Jak bardzo ktoś musiał zabłądzić w życiu, by w środku nocy pilnować pustego ogrodu, do którego nie ma szans, żeby ktokolwiek się zakradł, bo to bez sensu? Odpowiedź jest o dziwo bardzo prosta. Nie trzeba błądzić, wystarczy być mną i podejmować (jak się okazuje) nieco lekkomyślne decyzje. Tiaaa... Dzida w dłoń i patroluj ciemność. Nie pytaj, po co. Po prostu rób, co każą. Jakie to głupie!
Nie łudziłam się nawet, czy ktokolwiek poinformuje mnie, jakie tematy były poruszane na zebraniu. Już miałam przejrzysty obraz sytuacji - wszyscy się do mnie zdystansowali, nawet Feri Acz.
Jedna wielka przegrana. Nie mogłam polepszyć swojej sytuacji w grupie, gdy na każdy możliwy sposób przeszkadzał mi Gereb i paniusie Pastorkowe. Nie miałam też szans na wycofanie się z tego wszystkiego (nie tylko dlatego, że głęboko łudziłam się, że jeszcze to się jakoś ułoży), ale głównie dlatego, że nie wiedziałam, czy nie zaszkodziłoby to nawet mnie, jako Mariji. Nie tylko te pińcie-pańcie, z którymi musiałam się widywać od święta (panienki od żakardowych sukienek) by się ode mnie odwróciły, bo przecież chłopcy są błee... To akurat martwiło mnie najmniej. O wiele bardziej bałam się stracić kontaktu z Aliną. Gdyby dowiedziała się, że działam w przeciwnej drużynie niż jej brat, pewnie nie chciała by mnie znać, a może nawet pomyślałaby, że chciałam ją w jakiś sposób wykorzystać i wydobyć informacje... Ehh, w co ja się wpakowałam? Chciało mi się płakać z bezsilności.
- Dłużej tego nie zniosę - syknęłam do siebie, po czym zamachnęłam się dzidą i wymierzyłam cios w najbliższe zarośla. Krzak odpowiedział cichym chrzęstem. Patrzyłam przez chwilę, jak się trzęsie - Ty trzęsiesz się od uderzenia, a ja z zimna, więc nie narzekaj... Cholera, gadam z krzakiem.
Patrząc z boku na tę sytuację można by dojść do wniosku, że potrzebuję opieki w Domu dla Psychicznie i Nerwowo Chorych... Ale to tylko kwestia czasu, a naprawdę byłabym chora, tyle że z przeziębienia. Zawsze byłam zmarźluchem, ale nigdy jeszcze nie przeszkadzało mi to tak bardzo, jak teraz. Trzęsłam się jak galareta.
W głowie zaświtały mi dwa wyjścia. Pierwsze - powrót do domu i liczenie na to, że wszyscy zapomną, że w ogóle byłam w ogrodzie, co raczej było nieco ryzykowne. Nie wiedziałam, czy nie zostałoby to odebrane jako lekceważenie poleceń (które, jeszcze raz podkreślę, były idiotyczne), lub co gorsze, jako dezercję. Chwilę rozważałam wizję zostania dezerterem, jednak zrezygnowałam z tego pomysłu od razu, kiedy przypomniałam sobie, że i tak miałam srogo przekichane. Nie było sensu robienia sobie jeszcze większych problemów. Na szczęście z pomocą przyszedł mi pomysł numer dwa - przeczekanie w szklarni. Tam na pewno byłoby cieplej niż na dworze.
Uśmiechnęłam się sama do siebie. W tej samej beznadziejności szklarnia wydawała się milutka. Byłam tak bardzo w d..., że cieszyły mnie tak małe rzeczy.
- Może na tym powinnam się skupić. Cieszyć się z małych rozwiązań i postępów. Powolutku szukać wyjścia z sytuacji, robiąc mniejsze kroczki - rozmyślałam półgłosem, kierując się w stronę oranżerii - Tylko co zrobić z ciągłym życiem w szantażu? - Nagle do głowy wpadła mi myśl - Uwiodę Gereba! - Nie była to dobra myśl - Chrystusie! Ochyda! W życiu! Mózgu wycofaj to, nie myśl o tym - Jednak moja wyobraźnia już mi nie odpuszczała, aż do samej szklarni - Błeee... Fuuj... Rany! Przestań myśleć! O! Patrz! Kwiatki... dziewczyny lubią kwiatki... Kwiatki są milusie... Myśl o kwiatkach... Gereb nie ma kwiatków. On nie jest milusi. Drzwi by Ci nawet nie otworzył. Radź sobie sama - komentowałam, odchylając wejście szklarni.
W środku było rzeczywiście cieplej. Od razu zrobiło mi się lepiej. Omijając półki z doniczkami i malutkie oczko wodne, poczułam się, jak przed zaśnięciem. Ziewnęłam raz, drugi, trzeci. Zapach kwiatów nie był tak duszący, jak to bywa za dnia, w pełnym słońcu. Był dziwnie lekki.
CZYTASZ
Chłopcy z Placu Broni - Po drugiej stronie muru
Adventure... Zwiesiłam głowę. Nie wiedziałam, co powiedzieć. - To nie takie proste - wydusiłam z siebie. - To może mi wyjaśnisz! W czym widzisz problem? - ... Ja... - głos mi zamarł. - Co ty? To przecież nic prostszego... - Nie rozumiesz... - ... Po której...