9

55 2 0
                                    

    Czekał na stadionie tak, jak obiecał. Robiło się późno, a ona wciąż nie przyszła. Westchnął i powoli podniósł się z trybun zabierając ze sobą swoją Błyskawicę. 
    - Przepraszam, że cię wyrzuciłam. - usłyszał za plecami. 
    - Przyszłaś - uśmiechnął się uroczo. - Gdybym był tobą też bym siebie wyrzucił. To ja przepraszam za wchodzenie z butami w twoje życie. - dodał. Dziewczyna otuliła się mocniej bluzą, którą na sobie miała. Wieczór był chłodny, a ona przyszła pieszo - tym razem nie miała siły przybiec.
    - Chodź, zrobiło się zimno. Porozmawiamy w moim biurze. - wskazał głową budynek za stadionem, w którym miała okazję już być. Szatynka chciała już coś powiedzieć, ale Malfoy nie dawał za wygraną. - Posłuchaj, to biznesowa propozycja. Jeśli nie będzie ci odpowiadać, odmówisz.

    Siedzieli w przestronnym, jasnym pomieszczeniu, w którym jedna ze ścian była przeszklona, a widok padał na boisko do quiddicha. Teraz można było podziwiać przepiękny zachód słońca, co nie umknęło uwadze szatynki. Wpatrywała się w kolory, które tworzyły się na niebie i było w nich coś, co pozwalało jej się uspokoić, pozbierać myśli, dawało poczucie bezpieczeństwa.
    - Pięknie, prawda? - głos Draco wyrwał ją z zamyślenia.
    - Tak, z rodzicami często jeździliśmy na biwak do lasu. Zatrzymywaliśmy się na wzgórzu i podziwialiśmy zachód słońca. - uśmiechnęła się na wspomnienie tamtych czasów. Była szczęśliwa, czuła się potrzebna, kochana i miała przy sobie najważniejszych ludzi.
    - Moi rodzice nie byli tacy sentymentalni. - zaśmiał się. - Brakuje ci ich, prawda?
    - Dlaczego to robisz? - tym pytaniem zbiła go z tropu. - Dlaczego jesteś dla mnie miły, pytasz o moje samopoczucie? Jeśli to ma być sposób naśmiewania się... daruj sobie. - zimny ton, jakim go uraczyła i spojrzenie wyrażające nienawiść były czymś, czego nie do końca się spodziewał. Nie wiedział, co odpowiedzieć. Podszedł do barku i nalał sobie szklankę Ognistej Whisky.
    - Rozumiem, że nie chcesz? - zwrócił się do dziewczyny, która wciąż na niego nie patrzyła. Nie odezwała się. Zawiesiła wzrok na ukrywającym się za wzgórzem słońcu. - Chcę, żebyś pracowała z drużyną. - wypalił nagle.
    - Słucham? - miał jej uwagę, teraz wystarczyło tylko dobrze przedstawić ofertę, która miała pomóc im obojgu.
    - Potrzebuję kogoś, kto ogarnie nasz plan dnia, no wiesz... treningi, pory posiłków, spotkania ze sponsorami. Po prostu kogoś, kto będzie nam mówił, co mamy robić.
    - I pomyślałeś o mnie? - była coraz bardziej zaskoczona słowami blondyna.
    - Nadajesz się idealnie, Granger. Zawsze lubiłaś się rządzić, a teraz masz niepowtarzalną okazję mówić mi, co mam robić. - zaśmiał się i zauważył, że ona również lekko uniosła kąciki ust.
    - Gdzie jest haczyk? - zmierzyła Malfoya podejrzliwym spojrzeniem, a on parsknął cicho.
    - Jak zwykle nieustępliwa. - zaśmiał się. - Jest jeden, no może dwa drobne szczegóły. Po pierwsze - wylatujemy do Bułgarii w przyszłym tygodniu i przez najbliższy miesiąc będziemy tam mieszkać. Potem mistrzostwa, no a potem zobaczymy - to wyjazdowa praca.
    - Będę musiała z Wami mieszkać? - wyszeptała.
    - Tymczasowo tak, ze mną, ale postaram się szybko ogarnąć dla ciebie osobny apartament, przysięgam. - był nieco zakłopotany, ale rozbawienie widoczne na twarzy dziewczyny go uspokoiło.
    - A ta druga sprawa? - nie odpuściła.
    - Pójdziesz do lekarza. Chociaż raz. Nie musisz chodzić na regularną terapię, ale musisz o siebie zadbać. - silił się na poważny, oficjalny ton, ale przebijała przez niego troska.
    - Malfoy, ja... - chciała wyjść, ale zatrzymał ją łapiąc za nadgarstek i odwracając w swoją stronę.
    - Chcę, żebyś miała siłę wykonywać swoje obowiązki. Będę za ciebie odpowiadał, tak ja za resztę drużyny. Granger, wiem, że zawiesili cię w pracy do momentu, kiedy wrócisz do zdrowia. Nie oszukuj się. - wpatrywał się w jej zaszklone oczy. Otarła policzki wierzchem dłoni. Znowu się rozkleiła, znowu przy nim.
    - Nie mogę. - wyszeptała. - Nie umiem, ja... próbowałam.
    - Nie zostaniesz z tym sama, pamiętaj... drużyna. Pomogę ci, mogę nawet gotować - uśmiechnął się uroczo ukazując swoje dołeczki. Hermiona zaśmiała się.
    - Obiecaj, że nie będziesz naciskał.
    - Obiecuję, asystentko. Chodź, odwiozę cię, jest zimno i za ciemno, żebyś wracała sama. To chyba będzie naszą nową tradycją. 
    - Dziękuję - spojrzała na niego z wdzięcznością. - Za wszystko. I proszę... nie mów Ginny.
    - Jasne. A na marginesie - pozdrów sąsiadkę z piętra niżej i możesz wspomnieć, że zostawiłem jej numer tylko dlatego, że potrzebowałem tych gofrów, okej? 

    Oboje wybuchnęli śmiechem. Czuli się swobodnie w swoim towarzystwie, a szatynka poczuła, że to szansa dla niej na nowe życie.

    

Jestem obok - DramioneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz