Rozdział piętnasty

87 3 0
                                    


Pisk w uszach to pierwsza rzecz jaką pamiętam zaraz po tym jak się przebudziłem. Choć obraz przed moimi oczami był rozmazany, ledwo utrzymując równowagę, powoli wstałem i zmrużyłem oczy. Victor i Vincent byli obok mnie, oboje intensywnie się w coś wpatrywali. Pokierowałem wzrok w tą samą stronę. Moja matka z dużą krwawiącą raną na głowie, stała nad Rose, celując pistolet prosto w nią. Na jej policzkach widziałem łzy. Już nie była taka pewna siebie, wiedziała, że straciła wszystkich swoich ludzi. Charlie stał niewiele przed nią, jednak po chwili wycofał się, tak, że stał w tej samej linii co ja i reszta. Chwila gdzie jest Will? Spojrzałem za siebie, jednak nikogo nie zauważyłem.

- Niczego nie żałuje tak, jak tego, że cię urodziłam – odezwała się w końcu Miranda. Jej głos był słaby i drżący. I pewnie gdyby normalna matka powiedziała tak do swojego dziecka, te by się przejęło, jednak dla mnie nie miały one żadnego znaczenia. Ja nie kochałem jej, ona nie kochała mnie. Pogodziłem się już z tym dawno temu i nawet cieszyłem się, że jestem na tyle odporny na emocje, że nie pokochałem potwora tylko dlatego, że nazywano go moją matką.

- Odłóż broń. Odejdź. Zniknij. Dam Ci pieniądze tylko nigdy nie wracaj – w przeciwieństwie do głosu matki, mój ku mojemu własnemu zaskoczeniu był spokojny i opanowany.

- Nie dasz mi odejść. Prędzej czy później zginę. A jeśli mnie ma to spotkać to ją również – przeładowała magazynek i spuściła głowę, by spojrzeć na leżącą i wykrwawiającą się pod nią Rose.

- Może najpierw strzelę w brzuch by mieć pewność, że dziecko zginie pierwsze? – wypowiedziała ostatnie słowa po czym rozniósł się dźwięk strzału. Jednak to Miranda upadła na podłogę, z raną między oczami, z której powoli sączyła się krew. Podniosłem wzrok. William stał z wysoko podniesioną bronią i wpatrywał się w moją matkę, którą przed chwilą zabił. Po paru sekundach słyszałem jedynie nerwowe wypuszczanie powietrza, a potem wszyscy rzucili się w stronę Rose. Wszyscy poza Willem, który ze łzami w oczach wpatrywał się w ciało zmarłej kobiety. Powoli do niej podszedłem i delikatnie wyciągnąłem broń z jego dłoni. Nie opierał się, po prostu stał i oglądał jak krew powoli sączy się z głowy matki. Złapałem jego twarz w swoje dłonie i skierowałem ją tak, by spojrzał mi w oczy.

- Dobrze zrobiłeś. Ona była potworem. Chciała zabić twoją siostrę i siostrzeńca albo siostrzenicę. Nie obwiniaj się – nie rozumiałem jednak, dlaczego to zabójstwo aż tak wpłynęło na Williama, w końcu zabił się już nie jeden raz.

- Jestem lekarzem Luca. Mam ratować ludzi, a nie ich zabijać – wyszeptał a po jego policzku spłynęła łza.

- Uratowałeś dwa życia Will. Czy to nie jest wystarczające?

- Ja tylko chciałem od tego uciec... - wyszeptał, ocierając łzy, jakie pojawiły się na jego policzku. Po paru sekundach doszły jednak do niego krzyki pozostałych, a, że Will jest lekarzem najlepiej mógł pomóc Rose. Ja jednak poczułem ogromny ciężar. Dlaczego niszczę wszystkich, którzy pojawiają się w moim otoczeniu? William chciał żyć jak normlany człowiek, ale przeze mnie musiał wyrzec się swoich wartości i ponownie wrócić do starego życia. Przeze mnie Rose właśnie walczy o życie, nosząc pod sercem dziecko. Tak właściwe, to czemu przez cały ten czas nie powiedziała nam o ciąży? Przecież gdybyśmy wiedzieli, nigdy nie ściągnął bym jej do Madrytu, by niepotrzebnie jej nie stresować.

- Luca? – Charlie nagle pojawił się przede mną i uważnie mi się przyglądał – wszystko dobrze? – szybko przytaknąłem ruchem głowy i niewiele się zastanawiając przyciągnąłem brata do siebie. Poczułem okropny ból, który sam nie wiem czy był spowodowany jakimiś obrażeniami czy był to ciężar jaki czułem teraz na sercu przez całą tą sytuację, jednak kiedy wziąłem brata w ramiona, wszystko wydawało się ustępować. Ból i smutek wydawał się jakby mniejszy. Odrobinkę.

Zagubiony w przeszłości  - "Nowe pokolenie #2"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz