Rozdział 9

345 37 0
                                    

Śnieżyca każdemu daje się we znaki. Ujemna temperatura zamraża opadłe z nieba płatki, stwarzając niekorzystne warunki do przemieszczania się. Jeden z licznych kierujących krążących po Evermond nie zapanował nad swoją osobówką i zderzył się z tramwajem, którym miałam wrócić z zakupów. Stłuczka uniemożliwiła mi dojazd do mieszkania. Na szczęście dla nieuważnego kierowcy i jego pasażerów, sytuacja wyglądała groźniej niż rzeczywiście się skończyła. Wszyscy wyszli z tego zajścia bez szwanku.

Niestety zdecydowanie gorzej potoczyły się losy kobiety, która szła kilka metrów przede mną. Niefortunnie postawiła stopę, poślizgnęła się i złamała nogę. Jako że byłam jedynym świadkiem całego zajścia, ponieważ w taką pogodę najwyraźniej nikomu nie chce się wyściubiać nosa, pomogłam jej i poczekałam razem z nią na przyjazd karetki.

Co też mi przyszło do głowy, żeby w taką pogodę wychodzić z mieszkania? Zachciało mi się przygotowywać krewetki na kolację dla Alex i Xana. Zjedliby kanapki i też by nie narzekali.

O wilkach mowa. Docieram zmarznięta pod swój blok, a moje rodzeństwo nadchodzi z naprzeciwka. Nie ryzykując przemiany w lodowe posągi, darujemy sobie czułe przywitania i porozumiewając się bez słów, wchodzimy do budynku.

Dopiero po otuleniu się kocem w swoich czterech ścianach dzielę się z moimi gośćmi przygodami, które spotkały mnie podczas wyjścia, mającego w założeniu trwać maksymalnie pół godziny. Przedłużyło się. I to sporo!

Siostra, która w drodze do mnie w ogóle nie zmarzła, ponieważ ubrała się na cebulkę i teraz co rusz ściąga z siebie kolejne warstwy, opowiada nam o jednym ze swoich uczniów. Bobie. Nieznośnym Bobie, na którego od ponad roku próbuje znaleźć sposób. Chce go okiełznać, stosując pokojowe metody. I może rzeczywiście takie istnieją. Nie mam pojęcia. Na dzieciach znam się raczej wcale.

– I wiecie, co on powiedział? – Nie wiemy, ale musiało to być coś poruszającego, ponieważ oczy niemal wychodzą jej z orbit, co znaczy, że te słowa wciąż robią na niej niemałe wrażenie. – Że zabije Świętego Mikołaja, żeby zabrać mu wszystko, co będzie miał w worku.

– Grubo – komentuję, zaskoczona pomysłowością kilkulatka.

– I właśnie dlatego Ariel nieprędko dostanie telefon – włącza się Xan. Kwestie dostępu dziecka do Internetu to dla niego nie są żarty. – A nawet jak już będzie miała, to pod moją kontrolą. I może sobie ten dupek – mówi, mając na myśli nowego partnera swojej byłej – gadać co chce. Ja mam na to wyjebane. Niech się dorobi własnego dzieciaka, to będzie miał coś do powiedzenia.

– Popieram! Przecież te gry ryją im głowy. A propos gier... – zaczynam nowy wątek, przechodząc do części kuchennej.

– Nie jest dobrze – wnioskuje Alex po moim tonie.

Z przemarzniętej torby zakupowej wyciągam na blat krewetki, makaron i kilka przypraw, które przydadzą mi się do przygotowania dzisiejszej kolacji. Xander w okamgnieniu pojawia się u mojego boku, żeby otworzyć butelkę szampana, którego zapas również dokupiłam.

– Nie, to znaczy... – waham się. – Jest dobrze, ale Aaron wczoraj trochę mnie zaskoczył. Chyba po prostu się wygłupiłam.

– A co zrobiłaś? – pyta siostra, wskakując na blat.

Zajada się solonymi orzeszkami, które wyciągnęła z mojej szafki na przekąski. Ja w tym czasie wyjmuję makaron i wrzucam go do wrzącej wody. Kiedy mam wolne ręce, odbieram od Xana kieliszek z winem musującym.

– Rozmawialiśmy o świętach. Rozpędziłam się i poprosiłam go o adres, żebym mogła wysłać mu podarunek – tłumaczę.

– Siorka, miałaś uważać, a ty prosisz obcego typa o adres? – strofuje mnie brat. – Mam nadzieję, że nie podałaś mu swojego?

Virtual Lovers ✔ 18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz