ROZDZIAŁ II

87 6 0
                                    

Szybko staję na równe nogi obrzucając nie znaną mi kobietę wzrokiem pełnym niedowierzania.

-Nie może mnie pani tak po prostu ze sobą zabrać. - Moje dłonie spoczywają na biodrach.

- Owszem, mogę. Co więcej takie wydano mi polecenie. Jesteś niepełnoletnia i zostałaś bez jakiejkolwiek opieki.

-Sama potrafię o siebie zadbać.

Kobieta patrzy na mnie z wyraźnym rozbawieniem.

-W to nie wątpię, jednak takie są przepisy. - Milknie, jakby chciała dać mi chwilę do zastanowienia. - Idziesz dobrowolnie, czy nadal zamierzasz się ze mną sprzeczać?

Nie wiem co mam odpowiedzieć, nie wiem co mam zrobić. Jestem zupełnie skołowana i przerażona jednocześnie. Chcę uciec, ale wiem jedno: jest za późno. Szpital za pewne nie tracąc czasu powiadomił organy zajmujące się takimi sierotami jak ja.
Na tę myśl robi mi się niedobrze. Chwytam się za brzuch i czym prędzej podbiegam do kosza na śmieci znajdującego się w najbliższym rogu. Całe obrzydzenie ulatuje ze mnie niczym powietrze z przebitego balonu. Zostaje jedynie ból na dnie mojego serca a serce choć przebite, ból nie ulatnia się wcale.

Kobieta podchodzi do mnie i klepie mnie po plecach.

- No. Już dobrze mała.

Konwulsje ustają a ja gwałtownie odpycham obcą mi rękę i krzyczę przez łzy : Nic nie jest dobrze ! Odsuń się ode mnie !

Echo mojego krzyku niesie się po budynku, po czym zapada kompletna cisza. Stoję roztrzęsiona na środku korytarza. Czarnoskóra kobieta obejmuje mnie ramieniem i prowadzi na zewnątrz a ja już dłużej się nie opieram.

Na dworze panuje przyjemny chłód, który drażni lekko moje rozpalone policzki. Przed szpitalem stoi obszerny czarny samochód osobowy. Wsiadam do niego bez gadania i oporu. Wiem, że tę rundę przegrałam.

***

Kiedy stoję w mieszkaniu, które dzieliłam z własną matką, nawet ulotne zapachy, które ostały się we wnętrzu tego pomieszczenia docierają do mnie z każdej strony działając jak śmiertelna trucizna. Wszędzie jest Ona. Zdjęcia, książki, ubrania, niedokończona kanapka z tuńczykiem. Nawet śmierdzący tuńczyk przywołuje wspomnienia.

Przemykam do swojego pokoju starając się nie skupiać uwagi na tym, co znajduje się wokoło. Opieram się o drzwi i rozglądam na boki. Nic od przeszło dwudziestu czterech godzin się nie zmieniło. Te same poszarzałe ściany pokryte starymi plakatami. Wytarta wykładzina wydziela ten sam drażniący zapach środków czyszczących, którymi mama zwykła go traktować co niedzielę. Na szafce leży zdjęcie - a właściwie jego cześć. Taty nie ma na prawdę, ale na tym zdjęciu również. Pamiętam, gdy w dniu moich piętnastych urodzin tak bardzo się zdenerwowałam jego nieobecnością, że każda podobizna jego twarzy doprowadzała mnie do szału.

-Kochanie, spokojnie. Już dobrze - rzekła uspokajająco mama głaszcząc mnie przy tym po głowie swoją ciepłą, matczyną dłonią.

Siedzę na gołej podłodze opierając się o ramę mojego łóżka a mama siedzi tuż obok przylegając do mnie swoim ciałem, które tak bardzo zapewniało mi bezpieczeństwo i ukojenie. W ręku trzymam fotografię podzieloną na dwie części. W jednej ja i mama a w drugiej on - mój ojciec, na którym ręka zaciska się teraz najmocniej. Potem, gdy zapadnie zmrok i zostanę sam na sam w czterech ścianach, jego podobizna znajdzie się nie w dwóch, ale kilkunastu kawałkach. Jego czarny płaszcz zostanie doszczętnie zniszczony, tak jak nasze życie w dniu jego odejścia. 

-Mamo... - wydukałam.

-Tak, skarbie?

-Kiedy on do nas wreszcie wróci?

Nigdy nie usłyszałam odpowiedzi na to pytanie . Może dlatego, że jej nigdy nie było?

Wyciągnęłam z szafy torbę podróżną. Zapakowałam do niej trochę ubrań, ulubionych książek, płyt. Jeszcze tylko jedna rzecz... Kucam,by dostać się pod łóżko i wyjmuję stamtąd niewielkie pudełko po czekoladkach. Siadam na łóżku i kładę je sobie na kolanach. Uchylam wieko i sięgam po jedną jedyną rzecz, jaką po nim zachowałam.

Czerwony scyzoryk, którego nie użyłam ani razu.

Wkładam go do kieszeni moich dżinsów, zarzucam torbę na ramię i wychodzę na korytarz. Kieruję się od razu w stronę drzwi, jednak gdy moje oczy napotykają ulubioną flanelową koszulę mojej mamy w kolorze morskich fal, coś każe mi ją zabrać razem ze sobą. Sięgam po nią ręką, zanurzam ją we wnętrzu torby i wychodzę pośpiesznie na dwór, by pozwolić nieznanej mi kobiecie pokierować moim własnym życiem.





Przypadek Molly JohnsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz