Jak się niewątpliwie domyślacie, wycofane zaproszenie to jednak nie koniec przygody z obłąkaną polonistką. Ewa zamilkła na długi czas, tym razem jednak los odwrócił karty i to ja wpadłam w wir przeglądania jej fejsbukowych polubień, które do złudzenia przypominały moje własne. Szukałam najmniejszej zmiany na jej profilu. Wpisu, zdjęć, nowych znajomych. Za wszelką cenę chciałam się dowiedzieć, co teraz robi. I z kim. W życiu prywatnym oraz zawodowym. Uderzyło mnie, że zmieniła obiekt zainteresowań na tak paskudny model. Odezwał się we mnie pewien syndrom, zwany sztokholmskim. I nutka zazdrości? Być może.
Za Wikipedią możemy przeczytać, że "to stan psychiczny, który pojawia się, gdy ofiara przemocy identyfikuje się ze swoim sprawcą i łączy się z nim emocjonalnie. Można wręcz mówić o miłości do kata i obronie swojego oprawcy. Osoby z tym syndromem często rozwijają zrozumienie i współczucie oraz chronią przestępców przed policją". I cóż, podobnie było ze mną. To nie miłość, rzecz jasna, lecz pewnego rodzaju uzależnienie od drugiej osoby, która poświęcała dotychczas cały swój wolny czas, żeby się do mnie zbliżyć. O obronie przed policją również nie można było mówić, bo myśli o donosach minęły mi niemal tak szybko jak rozpływały się marzenia senne o mym wcześniejszym obiekcie westchnień. Nic więcej od Ewy nie dostałam. I to był początek tego obłędu.
Minęło kilka lat, a ja co jakiś czas przypominałam sobie, że muszę sprawdzić, co u niej. Pojawiałam się także na różnych portalach randkowych, choć nie na długo. Stalkowałam także profil jej chrześniaka, który, rzadko, bo rzadko, ale czasami dodał zdjęcie zrobione w jej obecności. W sieci tradycyjnie nie znalazłam nikogo ani niczego, co zainteresowałoby moją osobę. Oprócz zmiany rodzaju wykształcenia i studiów, zmieniłam również miasto. To nieco zabawne, choć krótko przede mną, kilka kilometrów dalej wprowadziła się moja przyszła partnerka, z którą spędziłam już grubo ponad 7 lat życia i założyłam, można powiedzieć, rodzinę 2+2. Ale po kolei.
Pierwszą osobą, którą poznałam w nowym mieście była Justyna. Stała się moją powierniczką po dziś dzień, choć mentalnie dzieliły nas lata świetlne, a i rocznikowo całe trzy. Później poziom się wyrównał. Była i jest zdeklarowaną lesbijką, aktywistką na rzecz kobiet i osób LGBTQIAP+. Jeśli o kimś zapomniałam, to przepraszam. Ja nie nadaję się na wojującą działaczkę społeczną. Wracając do Justyny, sama określała siebie jako typową Shane (postać z The L Word, za naszych czasów był to kultowy lesbijski serial), ale szanowała moje wybory i wiedziała, że ja nie pójdę w tango z pierwszą lepszą istotą ludzką. Wiedziała, że ona także nie ma szans. I dobrze, bo urodą raczej nie grzeszyła, a ja nie chciałabym stracić tak sympatycznej kompanki. Opowiedziałam jej o moim aktualnym typie osoby, z którą chciałabym być oraz o moich wszystkich relacjach, nie tylko miłosnych. Zatem i Ewa pojawiła się w jakimś kontekście.
Justyna narysowała mnie oraz moją wymarzoną, jak mi się wówczas wydawało - nieosiągalną - partnerkę i tak powstało dzieło, które przestawiało nas, składające się z kilku kresek i okrągłych głów nad morzem, na wakacjach w kolejnym roku. Zaśmiałam się, zrobiło mi się miło, choć przyjęłam go raczej z dużą dozą sceptycyzmu, bo nie przeszło mi przez myśl, że pragnienia o dużo starszej kobiecie mogą się w końcu ziścić. Nie miałam pojęcia, że rysunki Justyny mają tak ogromną moc oraz, że wkrótce po tym Karina i ja staniemy się parą. Choć wyśniony, nie był to związek idealny, ale o tym w kolejnym rozdziale.
___
Cześć! Kopę lat!
Musicie wybaczyć mi tą niesamowicie długą przerwę w pisaniu. Niestety nie jest mi łatwo wygospodarować tyle czasu, ile bym chciała, a uwierzcie mi, że jest o czym pisać. Obiecuję, że kiedyś dotrę do bieżących wydarzeń.
Trzymajcie się dzielnie, jeśli macie jakieś pytania - piszcie! Na nie jest mi zdecydowanie łatwiej odpowiedzieć niż usiąść do bloku tekstu.
CZYTASZ
Uczennica
Short StoryHistoria oparta na faktach, mająca charakter pamiętnikarski. Opowiada o życiu dziewczyny, w którym to nauczycielki odgrywały istotną rolę na wielu płaszczyznach i wszelkich etapach dojrzewania.