Skrzący się lód

42 3 0
                                    

Początek roku, pierwszy stycznia. Miałam wtedy z piętnaście lat. Działo się to tuż po zachorowaniu gnijącej Marii, kiedy John – mój ojczym, dobierał się do mnie i... i mnie...

Uciekłam po tym z domu. Nocowałam u koleżanek przez bardzo długi czas, a następnie, z braku innego wyjścia, udałam się pod drzwi sierocińca, w którym się wychowałam. Brakowało mi odwagi, by wejść do środka, lecz bałam się wrócić do tego przeklętego piekła, jakim był mój dom. Więc stałam na kamiennym schodku, wpatrując się w drewniany krzyż przytwierdzony do drzwi, gdy usłyszałam czyjeś wołanie.

— Ej, ty! Co tam tak sterczysz?

Ten głos był... Inny. Nie chodzi o to, że jakiś nieładny, czy coś. Trochę to trudno wyrazić, lecz zdawał się jednocześnie ludzki i nieludzki. W tonie owego, chłopięcego, głosu czuć było podirytowanie, rozbawienie i ledwo wyczuwalny gniew. I to było ludzkie. Nieludzkie było wszystko to, czego nie potrafiłam nazwać, lecz istniało i o tym wiedziałam. Dziwne, bo ON taki był.

Spojrzałam w jego stronę. Stał parę metrów ode mnie. Zakapturzony chłopak pośród bieli z dłońmi wetkniętymi w kieszenie jeansów.

Zapadła noc, lecz świat, miast pogrążyć się w ciemności, przybrał brunatną barwę. Śnieżynki zaczęły właśnie swój taniec ku śmierci. Choć zabrzmi to dziwnie, zdawało mi się, iż omijają nieznajomego, jakby w obawie, że skróci przedwcześnie ich żywot.

Staliśmy tak, ja wpatrzona w niego, on we mnie. Czułam, że coś jest nie tak, lecz nie wiedziałam, co dokładnie. To był przecież tylko zwykły chłopak, prawda?

"Więc dlaczego na jego widok przeszedł mnie dreszcz, a włosy stanęły mi dęba?". — Przeleciało mi przez myśl, lecz zaraz śmiały ognik spopielił te durne wymysły. — "Chyba za chłodno się ubrałam.".

— Bardzo fajnie stoi się w miejscu, ale nie uważasz, że jeszcze fajniej będzie, jak się przejdziemy? — rzucił lekko rozbawionym tonem.

Nagle się odwrócił, wytrącając mnie z transu i jednocześnie wprawiając w totalne zdezorientowanie, po czym zaczął się oddalać wolnym krokiem.

Jego chód był tak samo fascynujący, jak głos. Szedł pewnie, nonszalancko, jakby był panem tego świata, a wszystko wokół miało podporządkować się jego woli. Zapragnęłam podążyć za nim, posłuchać jego głosu...

"Nie bądź głupia!" — skarciłam się w myślach. — "To nieznajomy. I w dodatku FACET! Nie będziesz postępować, jak ci podyktuje! Masz swoją dumę!".

— Idziesz? — rzucił przez ramię, przystając na moment.

— Yhym — przytaknęłam, znajdując się nagle przy nim.

"No, to tyle z mojej dumy" — zakpiłam z siebie. — "Rany, czy ja do niego podbiegłam?!" .

Miałam ochotę zdzielić się w twarz. Czułam, jak moje policzki płoną.

"Irytujący chłopak! Wepchnę go do zaspy śnieżnej w najbliższej okazji!".

Ruszył powolnym krokiem, ja zaś podążyłam za nim. Zerkałam na niego kątem oka, by mu się przyjrzeć. Byliśmy niemal tego samego wzrostu, chociaż chyba ja byłam krztynę wyższa.

"Nie widzę jego twarzy. Cholerny kaptur!".

— Kim jesteś? — zapytałam zaciekawiona.

— Hmm... Cześć, ciebie też miło widzieć, Bardzo-Bezpośrednia-Osóbko.

Czułam, że się uśmiecha, lecz nie mogłam tego zobaczyć. Zaciekawienie, jakie we mnie wzrosło, było niczym świeżo rozpalony ogień, który wzbierał na sile z każdą chwilą.

The LegionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz