Moje pierwsze spotkanie z tą historią miało miejsce w wersji Barbie (gdzie w sumie muszkieterek była czwórka... no i fabuła była kompletnie inna), która jest całkiem urocza i godna polecenia. Ta swoją drogą jest podobna, głównie ze względu na to, że jest to skrajnie zwyczajny, przewidywalny, ale nader miły i niezobowiązujący tytuł.
Opowieść rozpoczyna przedstawiciel anapsydów, który pracuje w branży filmowej i ma nas śpiewająco poprowadzić przez seans.
Poznajemy zatem głównych bohaterów, niespecjalnie grzeszących inteligencją, którzy lata temu zostali uratowani przez legendarnych muszkieterów i chętnie dołączyliby do ich sekty. Niestety na marzeniach się kończy, ale po niedługim czasie zjawia się taka możliwość.
Otóż Łaskawie Nam Panującej Królowej Minnie, grozi niebezpieczeństwo z rąk... no, nie zgadniecie kogo...
SPOJLER Tak się akurat składa, że jest on jednocześnie trenerem pięknie sklonowanych muszkieterów i postanawia do tego zadania przydzielić największe lebiody na jakie mógł trafić.
Panowie od razu pokazują, że mają więcej szczęścia niż rozumu, bo zabawa w wojaków niespecjalnie im wychodzi.
Jeśli kojarzycie pojęcie pożytecznego idioty, to oto macie trzy przykłady.
Może i przesadzam z uwłaszczaniem tutejszej trójce zdolniachów, ale to wcale nie dlatego, że w czymś mi to bardzo przeszkadza. Wręcz przeciwnie, wynikający z ich kompetencji humor, bywa głupkowaty i "kreskówkowy", ale nie raz rozbawia do łez. Moim ulubionym bezsprzecznie pozostanie tekst Abonent chwilowo niedostępny.
Niemniej zirytować się można przy naszej monarchini od siedmiu boleści. Minnie kompletnie się do dzierżenia władzy nie nadaje i posiada specjalnie przerysowany charakter damy w opałach. Chociaż nie trzeba być specjalnie spostrzegawczym by to dostrzec, to obawiam się, że dzieci wiele rzeczy biorą na serio i taki obraz kobiety, może być później nieco szkodliwy w oddziaływaniu.
Czarny Piotruś (czy tam Pete, jakiekolwiek by to miało znaczenie) ma zamiar porwać Królową w trakcie Nocy w Operze* i przejąć władzę. Nie wiem w sumie na jakiej zasadzie... ale niech mu będzie.
Dalsza fabuła to zatem klasyka - chęć uratowania druhów, pokrzyżowania planów antagoniście, wszystko to przepełnione mnóstwem gagów, piosenek i... a w sumie.
Piosenki są niewątpliwie najciekawszą częścią tego filmu. Nie są wybitne i niespecjalnie wpadają w ucho, ale ich konstrukcja jest co najmniej interesująca. Są to mianowicie przeróbki znanych utworów muzyki klasycznej z doklejonym tekstem i w nieco skróconej wersji. Naprawdę fajny pomysł, nawet jeśli moim zdaniem niepotrzebny, ale... to w końcu Disney.
Produkcja ta niespecjalnie kryje się też ze swoim niskim budżetem, który poniekąd usprawiedliwia nijaką całość. Animacja wyszła tutaj całkiem zgrabnie, aczkolwiek nie ma co po niej oczekiwać gruszek na wierzbie.
Co do nauki jaką można wyciągnąć z tego dzieła to to, że kto pod kim dołki kopie, ten sam w nie wpada. Pozornie genialny plan Pete'a ostatecznie zwraca się przeciwko niemu, a cała reszta, żyje długo i szczęśliwie w objęciach miłości.
Która nomen omen, pokazana została tutaj w naprawdę oryginalny sposób. O ile w przypadku Mikiego i Minnie oraz Donalda i Daisy, nie było się czego szczególnego spodziewać, tak już w przypadku Goofy'ego i Klarabelli jest już ciekawiej. Z dwóch przyczyn.
a) Babka była po "ciemnej stronie mocy", ale się nawróciła w imię miłości
b) SPOJLER. Kiedy próbuje utopić Goffy'ego, najpierw strzela tutułami znanych filmów i piosenek... innych w wersji polskiej, a innych w angielskiej tak na marginesie. Skapnęłam się przy Schodach do Nieba.
Widzę, że nie jest to specjalnie długa recenzja, aczkolwiek jestem zdania, że nie musi. Jak wcześniej napisałam nie jest to specjalnie górnolotne kino, a mimo wszystko naprawdę sympatycznie się to ogląda. Przypuszczam, że głównie dlatego, że nie jest to jakaś "kontynuacja znanej całej rodzinie" produkcji sprzed czterdziestu czy nawet sześćdziesięciu lat, ale swoiste dzieło samo w sobie. Sztuka dla sztuki.
W związku z powyższym, ja Echerica, zobowiązuję się ocenić ten obraz w skalarnej formie na słuszne 6/10. Jednocześnie zarzekam, iż uznaję to za godne polecenia w przypadku seansu jego z dziećmi do lat dziesięciu, gdyż autor tych wypocin w przeciwnym wypadku nie ponosi odpowiedzialności za poniesione rozgoryczenie.
Z poważaniem
Echerica :p
*Może ktoś zrozumie aluzję ;)
WESOŁYCH, BŁOGOSŁAWIONYCH ŚWIĄT MEINE LIEBE :*
CZYTASZ
Disney według Echi
AléatoireOto książka w której będziecie mogli przeczytać moje subiektywne "recenzje" filmów animowanych od wytwórni Walta Disneya :) Ponieważ nie mam żadnego wykształcenia w kierunku filmowym, spodziewajcie się opowieści bardzo "okiem widza". Liczę na waszą...