Kto by co nie plotkował, ale prawda brzmi tak: Ejr Chat-Grenoille nigdy nie urządza histerii. Histerie urządzam ja. Z powodu?.. Ech, czyż bym był w stanie o każdym pamiętać?..Może i wcale bez powodu.
Jednak najgorzej jest, kiedy z mojej szkarłatnej różyczki opadają płatki, jeden po drugim. Powoli siąpią czerwonym deszczem prosto na kamienną posadzkę wieży i pozostają na niej nieruszone, niczym krople krwi. Wysychają i przebierają zardzewiałego koloru - jak coś, co jest stracone na zawsze i w żaden sposób tego nie odzyskać z powrotem - a potem wyparowują jakby mi się przywidziały. Nigdy nie trzymałem szkarłatnej różyczki w moich kudłatych palcach; tego nieziemskiego cudu, mojego własnego skarbu nigdy nie istniało, a nawet nie miało szans na istnienie – przecież potworom należy się warczeć, niszczyć, gryźć, zabijać i zamęczać, a nie ściskać łodygę czerwonego kwiatka, siłując utrzymać w mętnych oczach galony łez. Nie trząść się przez żałosne szlochania, a rzucać się do natarcia. Potwory powinne leczyć swój ból właśnie w taki sposób. A nie cierpieć na okropną bieganinę mroźnych mrówek pod zleżałym futrem, gapiąc się na groźne drżenie ostatniego płatka. Ta reszta, zardzewiała, już znika z podłogi. Nikomu nie życzę owego uczucia. Tego zimna, duszności, lęku przed bliskością końca. Wtedy rozbije się na kawałki wszystko, co było i czego nie zdążyło być.
Ejr podnosi łodygę z ostatnim szkarłatnym płatkiem i chowa ją pod szklany klosz. Róża wzbija się w powietrze i wisi prosto w nim, lekko błyszczy.
W międzyczasie Ejr dotyka mojego łba. Delikatnie - ledwie czuć. Odgryzam się. Zawsze. Chcę ją również zakazić. Tą beznadzieją, tą szarością, która pochłonęła wszystkie zakamarki mojej duszy. Tą brutalną prawdą: jestem potworem i w tym momencie, jak spadnie ostatni płatek, zgaśnie ostatnia nadzieja. Nigdy już mi się nie zdarzy sapać przed kominkiem leżąc brzuchem do góry i rozciągnąć na pyszczku błogi uśmiech leniwca, wisząc na żyrandolu słuchać piosenki Ejr, które mamrocze brzęcząc drutami przy ogniu: na twarzy jej błąka szczęście, tworzą się ciepłe skarpetki z koziej sierści.
Zapomnę, że to umiem. Wstanę na dwie łapy i zacznę zabijać. I pierwszą ofiarą... padnie ona, Ejr Chat-Grenoille. Ona zniknie, jak te zardzewiałe plamy na podłodze z kamienia.
Nigdy już mi nie zaśpiewa i nie podrapie za uchem. Nigdy nie wyruszy w podróż, zarzuciwszy na ramię torbę z baśniowymi wywarami, ściskając w pięści marzenia i całkowicie zapominając zaopatrzyć się w coś do jedzenia. Nie podejmie się wyzwania, rzuconego przez młyny na przydrożnych pagórkach, nie złapie płucami morskiego powietrza na zejściówce nieznajomego statku, nie wybuchnie śmiechem w trakcie poważnego wykładu burmistrza, nie uratuje losowego wędrowcy przed nieuniknionym niebezpieczeństwem... Nigdy nie wyjdzie z tej wieży. Ludziki z Poddasza nie będą ciągnąć dziwnych tematów kłócąc się i godząc się. Hrabia nie pojawi się z dymu nad kominkiem, żeby wypić kieliszek czerwonego wytrawnego i pomilczeć lub porozmawiać o tym, co jest wieczne. Tu zrobi się chłodno, i to już na zawsze.
Zostanę tu tylko ja. Potwór, w oczach którego – sama pustka.
Potwór, którego nikt nie chce znać I widzieć.
Patrzę na ostatni płatek szkarłatnej różyczki, i trzęsie mnie, od uszów po ogon. Podnoszę przednią łapę z pazurami, co już bezsilnie wypadły z pięści, próbuje go sięgnąć... Marna próba. Różyczka drży i rozpływa się w oczach. Widzę tylko tą czerwoną plamę płatku... Pod kloszem. Zaraz spadnie z łodygi, co wisi w powietrzu.
Ejr znów dotyka mojego czoła. Kurczę się kłębkiem – jak ona nie rozumie?!. Jestem dla niej niebezpieczny. Przez futro odczuwam spokojne zimno jej dłoni. Chciałbym do niej się przytulić. Ale cofam się w stronę kominka, aż zimno mi od jego palącego żaru, który pochłania i mnie. Nie mogę. Wzgłędem jej, nie mogę.
- Jesteś chory – mówi Ejr, I głosik jej jest tak delikatny.
Macham głową.
- Jestem potworem.
- Oczywiście – uśmiecha się Ejr. – Wiem o tym. Jesteś potworem, który też jest po prostu bardzo, bardzo chory, i nic więcej. Wyleczymy Cię.
- Tego nie da się leczyć... - szepczę, przecież na pewno wiem.
Chociaż gdzieś tam, na końcach pazurów, kłebi się nadzieja: a może Ejr ma rację?..
- Co za bzdury, oczywiście, że się da – odpiera tak, że pewniej się nie da.
Podnosi mnie za kark - bezlitośnie! Nic nie umiem zrobić – szypię, próbuję ją ugryźć, podrapać... Płochliwie odwracam się do szkarłatnego płatka – jeszcze jest... Znowu probuję się wykręcić, i tak, i siak. Ale na Ejr nic nie działa – nie boi się mnie, wcale!
Nikt tak nie potrafi!
A Piękna wie, co robi. Skąd wie?
- Szkarłatna różyczka... - wyję. - Już nie ma jej.
- Jest – zaprzecza Ejr. - Jak jej nie widzisz?
Wiszę na dal w powietrzu jak moja różyczka - podziwiam siłę jej rąk. I nie jest to miłe zdziwienie. Chciałbym teraz się uwolnić, ukąsić, wyrzucić się do okna, dolecieć do gwiazd I spłaszczyć się w nieważkości... Wszystko przez nią, Ejr Chat-Grenoille..!
Piękna podle przyciska mnie do własnego brzucha, rozwiera mi szczękę (nożem, chyba... skąd ma nóż?!.) i wlewa do buzi całą zawartość niebieskiego fiolka. Krople Wieczności. Są zimne, jak śnieg w styczniowy dzień; nagle zatrzymują całą burzę w środku i również nagle rozpływają się, zostawiając po sobie tylko posmak mięty ogrodowej i absolutnego wymęczenia... Już nie chcę machać łapami i sprzeciwiać się. Nic nie chcę.
Ejr przenosi mnie na mój ulubiony dywanik przy ogniu i głaszcze po grzbiecie, nucąc kołysankę pod nosem. Ale tego wystarczy. Beczę, łzy jedna za drugą staczają się mi z oczów, i nic nie umiem z tym zrobić – jak okrągłe przezroczyste groszki, i duszny ból z warczeniem przemienia się na całkowite rozwarstwienie – widzę, że pod szklanym kloszem są już dwaj płatki. Trzy...
Na szczęście nie miałem racji. To naprawdę jest tylko choroba. Ryczę, jak ostatni mięczak.
Piękna tego nie komentuje. Ona śpiewa i gładzi mój kark. Z tego robi się tak... spokojnie i cicho, że zaczynam wierzyć, iż znowu się uśmiechnę.
Pod kloszem rozkwita jeszcze jeden płatek.
Nie zniszczę jej. Marzenia Ejr są nie do zniszczenia – ona zbyt w nie wierzy, i one ją chronią.
Kolejny płatek na lódydze.
I hrabia przyjdzie. Nie ukryję się przed nim, i on też rozczochra dłonią moją sierść.
To już prawie kwiatek.
Możliwie, nawet jeszcze ktoś zajrzy, zobaczy mnie, i nie przestraszy się, i zdecyduje zostać. Z Ejr, ze mną, a my będziemy razem zawsze...
Klosz eksploduje tysiącą drzazg: dźwięk tej eksplozji miesza się ze śmiechem Pięknej, a w powietrzu roznosi się śrebrno-kolorowe lśnienie.
- Posiedzimy w wieży – szepczy Ejr. - Nie wolno nam teraz wyruszać na ścieżkę Życia – Krople Wieczności trzeba uzupełnić z powrotem.
Urządza się w fotelu do robienia na drutach. A ja zasypiam. Pewnie, znowu będę chrapać, ale to już nie ważne.
Kiedy się obudzę, ona mnie namówi wypić odrobinę żółtego wywaru Niezamarzającego Ciepła. Zostaniemy jeszcze ciut dłużej w wieży, gwiaździsta noc wypełni niebieski fiolek, i znowu będę tylko niegroźnym pupilem...

CZYTASZ
Piękna plus Potwór
Storie breviOstatnia z trzech serii opowieści "Poddasze Wewnętrznych Osobowości": 1. Poddasze Wewnętrznych Osobowości - o ludzikach wewnętrznych, co siedzą w każdym z nas (oczywiście, z pewnymi różnicami) i prowadzą dziwaczne ale przy tym pełne sensu rozmowy. ...