- Pora się jej pozbyć - usłyszałam pierwszy głos dobiegający z oddali.
- Nie możemy tego zrobić, jeszcze nie teraz - kolejny głos odbijał się echem po ścianach budynku tyle że był już bliżej mnie.
- Jak jeszcze nie teraz przecież ona zaraz będzie miała 18 lat a rekacji żadnych. Nie ma żadnych mocy ani umiejętności. Tracimy tylko czas - znowu odezwał się pierwszy głos.
- Daj jej jeszcze chwile a zobaczysz co się stanie.
- Nic się nie stanie, tracimy tylko nasz cenny czas, którego i tak nie mamy zbyt wiele.
Leżałam i nie mogłam się ruszyć. Moje oczy były zamknięte i nie mogłam ich otworzyć. Chciałam krzyczeć że ich słyszę, że wiem co chcą mi zrobić, ale nie byłam w stanie. Byłam przerażona, mam dopiero 17 lat zaraz 18 nie chce umierać tak młodo i to jeszcze z rąk potworów. Po jakimś czasie zaczęłam widzieć światło padające prosto na mnie, kolory były rozmazane, widziałam jak przez mgłę ale zdawałam sobie sprawę gdzie się znajduje - jeden z pokoi w Laboratorium. Kiedy doszłam do siebie zobaczyłam w koncie stojących rządowców a po mojej prawej przy maszynie stał doktor Brenner a po mojej lewej stał Owens spoglądając na mnie słabym wzrokiem. Jego twarz była blada wręcz szara. Domyśliłam się że to mój koniec, rządowcy potrzebują nadludzkich umiejętności do walki. Po to jesteśmy „tworzeni" my. Od najmłodszych lat jesteśmy podrasowani. Jesteśmy inni od normalnych dzieci. One bawią się zabawkami, chodzą do przedszkola a później do szkoły, poznają świat, poznają nowych ludzi, przyjaciół a my poznajemy siebie, nasze zdolności i umiejętności nadnaturalne takie jak kontrolowanie pogody za pomocą umysłu czy niszczenie metalowej puszki po coli. Tymczasem ja nie posiadająca żadnej z tych rzeczy. Nie bez powodu jestem 111 nie ma nikogo ani za mną ani przede mną. Numery w laboratorium kończą się na 78. Nie ma nikogo za 78 dopiero później jestem ja - 111. Mój numer nie jest przypadkowy. 001 był pierwszym eksperymentem i doskonale wiem kto to jest - Peter Ballard a w zasadzie to Henry Creel. Nigdy nie wiedziałam skąd wiem o rzeczach o których teoretycznie nikt nie powinnam wiedzieć, czasami doktor Owens zastanawiał się czy to nie jest właśnie moja super umiejetność, ale na każdych badaniach wykazywało że nie w pewnym momencie doktorzy poddali się, przestali robić na mnie eksperymenty i po prostu tutaj siedzę bez jakiegokolwiek użytku. Później jest 11, która dawno uciekła z laboratorium. Każdy się jej bał a jednocześnie chciał być jak ona - Super silna, z niesamowitą wolą, mocą o jakiej każde dziecko w laboratorium może tylko pomarzyć. Uciekła stąd jakiś czas temu. Nie dziwie się to miejsce to więzienie chociaż każdy będzie mówił że nie, że to miejsce pomocy. Ha gówno prawda to miejsce to wiezienie, od zawsze nim było, jest i będzie miejsce najgorszych tortur. Robią z nas krótkimi doświadczalnie, niemowlęta zabierane rodzicom na rzecz jakiś głupich eksperymentów. Kpina.
Później jestem ja 111 na samym szarym końcu, jak już wcześniej wspominałam mój numer nie jest przypadkowy. Właśnie przez to że nie mam żadnych umiejętności został mi on nadany tak zwany numer wyrzutka, czegoś zupełnie nieprzydatnego. Mój numer jest przydatny bardziej niż ja. Nie trzeba bynajmniej w papierach szukać gdy ktoś chce się dowiedzieć czegoś na mój temat wystarczy znać mój numer. Taki unikatowy ale lubię go na pewien sposób tylko i wyłącznie dzięki niemu czuje się wyjątkowa a nie jak nie przydatna nikomu do życia rzecz.
- Proszę nie... - szepnęłam błagalnie.
- Wybacz 111 nie mam innego wyjścia - odezwał się Brenner po czym pogłaskał mnie po głowie odgarniając moją grzywkę z twarzy - miałem nadzieje że jednak ujarzmisz w końcu swoje nadnaturalne zdolności, niestety tak się nie stało a czas nas goni - podział po czym spojrzał na rządowców po czym wrócił do mnie - przepraszam 111 - ostatni raz pocałował mnie w czoło po czym przyłożył strzykawkę z igłą i jakąś substancją w miejsce zgięcia na mojej prawej ręce.
- Nie!! - zaczęłam krzyczeć i się wyrywać ale na nic były moje działa gdyż nadal byłam związana pasami bezpieczeństwa - Błagam Papa nie rób tego Papa! Doktorze Owens błagam... - spojrzałam na niego załzawionymi oczami a on tylko złapał mnie za dłoń po czym lekko ją ścisnął odwracając wzrok. Po chwili poczułam ukucie w rękę i ciecz rozpływającą się w moich żyłach. Całe ciało mnie niemiłosiernie paliło. Krzyczałam, płakałam, błagałam o litość o pomoc a oni tylko stali nade mną i patrzyli. Po chwili nastała cisza. Moje powieki stały się ciężkie i powoli zaczęły się zamykać a ja poczułam błogość i spokój.
Przez pare minut jeszcze wszyscy wpatrywali się w moje cało leżące bezwładnie na łóżku po czym rządowcy zaczęli wychodzić z pomieszczenia a Doktor Owens wraz z Papą zaczęli rozpinać pasy. Wtem gdy już wszystkie pasy były rozpięte i Papa chciał mnie wziąć moje ciało zaczęło się unosić nad łóżkiem. Zaczęłam lewitować a wszyscy patrzyli na mnie z niedowierzaniem. Wtem otworzyłam oczy, ale one nie były takie jak zwykle, czyli błękitne niczym ocean tym razem były czarne a w nich płonął żar. Moje żyły zaczęły być widoczne a w nich płynęła niebieska substancja która świeciła niczym neony. Po chwili z moich dłoni zaczął wydobywać się ogień, który podpalił pomieszczenie wraz ze wszystkimi osobami znajdującymi się w nim. Papa raz z Doktorem Owensem zaczęli uciskać z pomieszczenia a za nimi biegli rządowcy niestety tym ostatnim się nie udało. Nagle stanęłam na ziemi i spojrzałam na nich, moje oczy nadal płonęły a żyły nadal były widoczne i świeciły na niebiesko. Wyszłam z pomieszczenia po czym wystawiłam rękę a już po chwili z mojej dłoni wydobył się ogień podpalający pomieszczenie. Siłą umysłu zatrzasnęłam drzwi a w uszach dudniły mi odgłosy wołania o pomoc. Nie przejęłam się tym zmierzyłam przed siebie wzdłuż korytarzy przejeżdżając dłońmi po ścianach gdzie zaraz pojawiały się smugi ognia podpalając korytarz. Ruszyłam w stronę wyjścia, każdego kto stanął mi na drodze próbując mnie zatrzymać rzuciłam w płomienie. Nikt nie był w stanie mnie zatrzymać. Szłam przed siebie nie zatrzymując się ani chwili. Wkrótce wyszłam z budynku oddalając się najdalej jak tylko mogłam po czym odwróciłam się do niego twarzą. Parter płonął ale reszta pięter nie. Po chwili wystawiłam obie ręce przed siebie i zamknęłam oczy. Poczułam jak krew płynie mi w żyłach a na moich dłoniach poczułam gorąc. Gdy otworzyłam oczy cały bydynek płonął, od góry do dołu. Słyszałam krzyki, wołanie o pomoc ale miałam to gdzieś patrzyłam z satysfakcją na moje dzieło po czym zaczęłam się histerycznie śmiać. Poczułam ulgę a za razem niesamowitą satysfakcję z widoku płonącego laboratorium oraz krzyków wydobywających się z niego. Jeszcze chwilę tam postałam po czym zaczęłam uciekać najszybciej jak umiałam gdyż zobaczyłam strażników wychodzących z bydynku. Domyśliłam się że poszli mnie szukać.
Biegłam przed siebie. Po chwili znalałam się w głębi lasu, oparłam się o drzewo i odetchnęłam z ulgą - chwila odpoczynku - pomyślałam po czym wciągnęłam i wypuściłam głośno powierzę. Gdy już się uspokoiłam odepchnęłam się lekko od drzewa aby wstać i ruszyć dalej ale przed moimi oczami pojawiła się ciemność.
CZYTASZ
Oh Mami • Eddie Munson [1]
FanfictionOna jest kolejnym „dzieckiem" doktora Martina Brennera - 111. Nazywana pechowym dzieckiem gdyż wszyscy inni uważają, że nie nadaje się ona do laboratorium. Jej moce nie są ujarzmione mimo tego że od 17 lat jest w laboratorium. Możliwe że ich w ogóle...