- Wróciłaś. - rudowłosa dziewczyna wita mnie głośnym piskiem. Odmachuje jej z równym entuzjazmem i podchodzę bliżej.
- Co się stało? - mruczę ciekawa. Udaję niewiniątko, mimo że doskonale wiem, co zrobiłam. Wkurzyłam własnego szefa i nie odbierałam jego telefonu ani nie odpisałam na żadną z setek wiadomości, które mi wysłał. Nie zrobiłam tego głównie, dlatego, że jego nastawienie do mnie nie było pozytywne. Wkurzył się i to na poważnie. Wściekł się do tego stopnia, że nie napisał do mnie przez cały wtorek. Również nie zadzwonił. Nie zapukał do moich drzwi. Nie zapytał co u mnie ani nie zaprosił mnie do siebie. Zignorował mnie. Zabolało mnie to, ale wiedziałam, że to zamierzone działanie. Czekał na środę. Czekał na dzisiejszy dzień. Czekał, aż wrócę i wystawie mu się jak na tacy.
- Od poniedziałku, gdy wyszłaś z pracy, Snape chodzi cały czas wściekły. Nie można do niego podejść, bo na każdego warczy. Dodatkowo ostatni przyszła tutaj Cindy z działu kadr i potrzebowała do niego jakiegoś papierka. Darł się na nią kilka minut i mówił, że jeśli zgubiła tak ważny dokument, to powinien ją zwolnić.
- Żartujesz? - jęczę zaskoczona. Nie chce, żeby zwolnił kogoś przez mój mały wybryk. To by nie było uczciwe wobec tej kobiety.
- Nie. Mówię całkiem poważnie. Biedna się przestraszyła i wybiegła z jego biura, jakby sam diabeł ją gonił. - w oczach dziewczyny widzę niezrozumiałą fascynację. Ona to dopiero musi lubić historię z licznymi zwrotami akcji.
- Cóż mam nadzieje, że dzisiaj na mnie nie będzie krzyczał. - żegnam się z dziewczyną i chce już zniknąć za swoimi drzwiami, ale dobiega do mnie jej krzyk. - Coś mu zrobiła? - piszczy podniecona.
- Absolutnie nic. - Odpowiadam niewinnym głosem i w wesołym nastroju wchodzę do środka. Kiwam w stronę Martina, ale on pokazuje tylko na mnie palec i daję mi do zrozumienia, że muszę mu się solidnie wytłumaczyć. Przytakuję, kładę torebkę na biurku i chce już ściągać płaszcz, ale mój szef mi nie pozwala. Wpada do naszego biura, jak burza i rozgląda się dokoła. Jego wzrok zatrzymuję się na mnie. Morduje mnie wzrokiem. Widzę, że chce do mnie podejść, rzucić na biurko i pokazać mi, że nie mogę się tak zachowywać, ale obecność Martina skutecznie go powstrzymuję. Jego usta formują się w pełen fałszywości uśmiech.
- Jak miło, że zdecydowała się do nas pani wrócić.
- Również tęskniłam za tym miejsce, proszę pana. - mruczę niepewnie.
- Wypoczęła pani? W końcu mogła pójść pani spać o odpowiedniej porze.
- Ym... Tak. Dziękuje, że pan pyta.
- W takim razie skoro pani już tutaj jest, to zapraszam do mojego gabinetu. Po dniu wolnym trzeba wrócić do pracy panno Granger. - czarnowłosy otwiera wrota do swojej komnaty i zaprasza mnie gestem ręki. Ściągam płaszcza i wieszam go na swoim krześle. Zrobiło mi się strasznie gorąco, a w środku czuję, jak mój żołądek się zaciska. Boję się.
Przełykam ostatni raz ślinę i idę przed siebie. W głowie modlę się, żeby mnie nie zabił. Mężczyzna zamyka za nami drzwi i przekręca drobny klucz w zamku. Podchodzę bliżej jego biurka i siadam przed nim. Moje nogi słabną. Prostuję się na zimnym krześle i czekam na wyrok.
Czarnowłosy wcale się nie śpieszy. Przechodzi tuż obok mnie, nie zaszczycając mnie nawet jednym spojrzeniem. Siada na swoim tronie i poprawia mankiety białej koszuli. Dopiero kiedy kończy, unosi na mnie leniwie wzrok. Nie mogę nic jednak wyczytać. Jego oczy są pełne tajemnic.
- Czy zdaję sobie pani sprawę, co zrobiła? - pyta całkowicie poważnie.
- Wyszłam z pracy za wcześnie? - piszczę niepewnie.
