Pov: Adam
I nastał. Mój dzień ostateczny. Szkoda, że tak szybko. Smutne, że ja Adam Mickiewicz, wielki wieszcz narodowy umrę w wieku 31 lat. Niby jest to normalny wiek na śmierć, ale jednak chciałbym dożyć starości. Ciekawe jak umrę. Może w jakimś wielkim stylu?
Szczerze to nie miałem pojęcia i trochę się bałem. Wkraczanie w nieznane nie jest moją mocną stroną. Wolę iść tam gdzie wiem dokąd dotrę.
Gdy leżałem na mojej pryczy i rozmyślałem nad moim marnym końcem, usłyszałem kroki na korytarzu. Wyjrzałem zza krat i zobaczyłem sierżanta z lekkim uśmiechem na ustach. Świetnie, kolejny człowiek cieszy się z mojej śmierci. Cudownie. Mężczyzna podszedł do drzwi i otworzył je.
-No dzień dobry, jaki cudowny dzień na umieranie - przytwitał się bardzo radosnym tonem.
Ja nic nie odpowiedziałem. Sierżant wyprowadził mnie z celi i poszliśmy znajomą drogą do sali, gdzie przesiadywał car. Wlokłem się bez sił. Czułem wręcz oddech śmierci na moim karku. Po jakieś wieczności, tak mi się przynajmniej wydawało, dotarliśmy na miejsce mojego ostatecznego skonania.
Sierżant otworzył drzwi. Weszliśmy w półmrok, było zimniej niż zwykle. W wielkim kominie nie palił się ogień. Car był w jeszcze lepszym humorze niż sierżant. Uśmiechał się upiornie, a efekt potęgowało słabe światło, które dawało parę świec w sali.
-O jak się czujesz truchełko? Jakieś ostatnie słowa przez śmiercią? - zaśmiał się upiornie car.
-Polska, kiedyś odzyska wolność. A ty kiedyś poniesiesz konsekwencje swoich czynów. Ty wstręt...- powiedziałem cicho, lecz nie dane mi było dokończyć wypowiedzi, gdyż car zaśmiał się po raz kolejny.
-Że niby ja kiedykolwiek poniosę jakieś konsekwencje? Nie wydaje mi się. Ja tu rządzę, nikt mi się nie sprzeciwi - powiedział niby to rozbawiony, niby to wściekły. - A co do tego marnego kraju... Ech... Nie miej żadnych nadzieji. Ta twoja Polska już jest moja, nikt jej nie da wolności - wysyczał.
Car dał znak sierżantowi głową, a w tedy on poprowadził mnie, a raczej dowlókł mnie do wielkiego komina. Zobaczyłem wtedy, że jest ułożony wielki stos drewna. Sierżant wsadził mnie tam i wyjął z kieszeni krzesiwo. Ja nie mogłem się ruszyć, byłem zbyt słaby, zbyt bezbronny. Śmierć już trzymała mnie jedną ręką nie pozwalając mi uciec. Sierżant zapalił stos.
-Widzisz. I tak marnie kończysz, przynajmniej dasz ciepło. Jedyny plus twojego marnego istnienia- powiedział car jednocześnie stając przed kominem, tak żeby móc się ogrzać.
Ja nic nie powiedziałem. Płomienie pełzły po drewnie coraz bardziej zbliżając się do mnie. Niespodziewanie przed moimi oczami przemknęło moje całe życie. Zobaczyłem te wszystkie smutne i szczęśliwe chwile. Jednak najwięcej widziałem Juliusza. Ogień zaczął lizać moje stopy. Na początku poczułem wielki obezwładniający ból, lecz później magicznie zniknął. Płomienie pięły się po moim ciele powoli. Car coś mówił, ale ja nic nie słyszałem. Twarz Juliusza rozmyła mi się przed oczami, a zamiast mojego ukochanego ujrzałem Śmierć. Przyszła w czarnych poszarpanych szatach z kosą w ręku. Z pod ciemnego kaptura ziała biel czaszki. Śmierć wyciągnęła do mnie kościstą dłoń. Nie wydawała mi się czymś strasznym. Poczułem się tak jakbym spotkał dawnego przyjaciela, chociaż tak się obawiałem odejścia z tego świata. Wydawało mi się jakby Śmierć uśmiechnęła się uspokajająco.
Wziąłem ją za rękę w pełnym zaufaniem, że ona będzie moim przewodnikiem i doprowadzi mnie do celu. Śmierć odwróciła się i pociągnęła mnie w stronę światła. Ja nie czułem zmęczenia, odczuwałem natomiast ciekawość i całkowity spokój. Z uśmiechem na ustach udałem się w stronę światła.....—————————————————————
Wreszcie Adam nie żyje. Śmierć opisałam tak jak ja na nią patrzę. A wy w jaki sposób uśmiercili byście Mickiewicza? Większy opis tortur, czy spokojna śmierć?Papatki
CZYTASZ
Słowackiewicz historia prawdziwa
RomanceTo jest po prostu słowackiewicz. Nic dodać, nic ująć.