Kissing marble

51 6 7
                                    


Nigdy wcześniej nie było takiego mizantropa jak Sebastian. Brzydził się wadami, w które natura obdarzyła człowieka ponad miarę, więc ten znakomity rzeźbiarz przysiągł sobie, że pozostanie samotnikiem. Wystarczyła mu jego sztuka.

Spośród wszystkich posągów, które wykonał, jeden przykuł jego uwagę najbardziej. Posąg był z kości słoniowej, filigranowy i przepiękny. Sebastian poświęcił cały swój geniusz tej rzeźbie, przedstawiającej pięknego androgynicznego młodzieńca. Mężczyzna był skrupulatny, jego długie, zręczne ręce wyrzeźbiły najdrobniejsze szczegóły. Każda krągłość była możliwa do określenia -  smukła talia, mleczne łydki, delikatnie wyrzeźbione brwi oraz zgrabne plecy. Spędził wiele czasu nad długimi, rzęsistymi oczami, wyobrażając sobie, że są koloru nieba. Choć posąg był piękny, nie mógł go jeszcze zostawić. Czuł, że jest w stanie w zupełności oddać się udoskonalaniu tego dzieła.

Minęło wiele księżyców, a rzeźba stawała się coraz piękniejsza pod jego zręcznym dotykiem. Albo Sebastian nie potrafił tak łatwo odrzucać ludzi, których nie akceptował, albo był piekielnie zdeterminowany, by stworzyć idealną śmiertelną piękność. Kruczowłosy nadal z oddaniem pracował nad swoim posągiem, dzień po dniu, sezon po sezonie, wiór po wiórze - aż do momentu, gdy nie mógł już go udoskonalić.

Sebastian cofnął się, by podziwiać swoje dzieło. Wyrzeźbił posąg do perfekcji. Żaden śmiertelnik, który kiedykolwiek się urodził, żaden posąg, który kiedykolwiek powstał, nie mógł się z nim równać. Jego wzrok padł na młodego mężczyznę w wieku dojrzewania. Od dużych, przedwcześnie dojrzałych oczu po zgrabne nogi. Najbardziej jednak poruszył go ten widmowy uśmiech, który zdawał się kpić z niego i nieustannie go kusić. Zupełnie jakby to dzieło posiadało duszę.

W blasku paleniska kość słoniowa i kamień wyglądały jak śmiertelne ciało - ciepłe, blade i całowane przez księżyc. Dłonie Sebastiana przesunęły się po smukłych, wyrzeźbionych ramionach i przebiegły po obojczykach. Przechodziły obok smukłej talii. Prawie dotknęły jej wypukłości. Ostry oddech uwiązł mu w gardle. To zaczynało się robić niebezpieczne. Sebastian przesunął wzrokiem po nagiej rzeźbie. Była tak realistyczna, tak przekonująca, że rozpaliła jego zdradzieckie ciało. Taka była cudowna moc tego rzeźbiarza. Błogosławieństwo i przekleństwo.

Sebastian zakochał się w rzeczy, którą stworzył. Głęboko, desperacko i nieodwracalnie.

Próbował oderwać wzrok od młodego człowieka, ale te nieśmiałe oczy zawładnęły jego wzrokiem. Jak grawitacja dla ciał niebieskich. Miód dla pszczół. Sebastian był całkowicie zauroczony, obsesyjnie zauroczony.

Jeśli to była jego kara za to, że patrzył z góry na śmiertelników, to była ona wyjątkowo okrutna. Żaden beznadziejny kochanek nie był tak nieszczęśliwy jak Sebastian. Kiedy całował te lodowate usta, a one nie odwzajemniały pocałunku; pieścił te smukłe, delikatne dłonie, zniewieściałą twarz - nie reagowały na jego dotyk; obejmował posąg - młodzieniec pozostawał zimny i nieruchomy. A jednak Sebastian zatracił się w tych kamiennych oczach.

Na początku Sebastian udawał, jak to dzieci robią z zabawkami. Ubrał chłopca w swoje najlepsze jedwabie, włożył sandały na te zgrabne nogi i wyobrażał sobie, że chłopiec jest tym wszystkim ucieszony. Dał mu prezenty, które kochają panny. Astry, orchidee, hiacynty i klejnoty, które wyglądały jak lśniące łzy Faetona. W nocy śniło mu się, że chłopiec odpłaca mu się obfitym uczuciem - przede wszystkim miłością. Położył młodzieńca w łóżku wyściełanym skorupą żółwia i przykrył go szczelnie. Tak jak małe dziewczynki robią to swoim lalkom, pomyślał sobie Sebastian. Nie mógł już dłużej udawać. W końcu wszystko stało się jasne.

Sebastian wybuchnął nagłym i pustym śmiechem. Darzył tak ogromnym uwielbieniem martwą rzecz, swoją własną sztukę. Jaki on był żałosny i beznadziejny. Gorszy niż ludzie, którymi gardził.

W innym królestwie bogini spoglądała z góry na rozgrywające się wydarzenia. Kąciki jej różanych ust zmarszczyły się z rozbawieniem. Minęło już trochę czasu, odkąd Wenus bawiła się czymś tak oryginalnym. Tak niekonwencjonalnym. Chcąc zobaczyć, jak dalej potoczy się ta historia, bogini miłości postanowiła interweniować w sprawie żałosnego rzeźbiarza i jego ukochanego posągu.

Tak się złożyło, że święto Wenus wypadło na Cyprze, wyspie, na której po raz pierwszy stanęła po wyłonieniu się z morskiej piany. Na całej wyspie ludzie ofiarowywali jej śnieżnobiałe jałówki ze złotymi rogami i jej ulubione kwiaty - czerwone róże i anemony. W jej licznych świątyniach paliły się wonne kadzidła, a ludzie do nich przybywali - w tym, ku własnemu zaskoczeniu, Sebastian.

Chociaż mężczyzna od dawna uważał bogów za bezużytecznych w sprawach praktycznych, desperacja zmieniła jego zdanie. Podszedł do ołtarza Wenus z migoczącymi płomieniami. Rzeźbiarz ukłonił się, ośmielając się zapytać boginię, czy może znaleźć śmiertelnika podobnego do jego posągu. Ale Wenus wiedziała, czego naprawdę chce. Wyciągnęła swoją niewidzialną dłoń w geście błogosławieństwa, a tańczące płomienie trzykrotnie wzbiły się w powietrze.

Uznając to za pomyślny znak, Sebastian pospieszył z powrotem do swojego domu i swojej miłości, rzeczy, której się poświęcił. Była to część jego życia, jego jaźń zaszczepiona w młodości każdym wyrzeźbionym przez niego dziełem. Wchodząc do sypialni, zastał posąg tam, gdzie go zostawił - stał na piedestale, piękny i oszałamiający jak zawsze. Sebastian pogłaskał chłopca. Czy to było samooszukiwanie się, czy naprawdę poczuł ciepło? Lekko musnął te małe, bezczelne wargi i poczuł, że stają się miękkie. Następnie dotknął jego ramion, barków, małych pleców; ich twardość zniknęła, jak wosk mięknący na słońcu. Pod wpływem impulsu chwycił nadgarstek chłopca i odkrył, że pulsował życiem.

To musi być dzieło bogini.

Sebastian objął ukochanego ramionami, a chłopiec na ten gest uśmiechnął się do niego, jego policzki nabrały koloru. Sebastian prześledził twarz niemal rozanielonego młodzieńca, zapamiętując na nowo każdy jej szczegół. Znalazł w jego drobnej twarzy wyłącznie miękkość i słodycz. Powoli podniósł podbródek i zbliżył usta do malinowych rozchylonych warg. Młodzieniec o oczach w kolorze najspokojniejszego oceanu odwzajemnił pocałunek, długi i wytęskniony. Sebastian wplótł palce w jedwabiste włosy, by pogłębić pocałunek. I -

Ambrozja. Poczuł smak ambrozji.

Ze swego nieziemskiego mieszkania Wenus obserwowała tę scenę z psotnym uśmiechem, z trudem powstrzymując zachwyt. Westchnęła i pozwoliła im skonsumować ich związek, zadowolona z tego, jak dobrze wyszła jej ta ingerencja.

_____________________

Kissing marble | SEBACIELOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz