Rozdział 4

376 36 0
                                    

Cóż to była za noc... Byłam Luu z Ligi Bohaterów, lecz nie widziałam mojej postaci, ponieważ w przeciwieństwie do trybu, w którym faktycznie się gra, w moim śnie miałam widok pierwszoosobowy. Obok mnie biegł Virus. Pokonywaliśmy tajemniczą dżunglę, śmiejąc się i żartując z napotkanych przeszkód. Pomagał mi przejść najtrudniejsze z nich. Gdy zostaliśmy napadnięci przez wrogów, ochraniał mnie, a ja rzucałam czary zza jego szerokich, muskularnych pleców.

Chcąc nie chcąc wróciłam z sennych marzeń na jawę. Dobry humor wywołany nocną przygodą z nowym znajomym, opuścił mnie natychmiast, gdy moje stopy dotknęły podłogi.

Niedzielny poranek bez wspólnego śniadania. Może nie byliśmy najromantyczniejszą parą na świecie, ale mieliśmy swoje małe przyzwyczajenia. W tym momencie parzyłabym herbatę, a on smarowałby kanapki masłem. Później nie moglibyśmy zdecydować się, na co mamy ochotę, ale wreszcie zasiedlibyśmy wspólnie do stołu. Coś by się działo, byłoby głośno. Teraz mam tylko ciszę. Gdybym posiadała chociaż zwierzaka...

Zdążyłam zapomnieć, co to samotność.

Zjadam bułkę z serem, popijając herbatą, która nie smakuje tak dobrze, jak zwykle. Nie wiem, czym się zająć, więc sięgam po telefon i rozważam wysłanie wiadomości do Seana. Dlaczego? Nie mam pojęcia. Takie głupie przywiązanie... Chęć kontaktu z nim. Przecież nie wyjaśniliśmy sobie tak zupełnie wszystkiego. Nie powiedzieliśmy każdego słowa, które chcielibyśmy, by zostało usłyszane.

Z drugiej strony kusi mnie, by zalogować się do gry i sprawdzić, czy Aaron coś do mnie napisał. Co jednak, jeśli będzie online? Czy jestem gotowa na rozmowę z nim?

Sean. Aaron. Przeszłość. Teraźniejszość.

Trudno, raz się żyje. Odrzucam telefon na bok i uruchamiam laptopa. „Zaloguj" i już jestem w Lidze Bohaterów. Sama. Przy moim jedynym znajomym na liście nie świeci się zielona lampeczka, która świadczyłaby o jego obecności, jednak pokazuje się powiadomienie, że mam do odczytania wiadomości. Otwieram je i trochę nie dowierzam w to, co widzę. On naprawdę poświęcił czas, by wyjaśnić mi wszystkie tajemnicze skróty. A na samym końcu napisał: „Cassy, jesteś?"

Czuję łaskotanie w brzuchu, bo obcy mężczyzna użył zdrobnienia, którego nikt dotąd nie zastosował. Dla wszystkich byłam Cass.

Fckboy: Przepraszam, coś mi wczoraj wysiadło. Dziękuję za przesłanie mi wytłumaczenia tego Waszego slangu, spróbuję teraz się go nauczyć.

Uważnie studiuję wiadomość, którą mi przysłał. No tak, nic trudnego. Dlaczego sama się nie domyśliłam, co kryje się za tymi wszystkimi literkami? Jak widać, mam wiele do nadrobienia. A przede wszystkim muszę bardziej otworzyć swój umysł.

Po przeczytaniu zawieszam wzrok na liście znajomych, licząc na to, że ujrzę zieloną lampkę. Ta niestety nie pojawia się przez kilka następnych minut, więc muszę sobie znaleźć inne zajęcie. Tylko jakie? Xan spędza dzień z Ariel, a Alex pojechała na obiad do rodziców. Wczoraj namawiała mnie, żebym wybrała się razem z nią, ale nie uległam jej prośbom. Niedługo Święta, więc będę z nimi wystarczającą ilość czasu.

Co robiłabym normalnie? Po śniadaniu obejrzałabym coś z Seanem, choć on i tak głównie siedziałby z nosem w telefonie. Później wyskoczylibyśmy do restauracji, a po powrocie on usiadłby przed komputerem, ja za to zaczęłabym czytać.

Okej, czas ugotować coś samemu. Przechodzę do części kuchennej i zabieram się za obieranie marchwi. Następnie pod moim ostrzem ląduje papryka, filet z kurczaka. W międzyczasie przygotowuję paczuszkę ryżu do zagotowania. Przyrządzenie obiadu dla dwojga nie zajmowało wiele czasu, a dla jednej osoby, kiedy wszystkiego jest o połowę mniej, idzie mi jeszcze szybciej. Jest trochę za wcześnie na kolejny posiłek, więc zostawiam wszystko gotowe do przyrządzenia i wracam na kanapę.

Virtual Lovers ✔ 18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz