- Granger ogarnij się. - warczy czarnowłosy. Unoszę na niego zmęczony wzrok i z trudem utrzymuję głowę. Mam ochotę po prostu iść spać. Zamknąć oczy i mieć wszystko gdzieś, ale nie mogę. Zaraz będzie tu pan Collins. Średni bogacz, któremu poprzestawiało się w tyłku i chce wyciągnąć mnóstwo pieniędzy od mojego faceta.
Ale ja mu na to nie pozwolę! Podpiszę tę cholerną umowę i zniknie z moich oczu. Da mi spokój, a wtedy mój zadowolony szef puści mnie do domu i pozwoli mi się wyspać. Zostanie tutaj sam.
- Staram się. - mruczę zmęczona.
- Słabo się starasz! - znów na mnie warczy, a ja zaczynam się złościć.
Co on sobie wyobraża!
Jest na mnie zły?
To ja powinnam być zła na niego!
- To przez ciebie idioto! - mruczę przez zaciśnięte zęby.
- Mogłaś odmówić.
- Mogłeś darować sobie miłosne igraszki w wodzie. - odpowiadam wrednie. Nabiera powietrza, a jego ramiona się napinają. Jego czarne tęczówki ciemnieją.
Ups!
Chyba za dużo gadam...
Prostuję się na krześle i odsuwam się na bezpieczną odległość.
- Zapłacisz za ten niewyparzony język Granger. - nachyla się nad stołem i syczy.
- To znaczy? - piszczę spanikowana.
- Zostajesz tutaj do dwudziestej. - posyła mi mściwy uśmiech i się prostuje. Pokazuje mi, że to on dyktuje tutaj warunki i mam się poddać.
Po moim trupie!
- Chyba sobie żartujesz!
- Nie. - ucina.
W życiu się na to nie zgodzę. Niech nie myśli, że będę robiła, co on chce. Zniszczę dosadnie jego marzenia. - Nie zostanę tutaj do dwudziestej. - mówię z obrzydliwą słodyczą w głosie.
- Słucham?
- To, co słyszałeś. Jestem zmęczona.
- Panna Granger powinna pani chodzić o odpowiedniej porze spać.
- Chciałam iść, ale jakiś... - syczę i jestem gotowa go wyzwać, ale w porę się powstrzymuję. To mi nie pomoże. Muszę go udobruchać.
- Jakiś? Jaki Panno Granger? - prowokuje mnie.
- Cudowny szef! Jedyny w swoim rodzaju... - widzę na jego ustach pełen satysfakcji uśmiech. Działa. Łagodnieje, ale mój bojowy nastrój chce się wyrwać. Chce mu dokopać, dlatego już po chwili wypalam. - Potrzebował mojej pomocy w wodzie, bo sam by sobie nie poradził.
Wyciąga do mnie rękę. Przybliża się. Zachowuję się dziwnie. Inaczej niż zwykle. Łapię mój podbródek. Wcale nie mocno. Delikatnie. Stanowczym ruchem przyciąga mnie do siebie, a ja opieram dłonie na krawędzi biurka. Nachyla się nade mną, a jego ciemne oczy przeszywają mnie na wylot. Poruszam się nerwowo. Ta cisza mnie przeraża. Oznacza kłopoty, w które wpadłam na własne życzenie.
Jego wargi zaczynają się poruszać. Mówi powoli, leniwie, ale dosadnie. - Zostajesz do dwudziestej drugiej Granger. - pod koniec puszcza mnie i odwraca głowę w stronę okna. To oznacza, że koniec dyskusji.
- Chyba cię pogrzało! - unoszę się gwałtownie i wrzeszczę. Nawet nie reaguje. Ignoruje mój wybuch i wyciąga z kieszeni telefon. Nabieram gwałtownie powietrze, a moja twarz ma kolor dorodnego pomidora.
