Słowackiewicz

57 3 2
                                    

Nigdy nie pomyślałbym, że z moją żoną może być coś nie tak.

Gdy się pobieraliśmy, była całkowicie normalna, teraz po latach... To nie ta sama dziewczyna, to wariatka!

Bluźniercza kobieta!

Zarzekająca się o bycie Matką Boską!

I chodź, szarpie się za przedwczesne popiołowate pasma, żal przepełnia moją duszę.

Nadal wspominam piwne oczy, kasztanowe pukle i permanentny uśmiech odciśnięty na policzku, ciepłe pocałunki mojej ukochanej Celiny.

Teraz odeszła, nie machając na pożegnanie, nie odwracając się. Z rękami w kaftanie, nie widziałem jej już nigdy więcej.

°°°
Idąc z synem ramię w ramię, ulicą nowej Warszawy, podziwiając kolorowe wystawy, kątem oka mogłem ujrzeć młodzieńca. Nie wiele dojrzalszego od najstarszego syna mego.

Młody pan o skromnej budowie, dużych ziemistymi oczach spoglądał na niebo i pełną piersią wybrzmiewał ballady perlistym głosem, zbyt kobiecym, lecz głębokim.

Zakluczyliśmy oczy, na chwilę, lecz mogła trwać latami.

Zwrócił głowę w moją stronę, obdarzył serdecznym uśmiechem i napiął jak dorodny paw.

Za sprawą magicznej strzały amora, nie mogłem oderwać wzroku.

Jedynie za szturchnięciem ręki wróciłem na ziemię. Spoglądając na skrzywioną twarz syna, odwróciłem wzrok przed siebie, zostawiając mężczyznę we wspomnieniach.

...
Przechodząc ulicami, wypatruje mężczyzny o ziemistych oczach. Z czystej ciekawości, żeby posłuchać, jak recytuje. Popatrzeć na język ciała, obserwować ruch ust.

Jest. Siedzi. Z młodą panną.

Odczuwając lekkie ukłucie, skierowałem się na pobliską ławkę. Nie podsłuchiwałem, tylko przypadkowo słyszałem.

Panienka zauważyła mnie i dyskretnie kazała spojrzeć mężczyźnie.

Poczucie ciepła powróciło, gdy znów nasze spojrzenia się spotkały. W jego źrenicach spostrzegłem gwiazdy szczęście i nie cnoty.

Obdarzył mnie ponowie uśmiechem spod lekkiego zarostu. Mężczyzna był nie omylnie przystojny, nie dziwo, że zwracał uwagę młodych pań.

Przygryzając usta, zwrócił się do panienki, przeprosił i się pożegnał.

Uciekłem wzrokiem od pary, obserwując pobliskie gołębie. Gdy przed sobą napotkałem postać zasłaniającą promienie słońca.

To był ten mężczyzna, wydający się wiotkim i płynnym w swoich gestach.

Mówił do mnie ciepłe słówka, przedstawił się. Juliusz ma na imię. Wystawił zadbaną dłoń, ku zaskoczeniu moim oszołomieniem, byłem w pełni świadom mojej dłoni wędrującej ku tej jego. Lekki rumieniec przyprószył nasze twarze, gdy uścisk trwał dłużej, niż wypada. Moja szorstka dłoń, skalana ciężką pracą i wiekiem, w tej jego, bez zmarszczki, lub suchej skórki i jedynie z odgniotkiem na środkowym placu.

Czuje, że nie mógłbym się oprzeć jego dotykowi, mógłbym się rozpłynąć jak śnieg wczesną wiosną.

Chociaż krótko się znaliśmy, rozumieliśmy się bez słów. Szybkie spojrzenia, zetknięcia skóry przez materiał koszul wywoływały w nas mrowienia ekscytacji.

°°°
Miesiące później czując jego drobne usta na moich, nigdy by nie przeszło mi przez głowę jak wrażliwy, a pewny siebie mężczyzna mógłby, zawróć mi w głowie...

Słuchając skrzypienia jego mieszkania późnymi wieczorami, trzymając go za rękę, uświadamiam sobie, że nigdy nie czułem tego samego uczucia do Celiny. Owszem kochałem ją, ale inaczej, nie jako moją lubą, bardziej tak jakby to było poprawne.

Obnoszenie się moimi uczuciami do Juliusza jest nie chrześcijańskie, niewybaczalne przez Boga. Cóż może Bóg poradzić, gdy dwa serca są, że sobą splątane.

Czy pozwoli nam wkroczyć w niebiosa? Czy czeka nas banicja w piekle?

***
Popychając go lekko na ceglaną ścianę alejki, w której się skryliśmy, czułem trzepotanie naszych serc, jak skrzydeł dzikich ptaków. Chętne do wzbicia się w powietrze, lecz niewielki szelest jest w stanie je spłoszyć.

Nasze ciepłe oddechy mieszały się z naszymi śmiechami. Trzymając się za ręce, posyłaliśmy sobie delikatne pocałunki.

Napawaliśmy się chwilą intymności, wysłuchując dźwięki przejeżdżających maszyn.

Dotknąłem opuszkami jego skroni, odsłaniając radosne oczy. Moje palce studiowały urodę mężczyzny. Zwalniając przy kilku dniowym zaroście, poczułem potrzebę głębszego zbadania wdzięku gustowności mego towarzysza.

Szepcząc słodkie słówka, ruszyliśmy do jego domowego pielesza.

Przeskakując co drugi stopień, o mało nie wykładając się na schodach, dotarliśmy do jego drzwi. Szybkimi ruchami szukał odpowiedniego klucza do zamka.

***
Przyszpilając go do materaca, namiętnie spajając nasze usta, pozwalając naszym językom tańczyć, rozpinałem jego kamizelkę.

Poczułem zimne dłonie niezdarnie rozpinające mój pasek.

Nie czekając chwili dłużej, oboje byliśmy w połowie nadzy.

W delikatnym świetle świecy rysy jego klatki piersiowej rozniecały mój zachwyt. Z jego palcami plączącymi moje włosy, zjechałem ustami na jego jabłko Adama. Wydał z siebie westchnienie, odsłaniając mi większą płaszczyznę do popisu.

Moja prawa ręka badała jego bok, powodując u niego dreszcze. Lewą dłonią pieściłem różowego twardego sutka, napawając się pomrukami mojego kochanka.

Przeniosłem rękę i szybkim ruchem rozpiąłem mu spodnie, odsłaniając biały materiał bielizny.

Zjechałem ustami na jego podbrzusze, mierzwiąc nosem ciemne owłosienie.

Patrzył mi w oczy gdy obdarowywałem jego męskość delikatnymi pocałunkami.

Zerkając w jego oczy ujrzałem niecierpliwość i żądze. Parsknąłem na ten widok.

Przesunąłem językiem po jego męskości.
Słysząc gwałtowne westchnięcie, włożyłem jego penisa do ust. Natchnięty akompaniamentem delikatnych jęków i drżeń kolan, zacząłem powolnie zasysać.

Juliusz gładził włoski na mym karku i ubłaganie delektował się chwilą.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Sep 25, 2022 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

SłowackiewiczOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz