Rozdział 27

710 19 0
                                    

Ben

Dwa dni temu wstawiłem do jadalni nowy stół, mój własny projekt wykonany od początku do końca moimi rękami, byłem z siebie naprawdę dumny, szczególnie, że dzięki niemu wreszcie wszyscy równocześnie mogli usiąść do posiłku, były nawet miejsca dla gości, które miały się przydać szybciej niż się tego spodziewałem. Mama dopiero wczoraj raczyła wspomnieć, że zaprosiła do nas Abi i jej rodziców, to nie było jednak takim wielkim zaskoczeniem, mama często kogoś do nas zapraszała, zszokował mnie fakt, że Abi przyjęła zaproszenie. Nie rozmawialiśmy na temat tego jak zazwyczaj spędzamy święta, domyślałem się, że u nich tak jak w Dziękczynienie tradycją jest spędzanie ich z rodziną Wells'ów dlatego nie zadawałem pytań, nie chciałem tego wiedzieć.

Siedziałem jak na szpilkach czekając na ich przyjazd, byłem zbyt roztrzęsiony żeby zająć się czymś pożytecznym, mama oddelegowała mnie do opieki nad Gabriellą, dzięki temu, że trzymałem ją na rękach czułem się trochę bardziej uziemiony, nie latałem po domu jak kot z chorym pęcherzem, co robiłem do tej pory.

Nie wiedziałem czy to, że trzymałem ją zaraz po porodzie cokolwiek zmieniało, ale mama twierdziła, że właśnie dlatego w moich ramionach dość szybko się uspokajała. Na początku nie oponowałem, podobał mi się fakt, że najwyraźniej mnie lubiła, teraz zaczynało mnie to wkurzać. Dziecko lądowało na moich rękach kiedy tylko przekroczyłem próg domu i nie miałem nic przeciwko pomocy mamie, ale to wymykało się spod kontroli. Na szczęście nie kazali mi wstawać do niej w nocy i dopóki tego nie zrobią byłem gotowy na niedogodności. To w końcu moja siostra i jak oświadczyli rodzice ich ostatnie dziecko.

Widząc, że zasnęła powoli odłożyłem ją do łóżeczka w pokoju jej i Noah, usłyszałem samochód na podjeździe. W ostatnim momencie powstrzymałem się przed wrzaśnięciem, że ja otworzę. Po prostu wyszedłem na zewnątrz. Abigail wysiadła właśnie z samochodu w jasnym płaszczu, z czerwonymi szpilkami na stopach, zauważyłem jak wyginają jej się kostki kiedy szła podjazdem wysypanym kamieniami, nie wyglądała jednak jakby jej to przeszkadzało, uśmiechała się promiennie w moją stronę i kiedy wreszcie do mnie dotarła przywitała mnie uściskiem, nigdy wcześniej tego nie robiła i w pierwszej chwili nie miałem pojęcia jak się zachować, dopiero później moje dłonie znalazły swoje miejsce na jej plecach.

- Wesołych Świąt Ben - zaszczebiotała, uśmiechając się szerzej niż kiedykolwiek. Nie do końca rozumiałem dlaczego była aż tak szczęśliwa. Jeśli ja odbijałem się od ścian z nerwów ona robiła to z radości. - To moi rodzice, Debby - wskazała w stronę mamy - I John - wskazała na mężczyznę trzymającego się krok w tyle. - A to Ben, mój przyjaciel - poinformowała wciąż trzymając mnie za ramię, ten kontakt fizyczny był dla nas nietypowy. Nie miałem jednak czasu tego rozważać, uścisnąłem dłonie rodzicom Abi.

- Bardzo miło mi państwa poznać - powiedziałem szczerze.

- Dobra formułki grzecznościowe wymienicie później - przerwała Abi, zupełnie nie zwracając uwagi na to, że wychodzi na niekulturalną. -Ben dlaczego do cholery wyszedłeś na zewnątrz bez kurtki?

Spojrzałem na siebie i zdałem sobie sprawę z tego, że miała rację. Nie czułem w ogóle zimna, chyba z nerwów.

- Abigail - Debby wypowiedziała pełne imię córki ostrzegawczym tonem. - Pilnuj języka, wychowały cię kojoty.

Otworzyłem drzwi i wszedłem do środka z Abi wciąż przyklejoną do mojej ręki, kiedy na nią spojrzałem wymieniliśmy konspiracyjne uśmiechy. Oboje wiedzieliśmy, że często zdarza jej się przeklinać.

Wyszedłem na zewnątrz jakieś dwie minuty po tym jak zauważyłem, że Abi się wymyka. Nie wiedziałem dlaczego to zrobiła, ale pomyślałem, że może w zasadzie to dobrze. Prezent który chciałem jej dać wciąż tkwił głęboko w kieszeni moich spodni. Do tej pory nie znalazłem właściwego momentu, żeby jej go wręczyć.

She'll be the one (zakończone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz