ROZDZIAŁ 40

76 10 7
                                    

•— 𓅪 —•
| AYLA QUINN |


Przez obserwowanie Leo myślę dzisiaj bardzo dużo o Dustinie. Nie mogę wyrzucić go z głowy, a kiedy podsyła mi prezent, którym są trzy jabłka, już kompletnie nie umiem sobie z tym poradzić. Przestaję więc odpychać wspomnienia o nim na siłę, bo najwyraźniej mam jakąś potrzebę, żeby towarzyszył mi chociaż w taki sposób. I kiedy zaciskam w dłoni karteczkę, rozumiem, dlaczego nie przestaję ciągle o nim rozmyślać...

MAM CIĘ NA OKU, NUMERZE JEDEN. GRATULACJE. TRZYMAJ SIĘ — DUSTY.


...bo dzisiaj czuję się zagrożona jak nigdy wcześniej, a Dustin ostatnimi czasy był jedną z niewielu osób, przy których mój poziom bezpieczeństwa przekraczał granicę normy. Jego obecność w mojej wyobraźni pozwala mi więc trochę się uspokoić. Koncentruję się na jego żartach, przypominam sobie wygląd róż, które mi podarował, a nawet zawstydzam się raz i niechcący. Przyłapuję się na tym, jak dotykam przelotnie palcem swojego policzka, niemal wyobrażając sobie ten delikatny, pełen wiary i nadziei dotyk jego ust na mojej skórze, kiedy się żegnaliśmy. Gdy zwracam uwagę, że Lamar spogląda w moim kierunku, odsuwam rękę od twarzy i skupiam wzrok w kwiatach lawendy.

Jest mi tak niezręcznie, aż robi mi się niedobrze.

Skupiam się więc na czymś innym. Nazwał mnie numerem jeden. Czy to znaczy, że objęłam pierwsze miejsce w rankingu, a może...

...Dustin tak we mnie wierzy?

Reszta dnia mija powoli. Nie szukamy na siłę rozrywek. Próbujemy ustalić najrozsądniejszy plan działania. Idzie nam ciężko. Żadne z naszej trójki nie ma na to ochoty. Sama ciągle odchodzę i wracam do nich, kiedy w klatce piersiowej łapią mnie okropne duszności. Nie miałam tak często, więc za każdym razem łapie mnie strach w obawie, że wyzionę ducha z braku powietrza. Uspokaja się to po kilku minutach. Patrzenie w rwącą rzekę jest całkiem kojące.

Stojąc na moście, próbuję rozgryźć, co jest przyczyną tej nagłej zmiany w moim odbiorze całej tej sytuacji. To nie chłopcy są powodem, dlaczego jest mi tak okropnie, bo Lamar, jak i Leo zachowują się wyjątkowo spokojnie. Nie szukają zaczepek. Nie kłócą się. Po prostu są. Chyba delektują się uciekającymi sekundami, w tak pięknym miejscu. Nie możemy tutaj jednak długo zostać. Jutro powinna nadejść zima.

I to daje mi do myślenia. Bo czuję, jakby zbierały się nad nami gęste, burzowe chmury. W powietrzu wisi coś paskudnego.

— Nie bolą cię nogi?

Wzdrygam się, wyrwana z zamyślenia. Zaciskam w odruchu dłonie na barierce mostu, kiedy zgrzyt obijającego się o metal miecza zakłóca popołudniową ciszę. Leo się nudzi. Nie wychodzi jednak z inicjatywą, żeby ruszać dalej. Tracimy motywację. Albo chęci, aby rozstać się w brutalny sposób.

— Trochę — przyznaję. Faktycznie, tym razem nastałam się nieco dłużej. Wina Dustina. — Weźmiesz wartę? — wychodzę z prośbą. — Pójdę do Lamara, żeby się zdrzemnąć.

— Sam? — nie dowierza. Kiwam potwierdzająco głową. Chłopak opiera się plecami o barierkę. — Już mi ufasz?

— Cały czas to robię.

Jest zaskoczony moją odpowiedzią. Pierwszy raz widzę, żeby nie wiedział, co odpowiedzieć. Odchrząkuje tylko nerwowo, spoglądając w kierunku pola, gdzie Lamar rozłożył namiot. Wieczór jest już okropnie zimny. Boję się myśleć, co będzie jutro.

— Jemu też ufasz? — dodaje ciszej. Nie rozumiem sensu tego pytania. Po tym, jak odnosimy się do siebie wzajemnie, chyba łatwo zauważyć, że mam do tego chłopaka znacznie więcej zaufania, niż kogokolwiek innego na Arenie. — Nie ufaj mu.

THE SONG OF LUNATICS | THG [1]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz