XLVI. Nagminne naruszanie prywatności

72 9 0
                                    

-MARY-

― Edvard, pospiesz się!

Mary uśmiechnęła się niezręcznie do współlokatorów Edvarda, Alphonse'a Muchy i Gustava Moreau, którzy wychodzili z mieszkania, trzymając zestaw plakatów. Byli już całkiem przyzwyczajeni do jej obecności na tym progu.

― O, hej, Mary! Wy też wybieracie się na wiec?

Nie miała pojęcia, o jakim wiecu mowa.

― Eee, idziemy gdzieś indziej. Do biblioteki. ― W obecnych czasach terroru w Domu Barw lepiej było nie przyznawać się do jakichkolwiek rebelianckich aktów, a co dopiero do prowadzenia śledztwa.

― Wpadnijcie chociaż na chwilę, jeśli macie czas! ― namawiał ją Gustav. ― Będzie super, obiecuję.

Mary uśmiechnęła się bez przekonania. Po chwili, gdy pozostała dwójka już sobie poszła, z mieszkania wreszcie wynurzył się Edvard, jak zwykle w wielkim czarnym płaszczu.

― Twoi współlokatorzy próbowali zwerbować nas na wiec ― poinformowała go, gdy ruszyli korytarzem.

― Mhm, słyszałem. Mnie ciągle próbują zwerbować. Bardzo mocno popierają Klimta.

― To chyba tak naprawdę jedyna porządna kandydatura, co nie? Szkoda, że lansowana przez Anioła.

― Słyszałaś, że Courbet kandyduje? Papierosa? ― Munch już wyciągnął paczkę z kieszeni.

Mary uśmiechnęła się krzywo.

― Przecież doskonale wiesz, że nie palę. To pierwsza rzecz, jakiej się o mnie dowiedziałeś.

― Wiem, ale dobre maniery zawsze nakazują zapytać ― odpowiedział jej żartobliwie, sięgając do kieszeni po zapalniczkę. ― A ja jestem dobrze wychowany.

― Bez przesady.

Mary chyba umiała przyjaźnić się w tylko jeden sposób – spędzając z kimś nieustannie czas. To nie tak, że zastąpiła Edgara Munchiem, po prostu tak się złożyło, że oboje byli bardzo samotni, zarówno generalnie, jak i zwłaszcza w tym momencie, i dogadywali się naprawdę dobrze. Czasami jedli razem śniadanie, Mary popisywała się wtedy swoimi umiejętnościami kucharskimi, chodzili na spacery po zajęciach, zdarzyło im się już wymknąć ze szkoły na obiad – oboje uznawali, że im mniej czasu spędzają w przestrzeniach publicznych Domu Barw, tym lepiej – i gdy codziennie wieczorem wracała do swojego pokoju, by pójść spać, szybko łapała się na tym, że już czeka na następny poranek, na następny moment, gdy zobaczy Edvarda.

To nic takiego, myślała. Po prostu przyzwyczaiła się do jego obecności.

Przyzwyczaiła się do obecności wszystkich Poszukiwaczy, szczerze mówiąc. Choć nadal nieco onieśmielała ją Berthe, mimo faktu, że już ponad półtora roku mieszkały razem, dobrze było wreszcie mieć kumpele, a nie tylko kumpli – zaczęła czasem rozmawiać z Tamarą, wypiła herbatę czy dwie z Yayoi, a Frida zaoferowała kiedyś zrobić jej makijaż. Niewiele, wiedziała, ale cieszyło ją to, dobrze było być zaakceptowaną w gronie tych niesamowicie cool dziewczyn. Polubiła też chłopaków, zwłaszcza Camille'a, Willa i Vincenta; choć raczej nie wychodziła z inicjatywą, by poznać ich bliżej, lubiła być w ich towarzystwie, poznawać ich coraz lepiej. Czuła się coraz pewniej siebie na spotkaniach Poszukiwaczy, czasem, zaskakując nawet samą siebie, przyjmowała rolę liderki.

Polubiła wszystkich Poszukiwaczy, to prawda, nawet Sisleya i jego sarkastyczne komentarze, tyrady Pierre-Auguste'a, dziwactwa Salvadora, chłodną obecność Maneta. Jednak nie było nikogo, kogo polubiła tak, jak polubiła Edvarda Muncha.

Kolekcja kilku sztukOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz