Rok XXXX
Sir Durrandt poprawiając naremienniki zmienił powoli kurs Stalliona zwracając go ku niewielkiemu, niebieskiemu punkcikowi na tle odległej przestrzeni. Wśród międzygwiezdnej ciszy usłyszał nazbyt głośny pisk.
— Zły kierunek, Sir — miękki, damski głos przerwał chłodną ciszę — Miałeś, Sir, lecieć na Ganimedesa. Nie kierować się na Charona.
Sir Durrandt nie zamierzał tłumaczyć Izoldzie nagłej zmiany trasy. Rozsiadł się na tyle wygodnie, na ile mógł sobie w pełnym wyekwipowaniu pozwolić. Ściągnął przyłbicę. Twarz miał młodą, przystojną, choć zmęczoną przemierzaniem bezkresnych przestrzeni wszechświata. Nie widział jej od wielu tygodni, dopiero teraz odbijała się w błyszczących ekranach kokpitu.
— Wyglądasz zaskakująco dobrze, Sir — skonkludowała Izolda, po raz kolejny zakłócając spokój jednoosobowej kabiny.
Sir Durrandt rzadko odzywał się do niej. Robił to jedynie w momentach, gdy było to bezdyskusyjnie konieczne, w momentach wydawania rozkazów, bądź by zaalarmować o sytuacji awaryjnej. Takie jednak chwile zdarzały się nieczęsto, i Sir Durrandt przeważnie przysłuchiwał się ciepłemu głosowi swojego AI bez większego zainteresowania. W Stallionie panowała najczęściej bezwzględna cisza a światło, które zapewniały pobliskie gwiazdy zupełnie Sir Durrandtowi wystarczało (do wielkich pustek zapuszczał się bowiem szczególnie sporadycznie). Stąd Izolda stawała się zaskakującym kontrastem w jego samotnych podróżach po rubieżach Wszechświata.
Stallion zbliżał się już do orbity Plutona. Mizerne ciało niebieskie, które rozmiarem niewiele różniło się od swojego największego satelity przysłoniło dalszy widok zza tytanowych szyb. W tym przedziwnym mroku dało się słyszeć jedynie miarowe pikanie czujnika antykolizyjnego.
— Zbliżamy się do Nyks — podjęła ponownie Izolda.
Istotnie podłużny księżyc kończył swój niespełna dwudziestopięciodniowy cykl okrążania Plutona. Sir Durrandt założył przyłbicę.
— Zwolnij rezonatory kinetyczne — polecił cierpkim, zachrypniętym głosem. Stallion zadrżał nieznacznie i zwolnił. Charon był już naprzeciw, średnicą będąc niecałe dwa razy mniejszy, niż Pluton. Sir Durrandt spodziewał się komentarza Izoldy, którego nie otrzymał. Absolutna cisza znów wypełniła kabinę kokpitową. Lecieli już na samym silniku, bez wspomagania kinetycznego, powoli, bez pośpiechu. W ciemności przerywanej zaledwie migoczącym wciąż światełkiem włączonej Izoldy.
Stallion wylądował na Charonie. W porównaniu do Ganimedesa był to uroczo wręcz mały księżyc. Sir Durrandt od niechcenia podniósł Durendal, będący u jego boku odkąd tylko pamiętał. Niezgrabny i gruby, z pozłacaną rękojeścią. Teraz nie robiło się już takich.
— Otwórz właz — powiedział. Parę metrów dalej, w sąsiedniej kabinie, Izolda rozłożyła drabinę. Sir Durrandt wdrapał się po niej i wychylił przykrytą przyłbicą głowę na zewnątrz.
Pusty, martwy krajobraz rozpostarł się przed nim. Lodowe równiny, wzgórza i pęknięcia powierzchni. Miejsce, w którym kiedyś przecież znajdowały się pokłady ciepła. Teraz ta zimna sceneria przywodziła na myśl jedynie samotność niewielkiej planety, bez życia zawieszonej na obrzeżach Galaktyki.
Sir Durrandt zszedł powoli ze Stalliona, trzymając w ręku Durendal. Postąpił po zamarzniętej powierzchni kilkanaście kroków dalej. Szukał właściwego miejsca. Wyłożone metalowymi płytami buty stukały o nieprzyjemną strukturę a w podróży towarzyszyć zdawała mu się tylko nieskończona przestrzeń ponad jego głową. Również ta, której nigdy nie przebył. Nieważne, ile podobnych widoków widział już Sir Durrandt, nigdy nie były one w stanie wywołać w nim tego gorzkiego uczucia nostalgii.
Będąc już odpowiednio daleko, chwycił Durendal właściwie. Oburącz. Wetknął go w powierzchnię Charona. Niemalże widział jak w tym samym momencie inny rycerz Durrandt zwracał naburmuszoną twarz w stronę swojej matki. Smukłej postaci w jedwabnej, ciemnoczerwonej sukni. Rozkładał ręce, dawał się ubrać w ten sam ciasny napierśnik, te same niewygodne nagolenniki i przyduszającą przyłbicę. Patrzył po tej ciemnej, kamiennej komnacie, do której zimna przez lata przywykł. W kominku trzaskał palący się ogień. Wychodził, zostawiając za sobą niknący stukot metalowych płyt. Ruszał stawać w szranki o honor damy swego serca. Izoldy. Gdzieś w innym czasie, w innym świecie.
Sir Durrandt puścił bez żalu rękojeść Durendala. Czas już na niego. Stallion czekał.
_______________________
będzie poprawiane i możliwie modyfikowane, have fun cuz i sure did
CZYTASZ
Krótkie refleksje o przyszłości
Science Fictionrycerz przemierza kosmos razem ze swoim AI, tak zwyczajnie _______________________ po prostu napisane