rozpoznał dobrze mu znane łóżko, podrapane paznokciami ściany i metalowe drzwi otwierane tylko z zewnątrz. Zabrzmiał metaliczny głos " Warning the door is opening". Dźwięk mechanizmu tylko bardziej utwierdził go że zaraz wydarzy się coś złego.
- Nie tylko nie to, proszę nie, nie mogli mnie złapać! - zaczął panikować łapiąc się za głowę zaciskał swoje paznokcie na niej. Rozległ się niski donośny męski głos.
- Witaj 8334! - wymienił 4 pierwsze cyfry jego numeru. W jego głosie było słychać ukrytą zawiść ciskaną w kierunku obiektu.
- Oh..... Nie ładnie tak uciekać, przecież niczego Ci tu nie brakuje , masz jedzenie schronienie... Opiekę medyczną. - Młody chłopak wychodził z początkowego szoku i zaczął się odsuwać pod ścianę przerażony. Zaciskał mocniej ręce na głowie wbijając paznokcie w swoją skórę na głowie na tyle mocno że zaczęły cieknący stróżki krwi.
- J Jak mnie znaleźliście?! - szaro-skóry zapytał trzęsąc się gdy naukowiec dał sygnał ochroniarzowi by ten przyszykował paralizator.
- Zapomniałeś że my kontrolujemy wszystko~ Zwłaszcza jeśli jest to dla nas wyjątkowo cenne. - Dwaj mężczyźni zaczęli się zbliżać do przerażonego chłopaka. W myślach modlił się by to się skończyło , aby go zostawili. Nagle poczuł przeszywający ból paraliżujący jego ciało. Krzyczał z bólu na pół placówki błagając o litość.
Nagle obudził się że łzami w oczach dysząc przerażony. Rozglądał się zdrowym okiem rozpoznając że jest nadal na drzewie. Zaczął płakać cicho, bał się. Poczuł chłód poranku. Zaczął ostrożnie schodzić z drzewa. Przyglądał się nietypowemu jak na tę regiony drapieżnikowi. Była to płomykówka, dziwna pora jak na sowę.Postanowił że zacznie tropić go co też uczynił być może znajdzie coś do jedzenia. Śledził ptaka, wydawał się że wręcz go prowadzi, przysiadywał co jakiś czas na gałęzi tak by zostać w polu widzenia mężczyzny. Jednak po dziwnej sytuacji z krukami już nic go nie dziwiło. Po dłuższym marszu doszedł do porośniętej pnączami, zdobionej bramy po bokach której stały dwa dziwne posągi. Przypominały humanoidy, miały maski z podobiznami sowy. Różniły się od siebie. Sowa usiadła na bramie i skrzeczała co w przypadku tej sowy było jej wydawanym normalnie odgłosem. Drapieżnik wydawał się wręcz zapraszać młodego do środka.Po chwili dłużej analizie sytuacji Vigo postanowił wspiąć się na bramę. W myślach modlił się aby nie spadł z niej. Chciał to zrobić jak najszybciej. Dziwnie się czół w obecności tych posagów. Gdy tylko udało mu się unieść głowę nad bramę zobaczył dworek z ciemnego drewna i rozległym ogrodem. Wszystko było zadbane. Sowa krążyła chwilę poczym usiadła na bramie tuż obok mężczyzny i zaskrzeczała. Po chwili do bramy podbiegł mężczyzna z rękawicą do sokolnictwa.
- Ida gdzieś ty była?? - Zapytał młody chłopak o białych włosach z jednym okiem zasłoniętym grzywką.
Sowa wydała się zaśmiać na słowa białowłosego.
Obiekt starał się ukryć przed jego wzrokiem jednak sowa zaczęła nieznośnie skrzeczeć i lekko ciągać go za włosy. Na co ten zaczął mówic.
- Idź stąd idź , zostaw mnie! Wara odemnie! Won! - Jego pozycja została zdradzona. Białowłosy natychmiast otworzył jedno skrzydło ciężkiej bramy. Był silny. Od razu spojrzał na uczepionego do bramy intruza.
- Idaaa.. ty go przyprowadziłaś? - zapytał sowy na co sowa zszybowała z bramy i z gracją wylądowała na rękawicy. Białowłosy jedynie westchnął.
- Zejdź i wejdź do środka, tam będziesz bezpieczny. Skoro Ida cię przyprowadziła... - Powiedział i zamilkł.
Młodzik nie pewnie zszedł z bramy ale coś nie pozwalało mu uciekać , wręcz przeciwnie , kazało mu wejść do środka i słuchać się białowłosego. Wbrew sobie wszedł do środka. Białowłosy zamknął za nim drzwi. I zaczął prowadzić go w stronę dworku zbudowanego z ciemnego dębu. W jednym z okien na 2 piętrze siedziała drobną dziewczynka. Na pierwszy rzut oka była normalna, jednak po dłuższym przyjrzeniu się zobaczył że jest ona pół przezroczysta a na środku czoła miała namalowany X. Po chwili zrobiła coś jeszcze bardziej szokującego. Bez strachu skoczyła i spadła z gracją na ziemię otrzepując swoją wiecznie białą suknie. Uśmiechnęła się radośnie i pobiegła w stronę białowłosego krzycząc
- Ojcze Ojcze widziałeś? - zapytała radośnie chwaląc się skokiem, po chwili zauważyła nowego który cofnął się na jej widok. Nie dając czasu na odpowiedź białowłosemu zapytała.
- Ooo a kto to ?, Z kąd on jest , ile ma lat? - zaczęła zadawać pytania nie dając nikomu na nie odpowiedzieć. Starszy mężczyzna uśmiechnął się na widok dziewczynki.
- Oh Jadziu nie atakuj aż tak pytaniami , daj odpocząć nowo przybyłemu, wiesz jak powinno być. - powiedział spokojnie i przytulił lekko kilkulatka do piersi z uśmiechem.
- Chodźmy do środka. - Odparł spokojnie i zaczął ich prowadzić do drzwi rezydencji.
CZYTASZ
Eksperyment (Nie)Ludzkie Dziecko
ParanormalMyślicie że to standardowa książka? Jesteście w błędzie! Aczkolwiek szybko was wyprowadzę z tego błędu... Widzicie znaczną część książek ma dobry początek , postać ma dobre życie i nagle co się w nim psuje , albo znajduje miłość swojeg...