1

76 11 6
                                    


{Drogi Czytelniku! Jeśli znudzi Cię początek tego opowiadania lub ciągnące się perypetie głównych bohaterów po przeczytaniu pierwszych rozdziałów, nie zrażaj się. Akcja nabiera tępa w późniejszych rozdziałach. Jeśli ominiesz, nie które dialogi lub rozdziały nie gwarantuje, że pojmiesz wszystko jak po przeczytaniu całości. Za wszelkie błędy lub literówki przepraszam, ale nie jestem w stanie wszystkiego wyłapać. Wolno piszę, częstotliwość publikacji jest różna, jednak staram się wrzucać długie części, jak najczęściej. Miłej lektury mojego chorego poczucia humoru.}

3 stycznia około 2 w nocy. Za około minutę przewiduje mój zgon. Na parterze mojego niezbyt dużego domu, słychać kroki, mojego nieszczęsnego sąsiada wampira, który okazał się mieć obsesję na moim punkcie. Gdyby nie to, że wampiry zostały zatwierdzone jako część naszego społeczeństwa, a ich istnienie przestało być tajemnicą 5 lat temu, pewnie dostałabym zawału. Mieszkam na skraju lasu. Z uwagi na zimę w okolicy nie ma NIKOGO, a zasięgu barak od paru godzina. Nic mnie w tej chwili nie uratuje. Ciekawe jak mnie zabije, ugryzie standardowo w szyję? Czy może wleje mnie sobie szklanki? A wszystko szło tak dobrze, miałam nie długo zacząć studiować i skończyć ten cyrk. Ale nie, bo ten komar musiał akurat kupić działkę obok. Stefan Długowieczniowski, wampir, który  właśnie zaczął włazić na moje schody.

Cała ta farsa zaczęła się pół roku temu, kiedy to wcześniej wspomniana działka obok, została sprzedana. Z racji małej przestrzeni i dopiero zaczynającego się lata, to wydarzenie było, tematem numer 1 na cały kilometr kwadratowy. Już następnego dnia zaczęły się prace budowlane, z czego większość mojej rodziny nie była zbytnio zadowolona. Jak to mówił mój dziadek:

- To są działki leśne, a nie środek miasta! A żeby sraczki co twa tygodnie przez pięć lat dostali. - To jest człowiek, który jako jedyny nie cieszył się z nowych przybyłych. Ja miałam wtedy do tego bardzo luźne podejście.

- Bez przesady, jak nie jeżdżą tu ciężarówkami to jest w porządku - próbowałam go przekonać, nie trzeba gonić nowo przybyłych z siekierą.

- Grace... Twój dziadek ma rację. Tylko czekać aż nam tu wszystko asfaltem wyleją. Co raz tu ciężej o prywatność, a teraz to już w ogóle. - Moja babcia jak zwykle popijała kawę zagrażając ciastem, które sama upiekła.

- No, a może wcale nie będzie aż tak źle? Przecież wiecie, że zostaje tu całkowicie sama, kiedy wyjedziecie do tego sanatorium nie będę miała nikogo do pomocy.

- Ja i tak jestem przeciwny, zostawianie cię tutaj to pewna śmierć. Powinnaś pojechać do miasta. Tam jest łatwiej zimą.

Jako świeżo upieczona dorosła, miałam pewne plany, których starałam się trzymać.

- Oj tam. Przecież to tylko parę miesięcy. Potem i tak wyprowadzam się do Gdańska na studia. - Byłam święcie przekonana, że mój plan jest bez skazy.

- No, ja nie wiem. Kiedyś to były inne czasy. Zamontowałem lampę z czujnikiem na ruch i kamery, nawet złodziej zwiewał gdzie pieprz rośnie. Teraz to wpadnie pieprzony Nosferatu i zostaje z ciebie rodzynka, cholera. Bez dobrej flinty nie ma szans. Daj Bóg żeby nie, ale dobrze wiesz jak jest. Takie są realia - powiedział wgryzając się w herbatnik.

- Rozumiem. Czyli mam się kisić w betonowej dżungli, kiedy wy pojedziecie sobie na wakacje na parę miesięcy? - Byłam tym bardzo oburzona.

- Twój dziadek chciał tylko powiedzieć, że się o ciebie martwimy. Wiesz jak tu wygląda zima. Odśnieżanie, palenie w kominku. To nie jest takie proste jak by się zdawało.

- Spokojnie, dam sobie radę. Odśnieżanie to chwila, drzewo do kominka porąbie, a wampiry bardziej grasują w miastach. Jesteśmy na takim zadupiu, że nie ma szans na to, że ktoś taki mógł by się tu zjawić.

Okno Za Okno Kieł Za Tętnice Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz