Rozdział 275

1.2K 56 6
                                    

Draco omal nie udławił się herbatą, gdy drzwi huknęły o ścianę, a do środka wpadło
ucieleśnienie furii mierzące niecały metr sześćdziesiąt pięć z każdym włosem w inną stronę. Prawdę mówiąc nieco go to zaintrygowało. Rzadko kiedy widywało się Hermionę w takim stanie, a powód zawsze był wyjątkowy (starał się nie myśleć o tym, jak oberwał od niej w trzeciej klasie).

– Coś się stało?

– JA. JĄ. ZABIJĘ!

Uniósł brew, jednocześnie układając usta w idealne „o”, ale dość szybko się pozbierał.

– Kogo?

– Gabrielle! Wyobraź sobie, że…

– Zaraz, zaraz – wciął się jej w zdanie. – Po co właściwie mi to mówisz?

– Bo nie chce mi się lecieć do lochów po Millie, bo pewnie natknę się na te cholerne
papużki!

– Papużki? Charlie sprowadził jakieś nowe zwierzątka?

– NIE! No przecież mówię o Gabrielle i Severusie!

Z wrażenia spadła mu kanapka i poplamił jeden tom dżemem truskawkowym (sądząc po jej minie, najwyraźniej mól książkowy w Hermionie zawył z rozpaczy na ten widok).

– Ty, czekaj, bo coś chyba mnie ominęło. Co ma Gabrielle do Snape’a i co oni razem
mają do papużek?

– I ty się chwalisz, że taki genialny jesteś? – warknęła, a on lekko się cofnął z krzesłem
wiedząc, że gdy dziewczyna jest w takim stanie, najlepiej jest zejść jej z drogi.

– Eee… No, mogłabyś wytłumaczyć.

Oparła dłonie na biodrach i zaczęła tłumaczyć, coraz bardziej przyspieszając. Złość jedynie w niej narastała, co powodowało, że przestała mówić składnie i zgodnie z zasadami gramatyki.

– Wpadła do mnie wypindrzona, jakby na wybory Miss Magii się wybierała, po czym
podsunęła mi pod nos książkę, która jest z księgozbioru Snape’a! Potem zaczęła paplać, jak to umówili się pod Wielką Salą i poszli do niego na kilka godzin, i on dał jej tą książkę, i potem sobie rozmawiali, i teraz znowu do niego idzie, bo powiedział jej, że
może, i tylko musiała coś zrozumieć, co było po angielsku, i czy go ode mnie pozdrowić,
i czy ja nic nie potrzebuję, i czy na pewno, bo ona chętnie mi przyniesie, i poszła!!! DO
NIEGO! DO LOCHÓW! ŻEBY SIEDZIEĆ NA MOIM FOTELU I PIĆ CHOLERNĄ KOCIĄ
MELODIĘ!!!

Draco przez cały ten czas starał się nadążyć za jej tokiem myślenia, ale chyba niezbyt
mu się udało. Kiedy Hermiona – spocona, czerwona, zaciskająca zęby do takiego
stopnia, że pewnie niedługo złamie sobie szczękę – najwyraźniej oczekiwała jakiegoś komentarza z jego strony, uznał, że czas wezwać posiłki.

– Poczekasz tu chwilę?

Po czym, nie czekając na jej reakcję, wybrał jedne z drzwi, które były w jego pokoju i po
kilku sekundach był już w Pokoju Wspólnym Ślizgonów. Millie znalazł ślęczącą nad
Zaklęciami.

– O, Malfoy. Słuchaj, jak leci to zaklęcie na polerowanie drewna?

– Mniejsza z tym. Mamy sytuację kryzysową.

Niechętnie podniosła oczy i widząc jaki jest spanikowany – znaczy się, na tyle
spanikowany, na ile pozwalała mu duma – wstała i otrzepała spódnicę.

– Prowadź. Najwyżej jeśli obleję jutro praktykę, to powieszę cię za te twoje tlenione kłaczki na najbliższym drzewie.

– A jeśli zaraz ze mną nie pójdziesz, to Granger zamorduje mnie za to, że tak się
rozhisteryzowała, że zapomniała kompletnie o tym, że w ogóle jutro są jakieś egzaminy.
No, na reszcie jakiś przebłysk zainteresowania. Wrzucił Millie do swojego pokoju, gdzie Hermiona już szalała i zamknął drzwi, ciesząc się błogą ciszą. Jeśli Ginny ma podobne tendencje do przesady, to chyba poważnie zastanowi się nad tym całym Salem. Czując, że uniknął traumy na całe życie, postanowił wysondować swojego kochanego ojca chrzestnego. Nie sądził, by ten skretyniał aż tak bardzo, by dać się podejść Delacour. Och, Draco miał oczy – widział, że dziewczyna jest wyjątkowo śliczna, zgrabna i kiedy nie starała się na siłę eksponować swojej urody, to nawet miała co nieco w głowie, ale to była zupełnie inna liga niż Hermiona, która dotąd była jedyną ligą, którą zainteresował się wujcio Severus. O ile romanse ludzi dookoła niewiele go obchodziły, to miał wielką nadzieję, że Snape w końcu będzie miał kogoś, kto – ignorując jego parszywy charakter i odpowiednią do takiego charakterku facjatę – zaakceptuje go i zechce bez żadnych podtekstów. I choć obserwacja tego, jak niszczy sobie życie, była wyjątkowo ciekawa, to powoli robiło się to dość nużące, choć zdanie Hala byłoby pewnie zupełnie odmienne. No i fakt, że trzy czwarte listów Ginny składało się z domysłów, co do stanu ogólnego Hermiony i stanu psychicznego Snape’a (domniemana demencja starcza) był wkurzające. W dość ponurym – z domieszką złośliwej satysfakcji – nastroju zapukał do drzwi gabinetu swojego Mistrza Eliksirów. Skubaniec nigdy nie włączył go w swoje warstwy ochronne twierdząc, że aż tak nie lubi swoich książek, by później szukać ich na czarnym rynku, gdzie zostaną upłynnione przez pewnego konkretnego Ślizgona. Bezpodstawne oskarżenia – Draco nigdy nie zrobiłby tego na czarnym rynku, który i tak był infiltrowany przez Ministerstwo. Samo wspomnienie Ministerstwa wywołało u niego ciarki. Po śmierci Voldemorta wcale nie było lepiej. Wszędzie korupcja i układy, co akurat jemu pasowało, ale inni nie mieli szans. Nie znał nawet nazwiska gościa, który został Ministrem, ale komisja na egzaminie z Eliksirów była dla niego wyjątkowo łaskawa, co niezbyt mu się podobało. Znaczy się – podobało mu się, że zachowywali się tak uniżenie, ale fakt, że po tym jak cała jego rodzina (prócz ciotki Andromedy) została zabita lub Ucałowana, ktoś odnosi się z sympatią do Malfoya, był co najmniej niepokojący. Albo ktoś lubił go za bardzo, albo nie lubił i w tym wszystkim był jakiś podstęp. Zdawał sobie sprawę z tego, że jeśli wyjdzie na jaw, że był szpiegiem, to może pożegnać się z życiem albo powitać pustelnicze życie w zamknięciu, z daleka od świata. Owszem, były podejrzenia co do niego i Snape’a, ale nikt ich głośno nie sformułował, a reszta Zakonu traktowała ich tak, jak przed Ostatnią Bitwą – z niechęcią i nieufnością, co jedynie wzmacniało ich pozycję. Prawdę mówiąc był tym wszystkim zmęczony – sądził, że gdy to wszystko się skończy, będzie mógł głośno krzyknąć, że Węża Morda był skończonym kretynem i lubił zabawiać się z Nagini, a tu musi kiwać głową, że taka to wielka strata, że zginął wielki i potężny czarodziej. Obrzydlistwo. Gdy w końcu drzwi otworzyły się i stanął w nich wyraźnie zirytowany czarodziej, Draco był już zły. Ile można stać i czekać?!

Szach Mat! cz. 2 by mroczna88Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz