Rozdział 279

1.2K 57 1
                                    

Millie była romantyczką, choć niewielu o tym wiedziało. W tajemnicy przed koleżankami
z dormitorium zaczytywała się w łzawych romansach i wyobrażała sobie przeróżne
sytuacje tego typu, gdy to ona jest główną bohaterką, a Wielki, Silny i Przystojny
Czarodziej rusza jej na ratunek. Niestety, dość szybko zetknęła się z brutalną
rzeczywistością, gdy okazało się, że prawie każdy czarodziej pasujący do jej wyobrażeń, najczęściej ma już swoją wybrankę serca i raczej nie zwróci swojej uwagi na potężną
dziewczynę o niezbyt atrakcyjnej twarzy. Trudno jej było się z tym pogodzić, ale dzięki temu mogła poznać Neville’a, który dalece odbiegał od jej ideału. Jednak nawet ona
miała powoli dosyć romantycznej historii Hermiony i Snape’a. Owszem, miała ubaw nie z tej ziemi widząc jak udają, że im nawzajem na sobie nie zależy, ale nie mogła zrozumieć gierki swojego Mistrza Eliksirów.
Na początku, gdy Draco ją o tym poinformował, była pewna, że jej Opiekun Domu próbuje zdobyć dziewczynę w ten sam sposób, w jaki ona go zdobyła udając, że jest z Goldsteinem (biedak wciąż nie wiedział komu się tak narażał i chyba najlepiej by było, gdyby pozostał w błogiej nieświadomości), ale szybko odrzuciła ten pomysł. To było zbyt prymitywne, jak na niego. Nie posunąłby się do tego, żeby być z Hermioną – o ile coś takiego było w stylu Gryfonów, to Ślizgoni woleli działania, których nikt się po nich nie spodziewa. A Mistrz Eliksirów był pełen niespodzianek. Droga do Londynu przebiegała dość monotonnie – Hermiona popłakiwała, Ginny zniknęła gdzieś z Draconem, Potter
czytał magazyn o Quidditchu, Weasley i Abbot albo się całowali, albo przytulali
(Puchonka całowała swojego chłopaka za każdym razem, gdy tylko ten zerkał na
Hermionę i już-już otwierał usta, najpewniej po to, żeby wygłosić płomienną mowę
anty-Snape’ową), Neville bazgrał na kartce przemówienie, które zamierzał wygłosić
profesor Sprout, a Millie zatopiła się w myślach o beznadziejności świata w ogóle i mężczyzn w szczególe. Dlatego powrót Ginny i Dracona oznajmiających, że zbliżają się do stacji, był dla wszystkich dość silnym szokiem. Obijając się o siebie i co chwila
przepraszając, przebrali się w mugolskie ubrania i pozbierali wszystko, co zdążyli
rozsiać.

– Widział ktoś moje pióro?

– Mam je, Hanno. Proszę. Ej, Neville! To moja torba!

– Wiem, Millie. Chcę ją zdjąć na dół. Hermiono, możesz zabrać ode mnie
Krzywołapa?

– Jasne. Chodź tu malutki, no chodź… Harry, przesuń się trochę.

– Staram się, ale Ginny mnie ściska.

– Potter, lepiej, żeby żadna część twojego ciała się z nią nie zetknęła, bo szybko tę
część stracisz!

– Wrzuć na luz, Draco. Nie zamierzam się do niego kleić. Auć! Ron! To moja stopa!

– Ups, sorry. Trochę tu ciasnawo. Ej! Widzę Billa!

– Ale nie musisz mi krzyczeć do ucha.

– Bo stoisz najbliżej okna, Hermiono. No, stajemy. Dziewczyny – na zewnątrz. My
zabierzemy wasze kufry. Tylko niech któraś weźmie Krzywołapa, bo ja go nie dotykam.
Gdy udało im się przecisnąć przez korytarz i wydostać na zewnątrz odetchnęły.

– Jeden plus tego wszystkiego. Nigdy więcej pociągu!

Hermiona uśmiechała się lekko, choć była dość spięta, jeśli chcielibyście znać zdanie
Millicenty. No, ale nic dziwnego. Odebrały swoje bagaże i skierowały się ku pani
Weasley i Billowi, gdy idąca obok Millie Ginny przystanęła i wpatrzyła się w coś szeroko rozwartymi oczami. Szybko spojrzała w tym samym kierunku i niezbyt zrozumiała szok na twarzy rudej. Oparty o jeden z filarów stał sobie facet. Nic specjalnego – facet jak facet. Wysoki, brązowe włosy, rozmarzone oczy koloru starego złota, prosty nos, skórzana kurtka, czarne jeansy i czarna koszula. W sumie poza faktem, że był ubrany jak na zlot fanów Harleyów, to nie było w nim nic, co mogłoby wzbudzić takie emocje. Potter, który szedł tuż za nimi, spojrzał na gościa i uśmiechnął się lekko.

– Ej, to jest ten, no… Wolly. Hej, Wolly!

Pomachał facetowi, który uśmiechnął się sardonicznie jednocześnie unosząc brew i w tym momencie Millie zrozumiała. Szok na twarzy Ginny. Ten uśmiech. Mistrz Eliksirów, który na składzie pewnie ma miliardy butelek Eliksiru Wielosokowego. I doszła do
wniosku, że to może być o wiele lepsze niż wszystkie romanse razem wzięte, które
kiedykolwiek przeczytała. Zwłaszcza, gdy – mrucząc pod nosem „Co tak stoicie?” –
przepchała się do nich Hermiona i na widok tego całego Wolly’ego najpierw zbladła,
potem zzieleniała, a następnie poczerwieniała, po czym ryknęła tak, że połowa zebranych podskoczyła o dobre dwa metry do góry:

– CO TY TU, DO DIABŁA, ROBISZ?!

______________________________________

Autorka: mroczna88

Szach Mat! cz. 2 by mroczna88Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz