87🐍

2.1K 346 54
                                    

- Gellert, nie rób tego, nie teraz.

To były ostatnie słowa, które Jenna usłyszała zanim Dumbledore i Grindelwald zaczęli ze sobą walczyć w najpotężniejszym pojedynku, jaki kiedykolwiek widziała. Tego nie dało się opisać słowami; wiązka światła przesuwała się to w tę, to w tamtą stronę, każdy z nich celował doskonale, ale równie doskonale odrzucał każde zaklęcie. To był pojedynek na śmierć i życie, a jednak wyglądał jak wspaniały taniec, jak coś nieopisywalnie pięknego, a jednocześnie siejącego zniszczenie..

Ale największa magia działa się nie pośród tych wirujących zaklęć, a przy spadaniu malutkiej broszki, która rozbiła się w drobny mak. Jenna zakryła usta z szoku, bo widziała tę broszkę tam, w Paryżu, a potem w łapkach Teddy'ego...

- Newt, to niemożliwe... - wyszeptała do niego, a on, równie sparaliżowany, nie miał dla niej odpowiedzi.

Pakt krwi, niemożliwy do zakończenia... Został zniszczony.

Wtem Dumbledore począł odchodzić od Grindelwalda jak gdyby nigdy nic, jakby ten już nic nie mógł mu zrobić.

- I kto cię teraz pokocha, Dumbledore?! - wrzasnął Grindelwald.

- Jesteś sam - odparł Dumbledore, nawet się do niego nie odwracając.

Kolejne zaklęcia zostały wystrzelone w niebo, a ludzie zaczęli świętować zwycięstwo Santos. Przez ułamek sekundy wszystkim zdawało się, że to naprawdę był koniec Grindelwalda, przypartego do muru, ośmieszonego na oczach całego czarodziejskiego świata, który oglądał z każdego zakątka ziemi.

Wszyscy z grupy zebranych tam czarodziejów zaczęli się do niego zbliżać, a on wycofywał się powoli, wiedząc, że za moment trafi na przepaść.

Tłum zapomniał jednak o kimś jeszcze.

- Sam, Dumbledore?! - Wybrzmiał wrzask, który odbił się echem od wszystkich okolicznych gór. - On, w przeciwieństwie do ciebie, nigdy nie był sam.

- To smutne, że mu wciąż wierzysz, Alexandriya - odparł Dumbledore, również na nią nie patrząc.

To uruchomiło w niej coś, czego nie dało się nawet nazwać - Alexandriya zasłoniła Grindelwalda swoim ciałem, ale nie wyglądała już tak, jak Jenna ją zapamiętała kilka chwil wcześniej. Jej oczy zapłonęły na żółto, paznokcie zamieniły się w szpony, a każda żyła w jej ciele uwypukliła się, czyniąc z niej prawdziwie przerażający widok. To była ta wiedźma, którą straszono ją w dzieciństwie, tuż przed nią, żywa i prawdziwie zabójcza.

- Sprytnie to sobie wymyśliliście - ciągnęła Alexandriya, mówiąc głosem, który mógłby wydobywać się z samych czeluści piekła. - Ale jeśli myślicie, że pokonacie wiedźmę? Że pokonacie Czarną Różdżkę?! Powodzenia - dodała, a jej słowa brzmiały jak najgorsze przekleństwo dla wszystkich zgromadzonych.

Newt, Jenna i dziesiątki innych czarodziejów wycelowało w nich zaklęciami, jednak na próżno. Jedno tupnięcie kobiety wyczarowało potężną ścianę ognia, przez którą nie przedarł się ani jeden złowrogi czar. Twarz, przerażająca i diabelska, wyłoniła się z ognia, by wydać z siebie tak przejmujący ryk, że Jenna poczuła, jakby na moment ogłuchła. Siła głosu odrzuciła czarodziejów nieco do tyłu, w tym ją, prosto w ręce stojącego za nią Newta.

- Nigdy nie byłem wam wrogiem! - krzyknął Grindelwald, gdy ognista zapora zniknęła. - Ale teraz już jestem.

Zwinnym ruchem złapał kobietę za rękę, a po tym oboje rozpłynęli się w powietrzu.

Jenna patrzyła na to wszystko jeszcze przez chwilę, oddychając ciężko, a gdy wreszcie dotarło do niej, że Grindelwald naprawdę zniknął, nie marnowała już czasu - i rzuciła się Newtowi na szyję.

- Przeżyliśmy. Kochanie, przeżyliśmy... Wszyscy przeżyliśmy.

- I odzyskaliśmy bliźniaka. - Newt odwzajemnił uścisk z pełną czułością, również czując niesamowitą radość w sercu. - Jennie...

Kiedy po kilku chwilach od siebie odstąpili, Jenna zauważyła, że większość wcześniej tam zgromadzonych zniknęła, lecz Tezeusz i Żaneta wciąż stali nieopodal, patrząc na nich.

- A wy co się gapicie? - rzuciła, kładąc ręce na biodrach. - Moglibyście w końcu zrobić to samo, ile można robić podchody! Za starzy na to jesteście! - dodała, zupełnie straciwszy cierpliwość.

Dwoje Aurorów wymieniło spojrzenia, jakby pytając tej drugiej osoby, czy mogli to zrobić. Na ten gest Jenna przewróciła oczami, lecz szybko zapomniała o tamtej parze, kiedy Bunty podeszła do niej i Newta z dwójką qilinów.

- Bunty... Spisałaś się - powiedział młodszy Scamander, po czym prędko spojrzał na Jennę, by wybadać jej reakcję. Ona jednak nieustannie się uśmiechała, patrząc tylko na qiliny.

- Zabieramy was do domu - mówiła, głaszcząc delikatnie oba zwierzaki jednocześnie.

Wtedy i Newt uśmiechnął się, a następnie otworzył walizkę. Podniósł jednego qilina, jednocześnie dając Jennie zająć się drugim.

- Przepraszam, musiałam cię wystraszyć - powiedziała Bunty, ale Newt machnął na to ręką.

- Nie, nie, czasem trzeba coś stracić, żeby... - Newt na ułamek sekundy zawiesił wzrok na Jennie. - Żeby zrozumieć, ile to dla ciebie znaczy.

Zawstydzenie na moment ogarnęło Jennę, która po tym spojrzała na Bunty - a ta zdawała się być w szoku. Dopiero po chwili magizoolożka zrozumiała, że ten szok wywołało jej zdjęcie wewnątrz walizki.

- A czasem... Czasem po prostu się wie - powiedziała do Newta, po czym odeszła, dając Jennie poczucie, że już nie będzie musiała się nią martwić.

Kiedy qiliny były już bezpieczne w walizce, Jenna odeszła od Newta, pozwalając jemu oraz Tezeuszowi porozmawiać z Dumbledorem, a sama usadowiła się obok Żanety, która siedziała na schodach i patrzyła gdzieś w dal, rozmarzona.

- Jak się masz, pani Auror? - Trąciła ją łokciem, co ją rozbawiło.

- W sumie lepiej niż od dawna. A ty?

- Jak to po uratowaniu świata bywa, jestem zmęczona. Za dużo schodów tu mają. - Zachichotała, po czym spojrzała w prawo, gdzie jakiś dystans od nich siedziała blondwłosa kobieta. - Och, Queenie. Dobrze cię znowu widzieć. Moja ulubiona siostra Goldstein.

Queenie posłała jej słaby uśmiech w odpowiedzi.

- Was też - szepnęła, choć po tym spuściła głowę, nie miejąc odwagi spojrzeć Jennie w oczy.

Jenna wzięła głęboki wdech, zaciągając się świeżym, górskim powietrzem, a później ciężko wypuściła je ustami.

- Ja to bym poszła na herbatkę po tym wszystkim, co? Hebratkę i ciasteczko. Jak wtedy, gdy byłam mała. I musiałam tak co tydzień u jakichś dostojnych gości.

- To się w sumie dobrze składa.

Jenna, a też i siedzący na schodach Żaneta, Kama, Eulalie oraz Queenie odwrócili głowy do tyłu. Stał za nimi Jacob, i uśmiechał się delikatnie, jakby chciał im coś powiedzieć.

- Co masz na myśli, Jacob? - zapytała Eulalie.

- Nie chcielibyście przyjść na wesele?

- Jakie wesele? - Żaneta mrugnęła z niedowierzaniem.

- Moje... I Queenie. - Jacob spojrzał na nią rozczulony. - W Nowym Jorku.

Do wszystkich słuchających przez chwilę docierało to, co powiedział, aż wreszcie Jenna klasnęła w dłonie.

- No i to mi się podoba. Uratowaliśmy świat... A teraz idziemy jeść i świętować.

Wytresuj sobie węża • Newt ScamanderOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz