Znowu to samo...
Jasność.
Dźwięk.
Czy ktoś coś mówi? Monolog, a może prowadzi z kimś rozmowę?
Być może to płacz... lub śmiech.
Albo pełny rozpaczy krzyk.
Czy to tylko zwykły podmuch wiatru?
Nie wiem... nie wiem...
Dlaczego nie mogę się dowiedzieć?
Nie wiem nawet kim jestem, a co dopiero co to za dźwięk.
Dlaczego nie mogę przejąć kontroli nad samym sobą? Nad tym co słyszę, nad swoim widokiem... nad tym kim jestem?
Gdzie jestem?
~
Nienawidzę ludzi.
Tylko takie myśli chodziły mi po głowie, gdy obserwowałem przez okno śpieszący się gdzieś tłum. Akurat teraz, kiedy postanowiłem wyjść z domu, tyle osób również musiało gdzieś iść. Te małe, irytujące istoty, które zawsze coś ukrywają. Kłamią, oszukują, mają swoje własne cele, do których uparcie dążą, nawet za ceną innych. Fałszywe, odrażające postacie. Nawet gdy twierdzą, że są dobre to tak nie jest. Wszyscy są źli. Wszyscy mają swoją „drugą twarz".
Westchnąłem, odwracając wzrok od okna. Zacząłem wpatrywać się w połowie pusty już kubek po herbacie. Tak, byłem pesymistą. Dla mnie szklanka nie była w połowie pełna, ale pusta. To było dla mnie oczywiste. Nie mogłem patrzeć na świat przez różowe okulary. Nie mogłem patrzeć ani kontaktować się z tymi irytującymi istotami. Wszystko mnie denerwowało, miałem tego wszystkiego dość. Ciągle i ciągle męczyły mnie ponure myśli, a ja nie umiałem się ich pozbyć.
To jest ten rodzaj smutku, od którego możesz się wręcz uzależnić.
- Izaya!
Z rozmyśleń wyrwał mnie ten delikatny głos. Podniosłem głowę i odgoniłem zasłaniające mi widok czarne kosmyki moich włosów. Założyłem je za ucho, po czym skinąłem lekko głową idącemu ku mojemu stolikowi uśmiechniętemu chłopakowi.
- W-witaj - przywitał się szybko, lekko zdyszany. Najwyraźniej biegł. Jak zwykle się spóźnił na nasze spotkanie. Co dziwne, nie było to dla mnie irytujące, ale urocze.
Jedyną osobą, którą mogłem pokochać, która mnie nie denerwowała w żadnym stopniu był właśnie on. Shizuo Heiwajima, jąkający się chłopak w moim wieku. Moje całkowite przeciwieństwo, a mimo to mój najlepszy przyjaciel. Pominę fakt, że jedyny, a nawet nie tylko „przyjaciel", ale ktoś więcej z czym się jednak nie afiszowaliśmy. Uroczy, naiwny blondynek uważający, że ludzie tak naprawdę są dobrzy. Nigdy nie sądził, że ktoś mógłby zrobić coś złego umyślnie. Wspominałem, że jest okropnie naiwny? To też było w nim na swój sposób słodkie.
Nie lubiłem słodyczy ani ludzi. Ale dla Shizu-chana, bo tak go w skrócie nazywałem, robiłem wyjątek.
- P-przepraszam za s-spóźnienie - powiedział, a ja nic nie odpowiedziałem, ponieważ do naszego stolika podeszła uśmiechnięta kelnerka.
Jak można się tak uśmiechać do zupełnie obcych ludzi?
Dlaczego te irytujące istoty potrafią się uśmiechać tylko na pokaz? Jaki jest cel tego fałszywego wykrzywienia, nazywanego błędnie uśmiechem?