24. Prezent

37 5 4
                                    

Minęło pięć dni, odkąd odwiedziłam Umę. Wraz z dwoma poprzednimi dniami łączyło się to w cały długi, wyjątkowo tęskny tydzień bez Viego. Ponieważ jednak pracowałam ciężko nad nowym projektem, czas mijał mi szybciej.

Spojrzałam na umieszczoną w pudełku kurtkę. Czarna, smocza skóra lśniła przyjemnie niespokojnym, magicznym blaskiem. Wszelkie szwy wykonywałam ciemną i cienką nicią z pajęczego jedwabiu, dzięki czemu były one równie wytrzymałe, co sam materiał. Delikatne, mieniące się hafty wyszyte były srebrem, a dodatkowy kołnierz podbijany był czarnym, lisim futrem. W materiał wszyte były też metalowe płyty – wzmacniały wszystko i były w stanie zablokować cios mieczem, ale z uwagi na swoją segmentową budowę nie krępowały ruchów.

Nie miałam dużego doświadczenia w szyciu bojowych kurtek, ale uznałam, że ten projekt wyszedł mi całkiem nieźle. Miałam nadzieję, że spodoba się też Viego.

Założyłam pokrywę na pudełko i odłożyłam je na jeden z warsztatów. Odetchnęłam ciężko. Znów nie miałam pracy i znów wracała do mnie ta okrutna tęsknota.

Nie zdążyłam na szczęście się jej poddać. Pracownia, pomimo tego, że wypełniona była słońcem Sudaro, nagle pociemniała. Moje serce zadrżało, odwróciłam się natychmiast i zauważyłam Mgłę, która zaczynała kotłować się w rogu pracowni. Było jej z każdą sekundą coraz więcej i więcej, aż w końcu z ciemności wyszedł Viego. Wydawał się cały – nie było widać żadnych ran na jego ciele, a jego uśmiech utwierdził mnie w przekonaniu, że wszystko jest w porządku.

- Viego!

Dopadłam do niego i wtuliłam się mocno w jego ciało. Viego zaśmiał się tylko i również mnie przytulił, tym swoim urokliwym, oszczędnym gestem. Wydawał się spokojny, ale też zmęczony. Odsunęłam się nieco od niego i spojrzałam w jego oczy, układając jedną swoją dłoń na jego policzku.

- Czy nic ci nie jest? – zapytałam z troską.

- Nie, Marie - potwierdził. - Wiem, że długo mnie nie było, że zabrałem Ostrze i Mgłę, ale stęskniłaś się za nimi aż tak mocno? Głupia szwaczka, powinnaś myśleć o swoim królu, nie o przeklętych osobliwościach ze straconych Wysp.

- Viego... - jęknęłam tylko.

Ten szalony, okrutny król zniszczonego królestwa... zawsze bagatelizował wszystkie gesty, wszystkie słowa, które wypowiadałam ku jego osobie. Delikatnie trwał obok, usuwając się w cień za każdym razem tak, by to Joel stawał na pierwszym miejscu. Im jednak mocniej próbował mnie odsuwać, tym bardziej pragnęłam przy nim być. Naiwna, głupia szwaczka, która biega za szalonym, zrujnowanym królem. Ta historia była jeszcze bardziej beznadziejna niż moje zakochanie się w Joelu.

- Nic mi nie jest, Marie - wyszeptał, przytrzymując moją dłoń swoimi palcami. - Zostanę u ciebie teraz na trochę dłużej. Mogę, prawda? Potrzebuję spokojnego miejsca, ksiąg i czasu.

- Oczywiście, że możesz, Viego - odpowiedziałam. - Przyniosę ci księgi i mapy jeszcze dziś, jeśli będziesz chciał.

- Jutro - odpowiedział z uśmiechem. - Chcę odpocząć.

Pokiwałam tylko głową i ponownie wtuliłam się w zimne ciało zrujnowanego króla. Viego zaśmiał się znowu i ułożył podbródek na mojej głowie, otaczając mnie swoimi rękoma czule, chociaż ze zwykłym mu dystansem. Czułam, jak odetchnął głęboko. Musiał być naprawdę zmęczony, ale tak bardzo chciałam trwać przy nim jeszcze przez chwilę.

Mgła wydawała się za to o wiele bardziej energiczna. Wypływała z czarnego, przebitego serca Viego, otaczając mnie w szerokich, zimnych, ale czułych pasmach. Przyciskała mnie do zrujnowanego króla z pasją i uporem diabła. Nie, kompletnie mi to nie przeszkadzało! Obłąkana, czy nie, pragnęłam trwać w tych martwych ramionach jeszcze długo, długo.

Oh, Marie! Szalona, szalona, szalona szwaczko! W słonecznym Sudaro tęskniłaś tylko i jedynie za przedwiecznym złem, przekleństwem, którego obawiało się tak wielu. Teraz gdy twoje zrujnowanie wróciło do ciebie, ze spokojem oddałaś się w ramiona zimnu i śmierci. Jak szalona zatem musisz być, głupia i naiwna szwaczko?

- Czy bardzo się nudziłaś bez nas, Marie? -zapytał Viego, przerywając ciszę i moje zamyślenie. - Warsztat jest pusty, nic nie szyłaś?

- Szyłam - odpowiedziałam, odsuwając się od niego. - Właściwie... mam coś dla ciebie.

- Dla mnie? - Viego przechylił głowę na bok w uroczy, niemal dziecinny sposób. - Co masz dla mnie, Marie?

Podeszłam do warsztatu i przysunęłam do siebie bliżej pudełko z jego kurtką. Viego zaciekawiony stanął tuż obok mnie, a Mgła od razu otoczyła nas oboje. Warsztat stał tuż przed szerokim oknem, ale mimo że na szybki padało południowe słońce Sudaro, pracownia była mroczna i ciemna.

Viego zerknął na mnie krótko, gdy nieco odsunęłam się na bok. Stanął przed pudełkiem i otworzył je bez najmniejszego wahania. Widziałam, jak w jego oczach najpierw zabłysnęło zaskoczenie, zaraz potem uśmiechnął się i wyciągnął z pudła swoją nową, czarną, wzmacnianą kurtkę.

- Oh, Marie... - westchnął. - Skąd ty to wzięłaś, szwaczko?

- Czy to ważne? - wymruczałam. - Podoba ci się?

- Bardzo - wyznał szczerze. - Naprawdę, Marie...

- Wiem, że to niewiele - wyszeptałam. - I pewnie nie jest to królewski dar, ale...

- Smocza skóra, Marie, to coś więcej niż królewski dar - przewał mi poważnym tonem, delikatnie odkładając kurtkę na warsztat. - Marie... dziękuję.

Uśmiechnęłam się tylko lekko. Zaraz jednak spięłam się mocno, gdy Viego przygarnął mnie do siebie czule, porzucając zwykły mu dystans i ostrożność. Poczułam jego zimne wargi na swoim czole. Ten pocałunek... dotąd zrobił tak tylko raz, gdy na plaży, blada i przerażona stałam naprzeciw ogromnych bestii. Wtedy też przygarnął mnie czule do siebie, pocałował w czoło i kazał poczekać, aż skończy wyrzynać okrutne potwory.

- Nie wiem, skąd to wytrzasnęłaś, Marie, ale to jeden z najpiękniejszych prezentów, jakie dostałem - zapewnił, odsuwając się ode mnie. - Mam nadzieję, że nie zrujnowałaś się finansowo dla martwego króla.

Uśmiechnęłam się tylko. Był taki szczęśliwy, a jego zadowolenie szybko przepływało też na mnie. Nawet Mgła nie pozostawała bierna. Nim Viego sięgnął do kurtki, ciemne pasma uniosły ubranie i przytrzymały w powietrzu. Zrujnowany król zaśmiał się i ściągnął stare ubranie, odkładając je na warsztat. Z pomocą Mgły założył nową kurtkę i poruszył ramionami.

- Pasuje?

- Idealnie - zapewnił. - Co byłoby odrobinę niepokojące, gdybym nie znał twojego talentu do szycia, Marie.

Odchrząknęłam tylko krótko i podeszłam do Viego, sprawdzając, czy materiał na pewno dobrze leży. Pozwolił mi na to wszystko bez słowa, lekkim uśmiechem ukazując jedynie swoje rozbawienie.

- Pasuje jak ulał, głupia szwaczko - zapewnił mnie, układając swoją dłoń na moim policzku. - Dziękuję. Sprawiłaś mi tym niesamowitą radość, Marie.

Momentalnie spłonęłam rumieńcem zarówno z powodu czułych słów zrujnowanego króla, jak i tego delikatnego, intymnego gestu. Dłoń Viego była zimna, zimna niczym lód, parzyła jednak moje policzki niczym czysty ogień.

- Nie... chciałeś odpocząć? – zapytałam nieskładnie.

- Chciałem – potwierdził, uśmiechając się. – Czy mogę zająć pokój na końcu, Marie?

- Nie lepiej byłoby ci w dużej sypialni? – zapytałam.

- Pokój na końcu wystarczy - zapewnił, opuszczając dłoń. – Jeśli chcesz, wieczorem możemy zagrać w szachy. Chcesz?

Pokiwałam tylko głową. Viego po chwili zniknął w głębi kamienicy, a ja pozostałam sama, czerwona jak piwonia, czując wciąż nieznośny żar na policzkach i w swoim małym, szaleńczo trzepoczącym serduszku.

Łamacz serc (League of Legends: Viego & OC FanFiction)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz