To, że nienawidziłam latać, przypomniałam sobie w chwili zapinania pasów na pokładzie samolotu. Na odwrót było za późno. Tłumaczyłam sobie, że tętniąca życiem Kalifornia zrekompensuje mi kilkugodzinną męczarnię z przesiadką w jednym. Przetrwanie lotu i liczenie oddechów z nadzieją zachowania przytomności stanowiły najbardziej męczący epizod w moim krótkim życiu, a przynajmniej w tym przekonaniu tkwiłam aż do momentu turbulencji przy lądowaniu. Ze ściśniętym żołądkiem i mroczkami przed oczami wypatrywałam walizki na długiej taśmie wśród licznych toreb.
— Nigdy więcej — syknęłam pod nosem ciągnąc bagaż po nierównej kostce w kierunku wyjścia. Wyidealizowany obraz odwiedzenia stron dziadków prysł szybciej, niż spłynęła na mnie fala gorąca z górującego na bezchmurnym niebie słońca. Wyimaginowana wizja wakacji szybko zderzyła się z realiami pałętających się wszędzie bezdomnych. Wydawać by się mogło, że wyrastali z ziemi, by chwilę później wyskoczyć tuż przed zmęczoną podróżą twarzą i prosić o drobne. Przystanęłam i jak na zawołanie poczułam wibracje telefonu.
— Brooke? —wraz z warkotem silnika usłyszałam lekko zachrypnięty głos po drugiej stronie słuchawki. Przeklęłam w myślach. Nerwowo rozejrzałam się po parkingu szukając wzrokiem granatowego vana z charakterystycznymi, zielonymi felgami. Jednocześnie ze złudną nadzieją przekopywałam w myślach zawartość walizki licząc, że gdzieś na wierzchu będę mogła odnaleźć jakąkolwiek apaszkę lub cokolwiek. Nie chciałam sobie wyobrażać reakcji babci na liczne tatuaże, których nienawidziła. Od lat przy każdej okazji zakrywałam je podkładem, ubraniem, a ten najnowszy - na szyi - wymagał większego główkowania. I o ile uwielbiałam dziadka za luźne podejście i dotrzymywanie pokrytej tuszem tajemnicy, tak wściekła mordowałam go w myślach, że nie uprzedził mnie o zmianie planów.
— Jesteś już na miejscu? — dopytywałam, by przedłużyć rozmowę i tym samym dać sobie więcej czasu na improwizację. Co chwilę taksując wzrokiem otoczenie grzebałam ręką przez ciasną szparę w walizce. Po fakturze i grubości usiłowałam rozpoznać jaką część garderoby stanowił dany materiał. Za taki wyczyn powinni wpisywać do jakiejś specjalnej księgi lub płacić fajną sumkę bez konieczności pajacowania w reality show.
— Zaraz będę przed lotniskiem, złapiemy się przy miejscach postojowych dla taksówek — wraz z dźwiękiem kończącym połączenie rozejrzałam się w poszukiwaniu oznakowanej strefy. Szybko owinęłam szyję czarnymi, grubymi rajstopami i zasunęłam bluzę pod samą stójkę. Niezbyt zadowolona pociągnęłam za sobą bagaż w stronę umówionego miejsca. Nim uszłam kilka kroków, klakson uderzył dźwiękiem w moje uszy, a prawe koło nadjeżdżającego auta - w walizkę. Cóż, byłabym głupia spodziewając się czegoś innego.
— Wsiadaj! — zawołała przez odsuniętą szybę babcia Eleanor. Szybko chwyciłam za porysowaną klamkę drzwi, by z trudem wepchnąć walizkę i zająć miejsce na tylnym siedzeniu.
— Znów założyłaś ten kapelusz — westchnęłam kręcąc głową na widok błękitnego nakrycia głowy babci, który przysłaniał jej widok po obu stronach. Babcia zaśmiała się. Była niczym kolorowy ptak. Pełna lekkości, wdzięku i typowej dla jej wieku wścibskości. Mimo dużej tolerancji i obeznania - w jej mniemaniu - we wszystkich tematach, na anomalie wśród najbliższych była wyjątkowo uczulona.
— A ty jak zwykle otulona po same uszy — odbiła piłeczkę. — Zaczynam się bać, że niedługo zakryjesz wszystko prócz oczu.
Wyciągnęłam się na wytartym materiale fotela.
— Jeśli zakrywasz się, by czuć się bezpieczniej —ciągnęła nawiązując do porwań, o których nieustannie opowiadała przy każdej rozmowie telefonicznej. — to trzeba było zabrać Taylora.
CZYTASZ
Behind my back/+18
RomansaBrooke Devils podąża przez życie zgodnie z ideą wzrostu - jest wysoka i mierzy wysoko. Choć wychowana w przekonaniu, że miłość swojego życia poznaje się w narożnej kawiarni przy kawałku ciasta i dobrej latte, związki postrzega jako układ niosący obu...