───────────────────────────────────────────────────────
Raz, dwa, trzy.
Muzyka była wolna, czymś w rodzaju romantycznej ballady.
Cztery, pięć, sześć.
Stukot baletek, które były cholernie głośne.
Siedem, osiem, dziewięć.
Nerwowe przełknięcie śliny.
Dziesięć.
Skok, jeden skok. Nie można przecież tego totalnie zniszczyć, prawda? Musiała po prostu skoczyć w ramiona Luke'a, prawda? Tylko i aż tyle.
Patrzył na nią wyczekująco, wyraźnie już zniecierpliwiony.
Charlotte nigdy nie miała zbyt wielu wrogów. Przeciwnie, można z pewnością powiedzieć, że dziewczyna była raczej lubianą personą. Nie narzucała się zbyt innym, służyła pomocą, a zarazem była mocno wyluzowana. A każdy, kto chciał jej pokazać, że jest nic warta, po chwili stał na swoim miejscu a Charlotte pozostawała niewinna. Jedynym wrogiem była Seliel. Tak strasznie jej nienawidziła, że czasami aż nie umiała zrozumieć, jak ich relacja mogła się posypać.
Teraz jednak jej największy wróg był najcięższym przeciwnikiem. Nie był to Luke, nie była to Seliel. To była ona sama. Największym wrogiem człowieka potrafi być tylko on sam.
— Nie.
Kolejny już raz powtórzyła to słowo. Znała już każdy ruch twarzy chłopaka i każde drgnięcie oraz gesty. Bo to jedno "nie" było wyjątkowo frustrujące.
— Myślę, że już wystarczy na dziś — mruknął tylko, chyba już nawet nie ukrywając swojej frustracji. Zostały trzy miesiące. Tylko trzy miesiące próbowania przezwyciężenia głupiego lęku, którego nigdy nie zrozumiesz. Musisz pokazać mu, że nie jesteś tą trzpiotką, za którą cię uważa. Że nawet jeśli cię nie lubi, nie musisz pokazywać mu, jak bardzo się nie myli w twojej ocenie.
— Uda mi się — obiecała, choć doskonale wiedziała, że wcale to nie będzie takie łatwe.
— No nie wiem — prychnął, patrząc na nią lekceważąco. — Mówisz tak od dwóch tygodni. Zaczynam się naprawdę zastanowić, czy dyrektorka nie powinna trochę bardziej pomyśleć nad doborem składu.
Bolało, choć miał rację.
— Kiedy zgłosiłam się do turnieju — zaczęła, odsuwając się od niego, wreszcie zdejmując z jego ciała dłoni. Niestety, to był taniec towarzyski. Musiała ciągle go dotykać, choć go nie cierpiała. — nie oczekiwałam czegoś takiego. Przeciwnie, chciałam po prostu zaprezentować swoje umiejętności z jakimś przyzwoitym partnerem. Nie chciałam skakać, chciałam tańczyć. Chciałam wygrać. I dalej chcę. Jeśli tak będzie lepiej, to śmiało. Idź, pokaż, jak nie dajesz sobie rady z jakąś nowicjuszką.
Odwróciła się i poszła do szatni. Na szczęście nic nie skomentował, choć wiedziała, że wcale nie dlatego, że nie miał już co powiedzieć. Po prostu wiedział, że nie ma po co trwonić na nią słów. Znała go na tyle długo, aby wiedzieć, że chłopak miał już po dziurki w nosie jej przemów. Usiadła i zaczęła rozwiązywać baletki, a wtedy nagle usłyszała czyjeś kroki. Nie podniosła wzroku, wkładając buty do torby. Spodziewała się, że Luke jednak przyszedł jej dokuczać, ale ku jej zdziwieniu, kiedy podniosła wzrok, nie ujrzała tamtego idioty.
— Hej — powiedział Cole. Nic więcej, tylko hej, co totalnie przypominało jej jakiś serial o szkole. Chłopak nie mówił hej, przychodził po to, aby pokazać ci, jakim zerem jesteś. Być może przesadzała, ale od kiedy poznała Luke'a, była pewna, że każdy mężczyzna ma ten sam cel: zniszczyć jej życie. Czy była feministką? Chyba tak, ale z drugiej strony miała tak dziwne i niezależne poglądy, że wolała się nie szufladkować.
CZYTASZ
Cień nad Ninjago
Fanfiction❝Nie czuła już strachu, nie sądziła, że kiedykolwiek poczuje. Miała moc, której nie rozumiała, ale uwielbiała to uczucie. Wolność, radość, potęga. To wszystko w niej emanowało. Nie rozumiała jednak, że potęga ta będzie jej zgubą.❞ Nadchodził cień na...