and when I go home all the emptiness fills me

634 44 32
                                    

Nigdzie nie ma ani słowa o tym, jak nazywają się rodzice Steve'a , takim właśnie sposobem zostali ochrzczeni imionami- Scarlett i James.

***

Obudził go dźwięk trzaskających drzwi od szafy w sąsiednim pokoju. Steve przetarł oczy ściągając z nich resztki snu. Na ulicach nadal paliły się lampy, choć czerń nieba zwolniła miejsce jesiennej szarówce.

Rozciągnął się niczym rozleniwiony kot, po czym zwlókł się z łóżka. Skierował się na dół w stronę kuchni. Od wieczora nic nie jadł i jego żołądek bardzo dobitnie mu o tym przypominał. Nie zwracając uwagi na walizki rozstawione na korytarzu, usiadł na blacie zajadając na szybko przygotowane płatki.

W głowie usłyszał głos matki dającej mu reprymendę, aby nie traktował płyty kuchennej, jak krzesła, ale szybko ściszył jego głośność do zera. Już jako dziecko wskakiwał na szafki i przyglądał się kuchennym poczynaniom Scarlett. Wtedy jeszcze chciało jej się zgrywać przynajmniej pozory kochanej rodzicielki, która lubi spędzać czas ze swoim jedynym synem, ucząc go gotować.

Brunet pomimo bycia niezmiernie zaciekawionym zawartością swojej miski, podniósł wzrok na dźwięk zbliżającego się odgłosu obcasów uderzających o podłogę, zwiastujących przybycie jego matki.

–Steven!– zawołała kobieta, dokonując ostatnich poprawek w koku uczesanym na samym czubku głowy. –Nie wiedziałam, że potrafisz wstać, o tak wczesnej porze.

–Wyjeżdżamy gdzieś?– zapytał chłopak, puszczając jej uwagę mimochodem.

–Nie.– Scarlett pozwoliła, aby na jej twarz wkradł się wymuszony uśmiech. –Twój ojciec jedzie w delegację, więc oczywiście, zabiera mnie ze sobą.

Nie było to oczywiste dla Jamesa Harringtona, który, co miesiąc czekał z utęsknieniem na robocze wyjazdy, pozwalające wyrwać mu się od natarczywej żony. Kilka lat temu, dni beztroskiej wolności, którą mógł się cieszyć odeszły w zapomnienie przez podejrzaną brunatną plamę na jego kołnierzu, przypominającą odcisk ust.

Od tego czasu Scarlett nie ufała swojemu mężczyźnie, którego poślubiła, ale przełykała dumę za każdym razem, gdy przypominała sobie ile pieniędzy znajduje się na ich wspólnym koncie bankowym. James dla dobra rodziny, jak to zwykł mówić, nadal nosił na palcu obrączkę, niczym bransoletkę więzienną, przypominającą mu, że rozwód nie wchodzi w grę, jeśli nadal zależy mu na zachowaniu nieskazitelnego wizerunku Harringtonów. A Steve, od tej feralnej ojcowskiej pomyłki, nie potrafił już patrzeć na rodziców w ten sam sposób, wciąż pamiętając słowa, jakie pomiędzy nimi padły.

–Późno wczoraj wróciłeś. Byłeś u... eee, Mandy?– zagaiła kobieta, mając dość krępującej ciszy.

Jezu.

Nie ważne, jak bardzo chciała znaleźć wspólny język z synem ich każda rozmowa była o wiele bardziej niezręczna, niż poprzednia. Gdyby kobieta była religijna, zaczęłaby wierzyć, że ich dom stał się współczesną wieżą Babel.

–Ma na imię Nancy.– Steve dłubał bez apetytu w rozmiękłych pozostałościach jego marnego śniadania. –I tak byłem, bo...

Do pomieszczenia wpadł starszy mężczyzna w drogim garniturze. Nie zaszczycił swojego syna ani jednym spojrzeniem.

–Muszę jeszcze wpaść do biura– zwrócił się w stronę kobiety, zakładając płaszcz.

–Czy Twoja sekretarka tam będzie?– Pani Harrington położyła jedną ręką na biodrze, a drugą oparła się o blat.

–To jej praca, więc mam nadzieje, że w godzinach ją obowiązujących jest w biurze.– James prychnął.

–Jadę z Tobą.

I bet you think about me {Steddie} PLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz