13. Audiencja (2/2)

39 5 4
                                    

Ogromne sale i pałacowe hole były pełne przepychu. W długim korytarzu stali na baczność uzbrojeni żołnierze, w jednej ręce trzymając długie halabardy, a drugą dłoń opierając na rękojeści mieczy. Żaden z mężczyzn nawet nie spojrzał na mnie, gdy wraz z Adonem przechodziłam tuż obok nich.

Pod Pałacem znalazłam się rankiem. Przy ogromnej, na oścież otwartej bramie wartę pełnił Adon i z uśmiechem zgodził się odprowadzić mnie do króla. W jego towarzystwie czułam się nieco pewniej, ale wciąż moje serce ściskało się ze strachu. Z każdym krokiem było mi coraz to ciężej. Bałam się i jednocześnie pragnęłam tego spotkania.

Adon zatrzymał się u wejścia do sali tronowej. Rozmówił się krótko ze stojącym tam strażnikiem i po chwili skinął na mnie ręką.

- Chodź, Marie - polecił.

- Nie... nie idziemy do króla? - zdziwiłam się, gdy Adon skierował się bocznym, nieco mniejszym korytarzem w głąb Pałacu.

- Idziemy, idziemy - zaśmiał się. - Chodź, Marie. Król już na ciebie czeka.

Przełknęłam ślinę i podbiegłam do Adona, zrównując z nim swój krok. Mężczyzna poprowadził mnie korytarzami raz w prawo, raz w lewo, raz w górę, a raz w dół. Szybko zgubiłam się w tym labiryncie, Adon jednak doskonale wiedział, gdzie się kierował - w końcu oboje stanęliśmy przed zwyczajnymi, ciemnymi, drewnianymi drzwiami. Adon zakukał dwa razy w taflę, a gdy usłyszał ze środka stanowczy głos, zachęcił mnie prostym gestem ręki.

Ze ściśniętym sercem nacisnęłam klamkę i wkroczyłam do środka. Zamknęłam za sobą drzwi i rozejrzałam się niepewnie. Pomieszczenie nie było duże, ale znajdowało się tu sporo mebli. Wysokie okna oświetlały wszystko idealnie - piękny, czerwony dywan na kamiennej posadzce, rzędy regałów wypełnione księgami oraz mocne, drewniane biurko, za którym siedział... Joel.

Król słonecznego Sudaro uniósł głowę i się uśmiechnął. Miał uroczy, promienny uśmiech, który idealnie pasował do jego szlachetnej twarzy, błyszczących oczu i opadającej na czoło ciemnej grzywki. Był naprawdę przystojny, pełny życia i dziwnej, dostojnej radości. Moje serce momentalnie zatrzymało się, a chwile później zaczęło bić szaleńczo. Ostatkiem sił i przejawem zdrowego rozsądku skłoniłam się nisko, spuszczając spojrzenie ku ziemi.

Wyprostuj się, unieś spojrzenie.

Oh, Viego! Zwykła szwaczka nie może być tak bezczelna wobec króla, prawda?

- Marie! - Joel podniósł się zza biurka. - Jak dobrze, że już jesteś! Nie miałaś problemów w Pałacu, prawda?

- N-nie, panie - odpowiedziałam cicho. - Adon przyprowadził mnie tutaj.

- Adon? Tak, Adon! - Joel uderzył pięścią w otwartą dłoń. - Zuch chłopak! No, chodź tu Marie, nie stój tak przy drzwiach. Jadłaś już śniadanie? Umieram z głodu! Marie, idziesz?

Skinęłam tylko głową i równie zaszokowana, co zachwycona ruszyłam za Joelem. Ten król... na bogów, ten król wydawał się taki bliski teraz, ludzki, przyjazny. Nie, nie tak wyobrażałam go sobie. Zawsze był tylko ideałem w oddali, a teraz... tak blisko... okazał się mi być jeszcze bliższy, niż bym zakładała, że będzie. Tak nie czułam się nawet wtedy, gdy tuż po pokonaniu bestii wezwał mnie do siebie.

Joel otworzył duże drzwi tarasowe i poczekał na mnie. Podeszłam szybko i niepewnie przeszłam pierwsza przez otwarte drzwi. Joel wyszedł za mną i zamknął za sobą drzwi.

- Oh! No i jest śniadanie! Siadaj, Marie!

Na tarasie stał nieduży, biały stolik przykryty śnieżnobiałym obrusem. Stały przy nim trzy zdobione, białe krzesła, tapicerowane w kremowy materiał w paski. Joel stanął przy stoliku i poczekał, aż usiądę na jednym z krzeseł, dopiero wtedy zajął drugie.

Łamacz serc (League of Legends: Viego & OC FanFiction)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz