To dziś. Dzień ostateczny. Ósemka przyjaciół staje przez sądem. Ciążą nad nimi ich wszelkie grzechy, siedzące głęboko w ich umyśle. Teraz wychodzą na wierzch i każdy może zobaczyć, za co jego dni dobiegają końca. Każdy z nich o tym wiedział. Bardzo dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że może zginąć. Śmierć była dla nich pojęciem zbyt prostym, żeby się nią przejmować. A teraz? Chucha im na kark, dając znak, że czyha. Jest tuż obok. Za tobą. Patrzy na Ciebie i obserwuje każdy ruch. Słucha najmniejszej myśli i najcichszego pragnienia. Wie wszystko, czego nie powinna wiedzieć. Wie to, co zakopane daleko i głęboko. Zna cię na wylot i udowodni ci wszystko. Każde twoje słowo obróci w żałosny żart. Jest chytra i przebiegła. Jest zwyczajnym cierpieniem i koszmarem.
— Erwin, a pamiętasz, jak wyjebałeś radiolkę przed komendą? — spytał David, stojąc przed nim. Reszta okrążyła srebrnowłosego dookoła.
— A żeby to raz? Kurwa panowie.. Trudno zliczyć. — zaśmiał się, salutując. — Jeszcze chwila. Dajcie mi czas.
Pod postacią śmierci krył się ten najbardziej niespodziewany. Delikatny i radosny. Vasquez Sindacco ze złotym rewolwerem celował w głowę Erwina. Nie chciał tego. Z obrzydzeniem trzymał broń w ręku. Najchętniej rzuciłby ją w kąt, by wystrzeliła ten ostatni nabój gdzieś w ścianę. Dlaczego on? Przecież było tyle osób, które mogły to zrobić. Dlaczego Vasquez ma zabić tego, którego z całego serca chciał chronić. Nic nie składa się w spójną historię. Nawet w jej skrawek. Nic nie jest logiczne. Szatyn spojrzał na Erwina i przełknął ślinę. Chodził z kąta w kąt, mamrocząc pod nosem. Każdy z nich wiedział, że najbardziej zniszczy mu to psychikę. Uspokajanie go jeszcze bardziej pogorszy sprawę. W rozległym pomieszczeniu słychać było tylko kroki i nerwowy oddech złotookiego. Łzy pastora popłynęły po jego policzkach, gdy znów pomyślał o tym, że to koniec. Koniec napadów. Koniec nękania policji. Koniec wspólnych przejażdżek. A miało być tak dobrze, prawda? To miało się nigdy nie kończyć. To miało trwać.
— Kurwa... Kocham was, wiecie o tym. Testament macie. Wiecie, co do kogo należy. — wytarł rękawem łzy. — Pamiętacie pierwszego Pacyfika? Albo pierwszy Human...
— Jeszcze bardziej się załamię. Powiedz mi, że śnię. Że to jakiś śmieszny koszmar i dosłownie zaraz się obudzę. — San przytulił złotookiego. Nigdy wcześniej tak bardzo nie żałował swoich decyzji.
Kui stał spokojnie obok i myślał. Wyglądał strasznie spokojnie. Jakby kompletnie nie przejmował się śmiercią pastora. Może przeżywał to sam w środku. Może dotarło do niego za późno, co się stało. Patrząc na to z góry niczego się nie dowiemy. Vasquez dalej chodził, jak poparzony. W jego głowie rodziło się tysiąc pomysłów, co zrobić, żeby nikt nie zginął.
— Erwin nie. Nie mogę. Ja zabiję siebie. Zabiję siebie i wszystko będzie dobrze. — ta krzywdząca panika w jego głosie... — Ty mnie zabij. Nie licz. Strzelaj... Błagam...
— Vasquez spokojnie. Nikt nie będzie Ciebie zabijać. Tym bardziej nie ja... — uśmiech na ustach Erwina bolał jeszcze bardziej. Cały czas pokazywał, że nie ważne co się stanie, ważne, że z ekipą, która dała mu to, czego on nigdy nie miał.
Miłość, przyjaźń, bezpieczeństwo. Dostał to, czego pragnął. Czy więc śmierć była jedną z tych rzeczy? Owszem. Jej też chciał. Chciał zakończyć ten ostatni rozdział w życiu. Swoim, jak i ich. I choć zostawi za sobą blizny, one kiedyś znikną. Niektóre bardziej, niektóre mniej. Niektóre zatrą się na zawsze, a po niektórych coś zostanie. O rodzinie nigdy nie powinno się zapominać. Erwin zasalutował po raz ostatni. Zegarek wskazywał godzinę dwudziestą trzecią. Długo zajęło im wybranie ofiary. Będąc szczerym nie do nich to należało. To los zadecydował. A los zawsze był przewrotny.
— Koniec wspominek. Odliczajcie, póki się nie rozmyśliłem.
Kui nabrał powietrza i kolejno odliczał od pięciu. Pięć. David zakrył dłonią usta i zamknął oczy. Cztery. Dia i San złapali się za ręce. Trzy. Carbonara objął ich i uśmiechnął się do każdego. Dwa. Vasquez przymknął jedno oko i ułożył palec na spuście. Jeden. To już. Koniec czasu.
Strzał.
Erwin zacisnął oczy w oczekiwaniu na przeszywający go ból. Jedyne co poczuł, to ulgę i dziwny niepokój, że dalej oddycha. Dalej czuje i myśli. Otwierając oczy zobaczył złoty rewolwer na połyskującej podłodze, a obok on.
— Kui...
W oddali dalej słuchać było huk od strzału. Ojciec i przyjaciel. Leży na podłodze, a dookoła niego, niczym wieniec z czerwonych róż rozpływała się mętna krew. Kiedy pęka talerz, zawsze wydaje z siebie jakiś dźwięk. To dlaczego gdy pęka serce na miliony kawałków nie słychać nic. Dlaczego serce krzyczy po cichu i nikt o tym nie wie. Dlaczego ono nie pokazuje nikomu, że tak bardzo cierpi. Dlaczego zawsze ono musi to znosić tak boleśnie. Dlaczego coś tak ważnego, umiera w samotności.
— Kiedyś zrozumiesz...
➵➵➵➵➵➵➵➵➵➵➵
Sadgi. Bardzo sadgi. Klasycznie zapraszam na mojego insta 33soyek. Snapchata s0yek . Twittera ItzSoyekHun i mojego discorda Soyek #9541777 słów
~Soyek
➵➵➵➵➵➵➵➵➵➵➵
CZYTASZ
𝐊𝐢𝐞𝐝𝐲ś 𝐙𝐫𝐨𝐳𝐮𝐦𝐢𝐞𝐬𝐳 [𝟓𝐜𝐢𝐭𝐲] 𝐎𝐍𝐄𝐒𝐇𝐎𝐓
FanfictionMiłość ma wiele efektów ubocznych. Jednym z nich jest poświęcenie mimo wszystko. Zamyka ci oczy i prowadzi za rękę do końca, aż nie zrozumiesz, co tak naprawdę zrobiłeś. To boli. I będzie boleć. Miłość zawsze była cierpieniem.