– Odradzam – odezwałem się nawet nie podnosząc głowy.
Słyszałem gwałtowne postawienie stóp – osoba podskoczyła. Pewnie nawet mnie nie dostrzegła, co nie jest do końca dziwne. Siedziałem przecież w cieniu na werandzie, a na postać musiało świecić intensywne, południowe słońce, zwężające źrenice.
– Czego? – zapytał damski głos.
Podniosłem leniwie wzrok i popatrzyłem w lewo. Była młoda, dopiero wchodząca w dorosłość. Jej blond włosy spływały na ramiona, przysłaniając je od skwaru, chroniąc przed spaleniem. Nie była przygotowana na podróż, chyba że chciała w zwiewnej sukience, przebyć tę drogę.
– Dokąd idziesz? Na zachód? – Spojrzałem dookoła. Stała na rozstaju dróg, tak zbliżonych, że wydawało się, jakby były równoległe. Kierowała się w lewo.
– Nie odpowiada się pytaniem na pytanie – napuszyła się.
No tak. Młoda, myśli, że wie wszystko najlepiej. Mimo to spróbuję jej pomóc.
– Nie radzę iść lewą drogą – zawołałem ciepło, przeciągając się. – Dużo bezpieczniej jest iść przez prawą.
– Nie sądzę. Po prawej jest gąszcz, będę musiała się przedzierać, a po lewej przecież widzę, że jest łąka. A według znaku obie prowadzą do... – Powiedziała nazwę, ale wydała mi się ona tak rozmyta, że nie mogłem jej zrozumieć.
Zanim zdążyłem cokolwiek zrobić, dziewczę ruszyło w stronę łąk.
– Nie powiedziałem, że będzie łatwiej. Powiedziałem, że będzie bezpieczniej – wyszeptałem smutno do siebie, bo ona na pewno już nie słyszała.
Biedna istotka. Wybrała pozornie łatwiejszą ścieżkę. Teraz zapewne jest jeszcze zadowolona, idzie raźnym krokiem, może podśpiewuje. Pewnie podziwia widoki, śmiejąc się z dziada, który był głupi i chciał ją oszukać albo zrobić gorsze rzeczy. Patrzy krzywo na las, wąchając kwiaty i wsłuchując się w świergot ptaków. Prawdopodobnie w tej chwili spłoszyła bociana. Ostatniego. Ciekawe czy już dotarła do miejsca, gdzie las skręca, zostawiając ją na bezkresnym polu. Może już... Tak, na pewno już zrozumiała, co ją otacza, ale nie dlaczego. Znam takich ludzi, oni nigdy nie patrzą na drogę i są w szoku, ona pewnie również obecnie przeklina bogów, dlaczego ją magicznie przenieśli. Biedna, teraz możliwe, że dostrzegła setki martwych ciał wokół siebie i biegnie w losowym kierunku, mając nadzieję na las. On jednak się nie znajdzie. Za późno. Możliwe, że teraz... A zresztą. Mniejsza.
Opuściłem sennie głowę, a wokół rozległ się przeraźliwy krzyk dziewczyny. Jakby ktoś wyrwał jej na raz wszystkie paznokcie, włosy z cebulkami i skórą, a ta, która została, była jedzona cal po calu przez mrówki. Biedna dziewczyna.
***
Usłyszałem rąbanie już nad ranem, ale dopiero w południe ruszyłem, zobaczyć co się dzieje. Przeklęty flegmatyzm. Czy to on mnie do tego skłonił? Nieważne.
Myśląc o tym, mijałem setki drzew, każde z nich wydawało się unikalne, rosnące na niezwykłych zasadach, których nie sposób zrozumieć. Nie ma to zresztą celu. Co nam da wiedza, dlaczego dąb płacze żołędziami, czy czemu brzoza nie wstydzi się swych wyprysków? Pewnie długimi letnimi wieczorami rozmawiają o tym z mchem i grzybami.
Dźwięki się nasilały z każdym przebytym krokiem, niosąc się bólem po meandrach jarów i wąwozów. W pewnym momencie szarpnęło mną dzikie przeświadczenie, że w moim życiu czegoś zabrakło, zostało po prostu odcięte tępym nożem, pozostawiając bruzdę i gangrenę, toczącą moje serce, ale właściwie jak, skoro została tylko pustka? Zatoczyłem się jak pijany, ostatecznie trafiając na piękny kasztanowiec. Jest. Piach bólu zniknął, jak ręką odjął, ale tak jak prawdziwy – nie wszystko można zabrać w garść.