//One shot//

1K 105 21
                                    

-Wspomnienie, które najbardziej ci go przywołuje?- spytał psycholog.
-To długa opowieść- odpowiedział brunet.
-Jestem tu by ci pomóc, byś mógł o nim zapomnieć, po prostu to powiedz.
-Tak więc pewnej pamiętnej nocy...

Erwin Knuckles właśnie wpadł do mieszkania Gregorego Montany. Cały zapłakany, z raną po postrzale na ramieniu.
-Erwin co się stało?- pytał ciągle Montana.
-Co on kurwa zrobił. Dlaczego Kui, a nie ja- szeptał załamany siwowłosy.
-ERWIN KURWA PYTAM CO SIE STAŁO!?- krzyknął nie mając do niego cierpliwości brunet.
-Mówiłem ci o sytuacji na dachu... wybieraliśmy kogo mamy zabić, większość wybrała Kuia, ale jako dwoje liderów losowaliśmy siebie na kole. Wylosowali mnie i gdy mieli mnie zabijać wybierający kto ginie, strzelił do Kuia.

Przez następną chwilę słyszalna była tylko cisza, nie licząc płaczu oraz niesłyszalnego krzyku bezradności.

-Kto strzelał?- zadał pytanie Gregory.
-Vasquez... miał strzelać do mnie, dlaczego nie ja?!
-Inni nie będą cię szukać?
-Będą, ale teraz nie chce ich widzieć. Proszę pozwól mi się tu ukrywać, chociażby przez kilka dni- prosił Knuckles.
-Niech ci będzie- odpowiedział brunet.

-Czyli to ta sytuacja Ci się z nim kojarzy najbardziej?- przerwał historię psycholog.
-Mówiłem, że moja opowieść będzie długa, więc to nadal nie koniec.

Przez następne kilka godzin nie było nic wartego opisu. Zwykle uspokajanie Pastora i opatrywanie jego rany.
-Skąd w ogóle masz tą ranę skoro to Chińczyk został postrzelony?
-Nie musisz tego wiedzieć, w świecie przestępczym jest po prostu niebezpiecznie- smutno uśmiechnął się Erwin. Jego oczy nie przypominały tych samych, czerwone od płaczu. Nie świeciły się tak jak kiedyś, teraz był to raczej blady złoty. Tak jakby jego życie zostało zniszczone i nie mógłby być już szczęśliwy.
-Chcesz spać na kanapie? Ewentualnie przez te okoliczności mogę odstąpić ci łóżko.
-Wystarczy kanapa- pokiwał na podziękowanie siwowłosy.

W środku nocy Gregorego obudził przerażający krzyk, który jak się okazało dochodził z ust jego tymczasowego współlokatora. Od razu wybiegł ze swojej sypialni i ruszył w stronę legowiska drugiego. Zobaczył go skulonego próbującego ukryć się przed...właśnie, przed czym? Montana wolał nie dopytywać takich rzeczy, on również miał wiele koszmarów, ciągle przed oczami miał martwe ciała jego współpracowników z policji. Postanowił zrobić przysługę Knucklesowi, więc zaczął go uspokajać mówiąc, że nic się nie stało, że to był tylko sen. Wiele rzeczy było wymyślonych na spontanie, ale inne mówił mu takie, które sam sobie nie raz szeptał przed lustrem. W pewnym momencie nawiązała się pośród nich rozmowa.
-Znasz tą piosenkę?- zapytał nagle złotooki i zaczął nucić.
-Tak, chcesz jej posłuchać?
-Nie, ale po prostu moim marzeniem jest powiedzieć osobie, którą kocham jakiś tajny szyfr i przez to przekazać jej moją miłość.
-Sądzę, że to cudowne marzenie- uśmiechnął się pocieszycielsko drugi.

Gdy w końcu udało się opanować sytuację, oboje mężczyzn że zmęczenia padło na kanapę i zasnęli w napewno nie wygodnych pozach.

-Zatem to wtedy zbliżył się Pan do Pastora?- zadał kolejne pytanie blondyn siedzący obok niego w teraźniejszości.
-Nie przerywaj mi kiedy mówię- warknął policjant zdecydowanie nie zadowolony z przerwanych mu wspomnień.

Rano po wstaniu Montana zrobił dla siebie lekkie śniadanie i wyruszył do pracy. Drugiemu zostawił kartkę na stole z wiadomością kiedy wróci i gdzie idzie oraz czego Knuckles nie powinien robić pod jego nieobecność.
Gdy dzień w pracy wydawał się nadzwyczaj normalny na komendę wpadło kilka osób, a mianowicie Carbonara, David, Laborant i Vasquez. Powiedzieli, że ostatecznością było zgłoszenie się na policję, ale nie widzą innego wyjścia. Ich szef zapadł się pod ziemię.
Po przyjętym zgłoszeniu oraz uspokajaniu wszystkich w końcu nastała cisza. Zakszot postanowił już wrócić do poszukiwań i widząc to Gregory odetchnął z ulgą, ale nie zauważył czającego się w cieniu mężczyzny.
-Vasquez? Myślałem, że już poszedłeś- fałszywie uśmiechnął się brunet.
-Wiem, że go masz. Wydaj mi go, a nikomu nie stanie się krzywda - wręcz wysyczał Sindacco.
-O czym ty mówisz?
-Dobrze wiesz, że o nim. Przekaż mu, że jutro wieczorem ma stawić się na górze Chiliad, albo komuś innemu znów stanie się krzywda.
-Czyli zrobiłeś to specjalnie? Specjalnie wybrałeś Kuia?
-Myślisz, że tylko na tyle mnie stać? To ja zorganizowałem tą całą akcję!- zaśmiał się złowieszczo.
-Dlaczego? Dlaczego to zrobiłeś?- pytał nie rozumiejący nic Montana.
-To nie jest twoja sprawa- odpowiedział Vasquez po czym na koniec dodał- jedyne co masz przekazać Erwinowi to wiadomość o spotkaniu i skutkach, gdy się nie pojawi.

Ten moment przez wszystkie kolejne godziny pracy nie dawał funkcjonariuszowi szansy na inną myśl. Dlaczego Vasquez chce Erwina? Dlaczego zabił Kuia? Mimo tak długich rozważań nie udało mu się wywołać idealnej teorii i zanim się spostrzegł to dzień dobiegł końca.
-Wróciłem!- wykrzyknął po przejściu przez progi domu.
-Cześć- odpowiedział Knuckles mając wyraźnie lepszy humor niż wcześniej- podlewaj te swoje rośliny, bo chyba o nich zapominasz.

Przez długi czas oboje milczeli nie wiedząc o czym rozmawiać, aż Gregory nie odważył się, by powiedzieć współlokatorowi o sytuacji.

-Na pewno dasz radę tam iść?- spytał po raz kolejny brunet.
-Tak, dam radę- powiedział złotooki i wyraźnie zmęczony oraz wściekły ruszył w krainę snu. Dzisiejsza noc była bliźniaczo podobna do wczorajszej, ale coś się zmieniło. Była to panika w ich sercu, mieli złe przeczucie co do jutrzejszego spotkania.

Próbując załagodzić sytuację brunet obudził Erwina i nie tłumacząc mu nic wziął go za rękę prowadząc na zewnątrz. Pogoda była straszna, deszcz lał, pioruny szalały, mgła nie pozwalała na zobaczenie zupełnie niczego, nie mówiąc już nic o latających gałązkach, czapkach lub po prostu śmieciach. Mimo tego Gregory wciąż ciągnął złotookiego. Bez parasola. Bez jakiejkolwiek kurtki. Od samego wyjścia z mieszkania byli mokrzy. Gdy już Pastor miał nakrzyczeć na drugiego, dlaczego wyciągnął go z domu to ten chwycił go jeszcze za drugą dłoń i słysząc piosenkę z miejscowego klubu zaczął tańczyć. Nie mając innego wyjścia przestępca również dołączył się do zabawy. Jedyne co dawało im światło to pobliska lampa, która i tak była daleko. Zdecydowanie Gregory poprawił humor siwowłosego. Obok nich nie przejeżdżały nawet samochody, ponieważ każdy bał się wyjść w taką pogodę. Oczywiście wszyscy tylko nie nasz terminator. Poruszając się do cudownej piosenki nie myśleli teraz o niczym innym, a tylko o sobie. Nawet deszcz już im nie przeszkadzał. Cały chodnik jak i droga była ich prywatną sceną, na który widok mieli tylko ci, którzy oglądali kamery. Napewno się z nich śmiali, ale ich to nie obchodziło. Przechodząc z wolnych kroków do szybkich i na odwrót radości oraz uśmiechom nie było końca. Wszystko byłoby idealne, gdyby nie piorun, który strzelił tuż obok nich. Przestraszeni o trzęsących się nogach zaczęli biec do domu. Gdy jeden krzyczał do drugiego to drugi rozumiał coś zupełnie innego. Przykładem była pewna rozmowa:
-Noi na chuj ty nas wyciągnąłeś z domu?!- krzyknął Erwin.
-Czemu mnie obrażasz?!- odkrzyknął Montana, który usłyszał "Wyglądasz jak mokry pies!".
-Sam jesteś stary!
-Przecież ta muzyka była zajebista!
-Co za zjeb!- zaśmiał się głośno Knuckles widząc jak w twarz jego przyjaciela wpada gałązka.
-Jaki znowu przyjebie szop?!

Dźwięki dookoła nie pozwalały im na zrozumienie przynajmniej jednego wyrazu. Każdy tworzył swój własny scenariusz rozmowy, mimo tego to wszystko miało swój oryginalny urok. Po przyjściu do domu postanowili wpierw się przebrać, a później wskoczyć pod ciepłą kołdrę.

Później wszystko było tam samo jak wczoraj, czuli się jakby przeżywali znowu ten sam dzień. Ale tak nie było. Wieczorem po powrocie do domu Montana po raz kolejny zapytał się Knucklesa czy napewno chce iść do Vasqueza, ale ten nic nie odpowiedział, a po prostu ruszył w stronę samochodu. Przygnębieni i niespokojni ruszyli w stronę umówionego miejsca. Na górze wpierw nic nie było widać, ale po chwili pojawił się czarny pojazd, z którego wysiadł sam Vasquez. "A co gdyby go poddać" pomyślał policjant, ale zrezygnował z tego pomysłu.
Sindacco rozłożył ramiona oraz czekał aż jego ukochany rzuci mu się w ramiona. Nie doczekał się, Erwin po prostu przeszedł obok niego bez życia, a ostatnie co wypowiedział do drugiego ścisnęło serce Gregorego.
"Proszę przekaż Montanie, że nie wrócę do września. Powiedz by podlewał kwiaty. I chcę by wiedział, że to dla niego miał być przeznaczony mój szyfr."
Łzy spływały po twarzach tej dwójki jak rzeka. Smutny wieczór był już pamiątką na całe życie.

To właśnie wtedy, Erwin Knuckles odszedł wraz z Vasquezem Sindacco opuszczając Los Santos i przy tym samego Gregorego Montane.

Pozostało to w pamięci opuszczonego już na zawsze. Zastanawiał się dlaczego siwowłosy nie wrócił do września tak jak obiecał. Zakładał, że nie żyje lub, że o nim już nie pamięta. Chciał rozpocząć nowe życie, ale nie umiał. Nie chciał żyć bez swojej miłości.

-Nadal wierzy Pan, że w końcu się pojawi prawda?- zapytał psycholog.
-Tak, wierze.
-Czy wie Pan, że on nie wróci?
-Tak, zdaję sobie z tego sprawę
-Dlaczego po prostu Pan o nim nie zapomni?
-Bo go kocham...

Kod Cinta//5city MORWINOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz