Część 2

3.3K 169 10
                                    


Ranek był ponury i deszczowy. W milczeniu ustawiałam czyste filiżanki na kontuarze lady i rozmyślałam o piśmie, które znalazłam dziś leżące za koszem na śmieci. Było adresowane do moich rodziców, a jego treść... Dlaczego nic nie powiedzieli? Co prawda i tak nie umiałabym pomóc, ale razem z siostrą przynajmniej wiedziałybyśmy, w jak tragicznej sytuacji się znaleźliśmy. A tak zupełnie nagle, z dnia na dzień, dowiedziałyśmy się, że i dom, i lokal już do nas nie należą. Zostały sprzedane dosłownie tydzień temu.

Gdy o tym myślałam, czułam tak wielki ból, rozgoryczenie i rozpacz, że nie potrafiłabym wyrazić tego słowami. No i zadałam sobie pytanie, co powinniśmy w tej sytuacji zrobić? Pożyczyć, aby odkupić całość? Tylko od kogo? I w dodatku tak dużą sumę. Cholera! Że też rodzice nie mogli zwyczajnie powiedzieć nam, iż nie płacili rat kredytu od dwóch lat? Jakoś zacisnęlibyśmy pasa i spłacili dług. A tak? Jak teraz chcą to rozwiązać? Gdzie się podziejemy?

Pogrążona w niewesołych myślach, kompletnie nie zwróciłam uwagi na cichutki dźwięk dzwoneczka, zawieszonego nad wejściowymi drzwiami. Dopiero, gdy wyczułam czyjąś obecność, podniosłam głowę i zamarłam na widok pierwszego gościa.

Z bezczelnym, pełnym wyższości uśmiechem, zajął miejsce na wysokim krześle przy barze i zmierzył mnie aroganckim spojrzeniem.

Zerknęłam w kąt, gdzie stała sporych rozmiarów miotła.

– Czego chcesz? – powiedziałam zamiast powitania. – Zaproponować dwudziestokrotną stawkę?

– A, nie. Poczekam, aż dasz mi za darmo.

Zgrzytnęłam zębami, bo nie miałam najmniejszej ochoty na rozmowy z głupkiem.

– Już pędzę, o mało sobie nóg nie połamię – odparłam zgryźliwie. – Mów, czego chcesz i wynocha. Jestem zajęta.

Wzruszył ramionami.

– Nie zapłaciłem za przedwczoraj. Proszę – położył na ladzie dwie pięćdziesiątki – jedna za jedzenie, druga za... No,wiesz za co.

– Nie trzeba, zatrzymaj obie. Przydadzą ci się na klej do protez.

– Jakich protez?

– No wiesz, w twoim wieku, takie rzeczy jak sztuczna szczęka to konieczność.

– Ile niby mam lat według ciebie? – warknął nieoczekiwanie rozdrażniony, mrużąc oczy.

Tu cię boli, kochaneczku, pomyślałam ze złośliwą satysfakcją. Przechyliłam głowę na prawe ramię i popatrzyłam na niego z namysłem.

– Obstawiam, że jesteś w wieku moich rodziców. Może trochę starszy? I najwyraźniej poszkodowany nie tylko na umyśle – wskazałam na lewą nogę, na którą w dość widoczny sposób utykał.

– Mam czterdzieści dwa lata! – wysyczał. Chyba w końcu do niego dotarło, że zamierzałam go obrazić.

– Nie mów? – uniosłam jedną brew w geście udawanego zdumienia. – A wyglądasz dużo starzej. Nic dziwnego, że wieczory spędzasz w towarzystwie dziwek. Za pięciokrotną stawkę.

Oj, oj! Chyba udało mi się doprowadzić go do furii. I bardzo dobrze. Należało się temu samolubnemu draniowi.

– To ja jestem nowym właścicielem – teraz jego głos ociekał jadem. – Dom i lokal należą do mnie.

Zamarłam, zbyt zdumiona, by cokolwiek powiedzieć.

– Skąd?... Jak?... – jęknęłam. To już druga niemiła niespodzianka tego dnia.

– Taki starzec jak ja, ma już spore doświadczenie życiowe w postępowaniu z takimi kociakami jak ty.

– Ale... – po omacku poszukałam za sobą krzesła. – Przecież tak nie można! – zgłosiłam uzasadnioną pretensję.

– A kto niby ma mi zabronić? – wzruszył obojętnie ramionami. – Znalazłem ofertę sprzedaży, zainteresowałem się nią i dokonałem zakupu.

Strata dorobku całego życia nie bolała tak bardzo, jak oglądanie tej jego złośliwej gęby.

– Gnojek – powiedziałam z wściekłością. Może i nie słuszną, bo jak nie on, to znalazłby się inny kupiec. Lecz nic nie mogłam poradzić na to, że do oczu napłynęły niechciane łzy.

Gwałtownie odwróciłam się i uciekłam na zaplecze. Niech sobie myśli, co chce, tak już wygrał. Z prawdziwą rozpaczą pomyślałam o małym przytulnym domku, tonącym w rozszalałej zieleni, z widokiem na skraj jeziora. Nie był wiele wart, to prawda, ale był nasz od zawsze. Tam stawiałam pierwsze kroki, tam spędziłam całe dzieciństwo i wszystkie wakacje, gdy wracałam zmęczona studiowaniem w wielkim mieście. A teraz...

Nie wiadomo, który to już raz wydmuchałam nos i otarłam oczy. Płacz na nic się nie zda. Trzeba stawić czoła rzeczywistości. I temu wrednemu typowi, który siedzi wygodnie rozparty w pomieszczeniu obok. Z wymuszonym spokojem podeszłam do kontuaru i z godnością zadarłam podbródek do góry.

– Klucze od lokalu dostaniesz jutro. Dom opuścimy w przeciągu dwóch dni. Stać cię chyba na to, aby dać nam dwa dni na spakowanie dobytku?

Spojrzał na mnie badawczo. Obiecałam sobie w duchu, że jeśli zaproponuje coś związanego z seksem, to najzwyczajniej w świecie mu przyłożę.

– Nie zależy mi. Macie czas do końca miesiąca.

– Zbytek łaski. – Może to i głupie, ale nie zamierzałam skorzystać z tego nagłego przypływu dobroci. – Damy radę – musiałam przygryź wargi, by ponownie się nie rozpłakać.

– Nie robię tego z dobroci serca. Po prostu ekipa do wyburzania, będzie wolna dopiero w tak późnym terminie.

– Żartujesz, prawda?

– Nie. A niby na co mi ta rudera?

Z całej siły zacisnęłam dłonie na gładkiej powierzchni blatu. Inaczej rzuciłabym się, by wydrapać mu oczy.

– Świnia! – wysyczałam, mierząc go nienawistnym spojrzeniem. – Mam nadzieję, że zdąży cię przed tym szlag trafić!

– W zasadzie mógłbym odpuścić. Pod jednym wszakże warunkiem... – powiedział w zamyśleniu, a mnie nieznacznie drgnęła ręka. Przywalę mu, jak bozię kocham! – Nie mam doświadczenia w prowadzeniu lokalu gastronomicznego. Zostaniesz tu przez rok, jako kierownik, bez możliwości rezygnacji, a twoim wynagrodzeniem będzie akt własności domu.

Historia pewnego nieporozumienia [ZAKOŃCZONA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz