PIERWSZY CZWARTEK

527 91 21
                                    

— Dwa tygodnie to bardzo mała część życia — mówi w pewnym momencie Jonaszek, kiedy w telewizji leci ściszony program dla dorosłych, a dzieciaki za oknem wyzywają się od siusiaków. Jak zwykle jest do połowy rozebrany i próbuje dotykać mnie zimnymi stopami, więc raz za razem muszę strzelać go po łydkach, by się uspokoił. Ja palę regala i patrzę na niego spod byka. — Myślę, że jakaś jedna milionowa. Albo trochę więcej. W każdym razie bardzo mało. I jak tak sobie czysto teoretycznie pomyślę, to dwa tygodnie nie mają żadnego znaczenia. Szybko nam przeminą, bo już jest czwartek, potem wrócę do siebie, ty zostaniesz u siebie i tyle nam będzie z tej jednej milionowej życia. Rok to już coś, w rok można wszystko, ale w dwa tygodnie nie chce się nic. Nawet pamiętać.

Dziś wpadł do mnie o jakiejś, nie wiem jakiej, bo nie spoglądałem na zegarek. Doszedłem do wniosku, że tak będzie lepiej. Nie umawiamy się na konkretne godziny, bo nasza znajomość ma pozostać przypadkowa i dzika. Ma po prostu być, ale jak kiedyś się skończy, to też nie będzie tragedii. Świat pobiegnie dalej, bo zaraz zacznie się nowa historia, my dostaniemy komplet nowych bohaterów do współpracy i być może nieco lepsze sceny do zagrania. Dlatego właśnie Jonaszek wpada o którejś, a ja czekam na niego o jakiejś.

— Może masz rację — mówię, strzepując żar z papierosa do popielniczki kupionej na Helu. Dostałem ją od Jaśka, kiedy mieszkaliśmy jeszcze razem, a jego denerwowały pety w opakowaniach po jogurtach, czasem pustych, a czasem jeszcze zupełnie zdatnych do jedzenia czy picia.

— Czyli przyznajesz, że te dwa tygodnie w ogóle się nie liczą?

— Czy ja wiem, czy w ogóle. — Wzruszam ramionami i marszczę nos. Od jego pytań wiecznie boli mnie głowa, a w kuchni mam tylko resztę makaronowej zapiekanki i przeterminowane krople żołądkowe. Powinienem zrobić w końcu zakupy, ale codziennie rano wpada do mnie długonogi smarkacz i psuje mi cały plan dnia. — Może coś tam będzie się liczyło. Czemu pytasz o takie głupie rzeczy?

Jonaszek zabiera ode mnie papierosa, zaciąga się nim słabo, odkasłuje i wciska używkę w dno popielniczki. Odkręca się do mnie tyłem i kładzie głowę na moje kolana, po czym zamyka oczy i krzyżuje wiotkie ramiona. Wydaje mi się, że dzisiejszy dzień ma być tym, który potem będę odtwarzał w głowie na czarno-białe. Dlatego nie zapamiętuję żadnych kolorów, szczególnie tych na jego umazanych flamastrami policzkach. Po chwili przypominam sobie, że miałem przecież nie zapamiętywać niczego — nie tylko barw.

— Ja bym chciał, Harry Zachary, być tą denerwującą piosenką, która nie może wyjść z twojej głowy nawet wtedy, kiedy ktoś na ulicy zapyta cię o drogę — odzywa się w końcu. Jego głos wsiąka we mnie stopniowo, łaskocząc uszy, a następnie mój mózg. — Albo kiedy zobaczysz fajną dziewczynę i, zamiast poprosić ją o numer, zaczniesz sobie mnie nucić. Moja babcia mówi, że za marzenia nie wolno karać. Więc to jest moje marzenie, a ty myśl sobie, co chcesz.

Myślę, że jak na siedemnaście lat i mnóstwo głupich min jest całkiem interesujący. Myślę, że mogę tęsknić za jego głosem i paplaniną bez końca. Myślę, że spotkaliśmy się po to, by stworzyć paradoks.

Koniec końców nie mówię nic, tylko uderzam go z otwartej ręki w czoło. Jonaszek otwiera oczy i posyła mi pełne dezaprobaty spojrzenie. Siada i sięga ręką do kieszeni moich spodni, by wyjąć z nich pudełko zapałek. Zaraz potem pyta mnie, czy mam jakiś mazak, bo swoje zostawił w domu, kiedy malował nimi po policzkach. Nie wiem, co znowu przyszło mu do głowy, ale chwilę później wręczam mu do ręki czarny cienkopis, za który dziękuje mi kolejną brzydką miną. Zamiast powiedzieć „Nie ma za co", przewracam oczami i idę do łazienki. Mam nadzieję, że przez czas mojej obecności dzieciak nie spali mieszkania i na wszelki wypadek nie przekręcam zamka w drzwiach.

AM 4:56Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz