"Codah, stój!"
Usłyszałyśmy tylko pisk opon i uderzenie, którego nie widziałam przez oślepiające światła. Dopiero po chwili zobaczyłyśmy Codah leżącego na ulicy, kilka metrów od pasów oraz niewielkiego busa towarowego, stojącego w poprzek ulicy, a na niej czarne ślady opon. Na początku nie docierało do mnie to, co się właśnie stało. Miałam bardzo ciężki oddech, przestałam wsłuchiwać się w cokolwiek dookoła mnie i zrobiło mi się ciemno przed oczami. Nogi miałam jak z waty. Eleanor krzyczała do mnie: "Colette, skup się, musimy mu pomóc! Słyszysz mnie! Nicolette!". Po chwili udało mi się otrząsnąć i zorientowałam się, co się dzieje. W momencie podbiegłam do Codah ze łzami w oczach podtrzymując sukienkę, żeby jej nie przydepnąć i uklęknęłam przy nim. Miał krew na twarzy i obdartą prawą stronę ubrań.
- O mój Boże! Codah, słyszysz mnie? Obudź się! Proszę, otwórz oczy! - krzyczałam spanikowana, sprawdzając czy oddycha.
Był nieprzytomny. Rozluźniłam mu koszulę i zaczęłam energicznie uciskać klatkę piersiową. Cieszę się, że udało mi się podjąć próbę ratunku i nie byłam sparaliżowana strachem. Cały czas powtarzałam sobie w głowie: "Codah, obudź się!". Eleanor w tym czasie dzwoniła na pogotowie, ale nie słyszałam o czym mówiła, ponieważ rozmowę zagłuszał pisk w mojej głowie. To był paradoks, dwie zupełne sprzeczności, bo teoretycznie nie miałam w głowie nic, kompletna pustka, na niczym nie potrafiłam się skupić, ale jednocześnie instynktownie starałam się pomóc Codah i myślałam tylko o nim.
- Colette, dobrze się czujesz? - zapytała Elle. - Zmienić cię?
Nie odpowiedziałam. Byłam w transie. Zdeterminowana dalej uciskałam klatkę piersiową Codah na zmianę z dwoma wdechami. Z każdym uciśnięciem miałam nadzieję, że zaraz odzyska przytomność i za każdym razem byłam załamana, że tak się nie dzieje. Bałam się, że robię coś nie tak. Nie mam pojęcia ile czasu upłynęło, bo straciłam rachubę i dla mnie trwało to wieczność, ale przyjechała karetka. W szybkim tempie wysiadło z niej kilku ratowników podbiegając do Codah. Elle odsunęła mnie od niego, a ja dalej zapłakana, nie potrafiłam wydusić z siebie słowa, więc tylko w głowie mówiłam: "Uratujcie go, proszę!". Zabrali go do karetki, a Ellie zaprowadziła mnie do samochodu, po czym udałyśmy się do szpitala. Okazało się, że na miejsce zdarzenia przyjechała policja, a kierowca busa był pod wpływem narkotyków.
Tak zestresowana jeszcze nigdy nie byłam. Byłyśmy w poczekalni, a ja cały czas myślałam: "A co, jeśli... nie przeżyje? To będzie moja wina! Bo nie umiałam go uratować... On nie może odejść!". Dante też przyjechał, Eleanor zadzwoniła do niego z mojego telefonu, bo ja nadal nie mogłam nic powiedzieć. Austin też wiedział, ale musiał już zostać w domu. Ellie również się bała, ale nie było tego po niej widać. Ukrywała to, żebym nie stresowała się jeszcze bardziej. Siedziała na krześle, a ja chodziłam po korytarzu w tą i z powrotem, a jeżeli już sobie usiadłam, to cały czas niekontrolowanie drgałam nogą. Bez przerwy trzęsły mi się dłonie. Panikowałam, nie odzywając się ani słowem. W końcu Elle wstała, podeszła do mnie i mocno mnie przytuliła. Pomogło. Niewiele, co prawda, ale pomogło. Świadomość, że mam przy sobie kogoś, kto towarzyszy mi w trudnej chwili mnie uspokajała. Po długim czasie z sali wyszedł starszy lekarz w okularach.
- Drodzy państwo - zwrócił się do nas. - Pan Dawson doznał lekkiego wstrząsu mózgu, ma złamaną prawą kość łokciową oraz stłuczoną również prawą stronę miednicy. Teraz musi dużo odpoczywać i się regenerować. Bardzo bym prosił, aby jednak nie odwiedzać go dzisiaj, tylko dopiero jutro po południu.
- Wyjdzie z tego? - zapytał Dante.
- Ależ oczywiście! Jak na potrącenie busem, obrażenia nie są poważne.
CZYTASZ
Listen to love
Novela JuvenilMa przyjaciółkę, chłopaka i wspierającego kuzyna. Wydawać by się mogło, że wszystko jest w porządku. Ale czy na pewno? Przecież w okresie nastoletnim wiele może się zmienić, poznaje się dużo nowych osób. Jedną z nich będzie Codah Dawson, który obok...