12. Audiencja (1/2)

44 5 4
                                    

Viego przyglądał mi się, gdy zdenerwowana zapinałam szal. Siedział na warsztacie w rogu, głowę opierając o dłoń, która to z kolei łokciem wsparta była o jego kolano. Uśmiechał się czule, a w jego oczach odczytałam jedynie kolejne słowa wobec mojej naiwności i głupoty.

Eh, Marie... Naprawdę byłaś głupią i nawiną szwaczką, czyż nie? Szaloną do tego, szaloną bardziej niż ten zrujnowany król obok ciebie kiedykolwiek w swoim życiu i nie-życiu był.

Ręce mi drżały, byłam przerażona i dziwnie szczęśliwa. Zapięcie szala wypadło mi z dłoni i ze stukotem upadło na posadzkę. Westchnęłam i przymknęłam oczy. Nie potrafiłam się uspokoić, myśl, że jeszcze dziś, już za chwilę zobaczę Joela, sprawiała, że przestawałam myśleć logicznie.

- Marie...

Podniosłam zapięcie i spojrzałam na Viego.

- Spokojnie – zamruczał czule. – Dasz radę, Marie. Chodź tu.

Posłusznie podeszłam do niego, a Viego zszedł z warsztatu i stanął przede mną. Był o głowę wyższy ode mnie, a gdy jak zwykle spuszczałam spojrzenie, widziałam idealnie jego puste serce i sączącą się z otchłani jego miłości Mgłę. Pasma ogarnęły mnie czule, szepcząc mi do ucha swoje szalone pieśni. Uspokajały mnie, na bogów!, uspokajały mnie jak nic innego na świecie, te przeklęte szepty sprawiały, że moje serce ukojone trwało we mnie w ciszy.

- Nie denerwuj się – polecił mi spokojnym tonem Viego, odbierając ode mnie zapięcie. – Twój król nie chciałby widzieć zdenerwowanej, zlęknionej szwaczki, czyż nie? Wyprostuj się, unieś spojrzenie. Może i jesteś tylko szaloną szwaczką, ale to nie znaczy, że masz patrzeć w ziemię, Marie.

Posłusznie zerknęłam na niego. Viego poprawił mój szal i zapiął go zgrabnie. Odgarnął mi też z policzka kilka zaplątanych pasm pofalowanych włosów.

- Wyglądasz pięknie, Marie. I jesteś piękna – wyszeptał.

Moje serce rozgorzało niczym wrzucone w ogień na tę uwagę. Te słowa... dlaczego te słowa tak lekko padają z jego ust? Te czułe, urocze słowa nie pasują do niego, nie pasują do zrujnowanego, martwego od tysiąca lat króla. A jednak wiedziałam, że mówi szczerze, te słowa odbijały się w jego tęsknych, pełnych bólu oczach.

- Twój król będzie głupcem, jeśli tego nie zauważy.

Mój król? Zamrugałam oczyma, przez chwilę nie pojmując niczego. Patrząc w oczy Viego, czułam, że jedynym moim królem jest ten, który stoi przede mną - a przecież tak nie było. Martwy władca martwego świata miał swoją martwą ukochaną i nie byłam nią ja.

- Marie, znowu bujasz w obłokach? – Viego zaśmiał się i postukał mnie dwoma palcami w nos kilka razy. – Twój król jest w Pałacu, a ty każesz mu na siebie czekać tak długo? Głupia i naiwna szwaczko, tak nie można.

Westchnęłam tylko. Mój król. Joel. To w końcu dla niego chciałam dziś wyglądać tak szczególnie. To w końcu dziś szłam na audiencję do niego. Moje serce drżało jednak z przerażenia – co, jeśli Joel mnie nie zauważy, co, jeśli nie będzie mnie chciał? Byłam taka niepewna, taka zdenerwowana. Kochałam go, kochałam go całym sercem i z każdym dniem ciężej mi było z tym uczuciem.

- V-Viego... - jęknęłam.

- Znowu się boisz, naiwna szwaczko? – westchnął, uśmiechając się jednak czule. – Marie... idziesz do swojego króla. Czyż nie tego chciałaś?

Skinęłam tylko głową, przełykając ślinę. Gardło miałam suche i ściśnięte.

- Boję się, Viego – przyznałam szczerze. – Czy nie mógłbyś być przy mnie?

Martwy król zniszczonego królestwa zamrugał zaskoczony oczyma, zaraz jednak zaśmiał się i przytulił mnie do siebie delikatnym, oszczędnym gestem. Wypływająca z jego serca Mgła ogarnęła mnie od razu, zazdrośnie przyciskając do Viego. Była o wiele bardziej odważna w tych gestach niż sam zrujnowany władca. Viego nigdy nie zabronił jej tego, ta czarna osobliwość z Wysp Cienia mogła mu służyć, ale miała własne myśli i własne pragnienia, nie raz odmienne od woli swego pana.

- Marie, szalona, głupia, naiwna szwaczka – zaśmiał się cicho Viego. – Jak ty sobie to wyobrażasz, co? Zrujnowany król u twego boku w trakcie audiencji w Pałacu króla w słonecznym Sudaro? Eh... Marie...

Przełknęłam jedynie ślinę. Tak, prośba była szalona, ale wiedziałam, że z Viego u boku byłoby mi o wiele, wiele łatwiej. Viego odsunął się nieco ode mnie i ujął moją twarz w swoje dłonie. Ten gest był równie czuły, co oszczędny. Viego zawsze dawkował takie ruchy z idealną precyzją - było ich za mało, by powiedzieć coś o uczuciu lub namiętności, ale za dużo, by pozostawały bez żadnego echa.

- Będę niedaleko, Marie – obiecał. – Ale lepiej, żebyś poszła tam sama, szwaczko. Dasz radę. Wyglądasz pięknie, wystarczy, że pokażesz się swemu królowi. Niejeden władca oddałby cały swój kraj za ciebie, Joel będzie prawdziwym głupcem, jeśli nie poświęci ci chwili. Zrozumiałaś?

Skinęłam tylko głową, a Viego się odsunął. Mgła zawirowała tęsknie, ale posłuszna woli zrujnowanego króla wycofała się powoli. Bez niej poczułam się szczególnie osamotniona. To przeklęte zło mogło przerażać, dla mnie jednak zawsze było czułe i wyjątkowo opiekuńcze.

Odetchnęłam tylko, wygładziłam raz jeszcze własną suknię i z ociąganiem wyszłam z pracowni.

Łamacz serc (League of Legends: Viego & OC FanFiction)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz