- Jak? - powtórzył uparcie.
Co miałam teraz niby zrobić? Powiedzieć mu prawdę czy uciec? Najchętniej zrobiłabym to drugie i nie wyszła dodatkowo z domu przez najbliższe dziesięć lat. Nie mogłam jednak tak postąpić. To by źle o mnie świadczyło. Nie mogłam zachować się jak rozhisteryzowana gówniara. I tak bym musiała wrócić tutaj na drugi dzień. Gdybym teraz wybiegła i uciekła do domu, mój powrót do pracy następnego dnia byłby urzeczywistnieniem najgorszych koszmarów. Severus by się do mnie wcale nie odezwał, albo poprosił do swojego gabinetu i urządził mi jesień średniowiecza. Taka wizja skutecznie odepchnęła ode mnie myśl ucieczki.
Jestem dorosłą kobietą. I jak przystało na dorosłą kobietę, muszę zrobić tak jak wymagane ode mnie tego wiek. Muszę powiedzieć mu prawdę. Westchnęłam zrezygnowana, a moje dłonie opadły wzdłuż ciała. Usiadłam na krześle, które jakiś czas temu przeznaczone było dla mnie. Spojrzałam na niego niepewnie i wzięłam ostatni uspokajający oddech. To nie było łatwe. To było cholernie trudne, ale w końcu to słowo wydostało się z moich ust. - Weasley. - powiedziałam z uczuciem odrazy? Tak. Nie czułam się już dobrze z myślą, że muszę nosić to nazwisko. Najchętniej wymazałabym je i nigdy nie przyznawała się do niego. Nie chciałam, żeby teraz ktoś kojarzył mnie z niewiernym mężem. Tutaj nikt go nie znał, a ja nie chciałam się chwalić, że jestem żoną sławnego czarodzieja, który nie potrafi utrzymać penisa w spodniach. Tutaj zaczynałam wszystko od nowa. Tutaj nie było dla niego miejsca.
- Wyszłaś za Weasley'a? - przytaknęłam, ale on nie zwrócił najwidoczniej uwagi na mój przygnębiający stan i dodał. - To było do przewidzenia. Ten matoł już w szkole ślinił się na twój widok. - skrzywiłam się i w duchu przyznałam mu rację. Ron latał za mną, od kiedy wylądowaliśmy w jednej klasie. Najpierw łączyła nas przyjaźń, a dopiero gdy zaczęliśmy dojrzewać, nasza znajomość przerodziła się w głębsze uczucie. Gdybym jednak wiedziała, że mnie zdradzi, w życiu nie zgodziłabym się za niego wyjść. Jego zdrada była bolesna, ale nie chciałam przez to utracić siebie. Nie chciałam popaść w rozpacz i zapomnieć o sobie, dlatego starałam się być silna. Odgradzałam się od mojego męża, a dzieląca nas odległość była moim wsparcie. Brak kontaktu również.
- Możesz mi nie dogryzać?
- Gdzie on jest Granger? Dlaczego nie jesteś przy swoim mężu, tylko siedzisz w moim biurze i mnie kokietujesz? - zaostrzył ton głosu. Cóż miał prawo to tak odebrać. W końcu byłam mężatką, która zamiast siedzieć grzecznie u boku swojego męża, to siedzi teraz w biurze swojego szefa i go podrywa. Nie wyglądało to dobrze. Ba! Wyglądało to tragicznie. Gdyby ktoś teraz ocenił moją sytuację z boku, najpewniej uznałby mnie za puszczalską dziwkę, która nie potrafi dochować wierność. Jednak to nie prawda. Ja przez cały czas byłam mu wierna. Nie patrzałam ani nie interesowałam się innym mężczyznami. Nie nawiązałam romansu z żadnym kolegą z pracy. On mnie zdradził, on zlazł sobie za kochankę jakąś dziunię z Ministerstwa. On postąpił źle, nie ja. Teraz również nie robię nic złego. Po prostu staram się myśleć o sobie!
Czy to coś złego?
Czy naprawdę postępuje tak źle?
Bo zamiast wyć w poduszkę i umierać z rozpaczy próbuje nie zgubić samej siebie. Staram się walczyć o siebie i odnaleźć szczęśliwe zakończenie...
Czy to, co robię, ma sens?
Uważam, że ma. Nie chce postępować jak wiele innych kobiet. Udawać, że nic nie widzę. Wybaczyć mojemu mężowi, jak gdyby nigdy nic i modlić się każdej nocy, żeby znów tego nie zrobił. To nie ma sensu. Powrót do niego również nie ma sensu. Nie teraz. Nie jestem gotowa na konfrontację z nim. Moje serce i rozum szaleją jak huragan. Chcą się uwolnić, a ja mogę im tylko pomoc. Dlatego właśnie teraz muszę powiedzieć, co zrobił mi Ron.
