To nie była pierwsza wspólna podróż Newta i Jenny, a jednak miała być naprawdę wyjątkowa. Do Chin jechali przecież już nie tylko jako dwoje magizoologów, nie tylko jako znajomi ze szkoły, lecz tym razem jako para, choć sami obawialiby się jeszcze użyć takiego określenia. Wystarczało im obojgu, że ta druga osoba wiedziała, co do siebie czują.
I tak też wylądowali gdzieś w chińskiej dżungli, ramię w ramię, przedzierając przez zarośla niewiele przed wschodem słońca w poszukiwaniu qilina. Mieli siebie, nieśmiałki na ramionach... I, niezmiennie, walizkę Newta. Przez długi czas szli w ciszy, nasłuchując jakichkolwiek sygnałów, aż wreszcie Jenna westchnęła.
- Wiesz co? - szepnęła, rozwiązując wilgotne od rosy włosy, którym dała opaść na ramiona. - Z jednej strony to gdzieś w głowie mam takie przeświadczenie, że chodzimy po tej dżungli jak idioci, bo to szukanie igły w stogu siana. A z drugiej... To mogłabym się tu z tobą zgubić.
Newt zatrzymał się na te ostatnie słowa, a następnie posłał jej szczery uśmiech. Tak bardzo mu się podobała w takiej fryzurze, w ogóle taka, jaka była wtedy, w tamtych okolicznościach, które wielu wydawałyby się szalone - ale dla nich mogły być równie dobrze idealną randką.
- To ostatnie chyba nam się udało - stwierdził Newt, który też powoli się w tym wszystkim gubił.
Jego uśmiech natychmiast udzielił się Jennie - i równie szybko zachciało się jej iść dalej.
- No to hej ho, dalej w głęboką dżunglę, zgubmy się bardziej - powiedziała ze śmiechem, który odwzajemnił, co również dodało mu otuchy.
Nie przeszli więcej niż kilkanaście kroków dalej, gdy oboje usłyszeli ryk. Ryk qilina.
- To ona. Jest gotowa - wyszeptał Newt, wymieniając spojrzenia z Jenną, która złapała się za serce.
- No i czemu się tak denerwuję, jakbym to ja rodziła?
Oboje zaczęli biec w stronę tamtego dźwięku, a następnie zwolnili, gdy przed oczami ukazał im się nieziemski widok: dorosły qilin, niezwykle rzadki, a mający właśnie wydać na świat nowe życie.
Newt odważył się podejść do samicy jako pierwszy i delikatnie pogłaskać, nasłuchując przy tym dźwięków z jej brzucha. Qilin wydał z siebie kolejny ryk, najwyraźniej bólu, na co Jenna spojrzała na nią ze współczuciem.
- Och, bidulka moja... Wiem, my kobiety to mamy przekichane.
Newt odsunął się gwałtownie.
- Spójrz - szepnął do Jenny, a wtem, na ich oczach z białej błony wykluł się malutki qilin.
Oboje magizoologów patrzyło na to wszystko z rozdziawionymi ustami. Wiedzieli, że to było doświadczenie, którego już nigdy nie powtórzą, a narodziny nowego zwierzaka zawsze stanowiły dla nich coś wyjątkowego. Jenna nieświadomie wtuliła się w bok kucającego Newta, wzruszona tym wszystkim.
- Jaki piękny - szepnęła, patrząc poruszona na to, jak matka czule liże malca.
- Zgadzam się - odparł Newt, a Jenna nawet kątem oka widziała, że też był wzruszony, co tylko sprawiało, że zakochiwała się w nim bardziej. Nawet ich nieśmiałki wydawały się zachwycone tamtą sceną.
- Dobra, to teraz czas na tę trudniejszą część... - powiedział Newt po chwili i odsunął się od Jenny, by otworzyć walizkę.
Dziewczyna uśmiechnęła się krótko, gdy zobaczyła swoje zdjęcie na wieku - niby wiedziała o nim od dawna, a jednak za każdym razem przyprawiało ją o motyle w brzuchu. Po tym sama przesunęła się bliżej qilinów, by pomóc Scamanderowi zwabić je do środka.
- Teraz powolutku, najpierw mama, a za mamą pójdziesz i ty, malutki... - zaczęła Jenna i już sięgnęła po różdżkę, by sobie pomóc, gdy...
Oboje czarodziejów oślepiło zielone światło. Avada Kedavra.
Nie zdążyli nawet przyswoić tego, co się stało - unieśli głowy, a następnie natychmiast wstali, by się bronić. Nie mieli jednak szans: Jenna natychmiast rozpoznała w nich popleczników Grindelwalda.
- Accio! - Newt przywołał do siebie walizkę, a Jenna pospiesznie złapała małego qilina w swoje objęcie.
- Newt, uciekamy!
Nie mieli innego wyboru. Musieli zostawić umierającą matkę na pastwę losu, a sami rzucili się w pogoń przed siebie, nie wiedząc nawet, czy dożyją następnej chwili. Jenna czuła, jak przeszywająco zimne, ostre powietrze zaczyna wypełniać jej płuca tuż przed tym, gdy wpadła do wody, trafiona zaklęciem prosto w plecy.
Zrobiło się ciemno, a ona zupełnie straciła przytomność. Przerażony Newt ostatkami sił wyciągnął ją ponad powierzchnię wody, po czym sam opadł obok, ledwo, ledwo widząc, jak złowrodzy im czarodzieje zabierają małego qilina.
Po kilku chwilach Newt otrząsnął się. Zwierzak został już zabrany - ale kogoś innego musiał jeszcze uratować.
- Jenna! - krzyknął w rozpaczy, przechodząc na kolanach zanurzonych w wodzie w jej stronę. - Jenna, obudź się, błagam... Powiedz, że nic ci nie zrobili, na Merlina...
Patrzył na nią, leżącą bez ruchu, taką, jakby spała, a jednak... Wspomnienie niewybaczalnego zaklęcia sprzed kilku chwil ścisnęło mu serce. Przecież nie mogła zginąć, nie tak, nie wtedy, nie, gdy jeszcze jej nawet nie powiedział, że...
- Jenna, wróć do mnie... Jennie... - szeptał, a mimo że poważnie zranił się w rękę, drugą udało mu się nieporadnie wyjąć różdżkę, by zaraz po tym rzucić pierwsze zaklęcie uzdrawiające, jakie przyszło mu do głowy.
Po kilku napiętych sekundach Jenna zaczęła kaszleć, a wtedy kamień spadł mu z serca.
- Jenna, słyszysz mnie? - zapytał wciąż zmartwiony. - Jak się czujesz?
- Bywało lepiej, ale... Żyję. - Zaśmiała się, kaszląc ponownie.
Kolejna fala ulgi przeszła przez ciało Newta, któremu wtedy pozostało podziwiać ją i jej włosy, dryfujące w wodzie niczym macki marmita.
- Co się stało? - Jenna kaszlała dalej, powoli podnosząc się do pozycji siedzącej. - Gdzie qilin?
- Małego zabrali, ale chodź, może uratujemy jeszcze matkę...
- Ci skurw...! - Jenna nie dokończyła z zaskoczenia, bo za palec pociągnął ją Jasper. - Och, ty też jesteś cały, jak dobrze. Chodź, idziemy, Newt, musimy ją ratować!
I choć oboje opadali z sił, najszybciej jak potrafili udali się tam, gdzie zostawili matkę... I równie szybko zrozumieli, że nie zdołają jej już uratować.
Opadli na ziemię przy niej, przytulając się do niej w jej ostatnich chwilach, oboje płacząc.
- Tak mi przykro - wyszeptał Newt. - Przepraszam...
I wtedy zdarzył się cud. Znikąd przed dwojgiem magizoologów pojawił się qilin. Mały qilin, dopiero co narodzony... Który wcisnął się pomiędzy ich ciała w poszukiwaniu ciepła i wtulił się, jakby odnalazł nowych rodziców.
Oboje patrzyli na niego, a jednak nie wierzyli, że tam był. Gdyby Jenna miała choć trochę więcej siły, to nawet by się uszczypnęła - to wydawało jej się bardziej nieprawdopodobne niż chociażby dogadanie się z jej matką, a jednak się działo.
- Bliźnięta - powiedział wzruszony Newt do matki. - Urodziłaś bliźnięta...
- To jest cud... Ale te bliźnięta to się mnie trzymają. - Jenna uśmiechnęła się delikatnie, a Newt spojrzał na nią pytająco. - No co, ja mam bliźniaka, i oboje jesteśmy jeszcze spod znaku bliźniąt. To i tu musiały być bliźniaki.
Wtedy i Newt uśmiechnął się delikatnie, bo miała przecież rację. Szybko jednak spoważniał, gdy oboje ponownie spojrzeli na matkę.
Z jej oka wypłynęła ostatnia łza... Zanim odeszła z tego świata.
CZYTASZ
Wytresuj sobie węża • Newt Scamander
Fanfic🐍 Jenna Wharflock nie jest w stu procentach sympatyczną osobą z krystalicznie uczciwą przeszłością. Jednak jeśli już komuś pomaga - a jako magizoolog pomaga najczęściej zwierzętom - robi to dobrze. Jako Ślizgonka jest zdeterminowana osiągnąć każdy...