1. Charlie

21 5 6
                                    

– Dlaczego nie mogę jechać z Tobą? – Zapytał po raz setny w ciągu zaledwie dziesięciu minut młody chłopak, siedzący na przednim siedzeniu w niebieskim samochodzie.

Przyglądał się mężczyźnie o ciemniejszej niż on posiadał karnacji, który wzrok skierowany miał na drogę, gdy wjeżdżali do pięknego, słonecznego miasta we Włoszech. Mężczyzna ten był w średnim wieku, mógł mieć nie mniej niż trzydzieści pięć lat. Chłopiec, choć podobny, różnił się nie tylko jaśniejszą od dorosłego karnacją, ale także kolorem oczu. Nastolatek był zielonookim szatynem, co w rodzinie jego ojca było rzadkością.

– Może lepiej, żebym poleciał do Anglii z Tobą? Ciocia na pewno nie będzie chciała, żebym spadał jej na głowę od tak! – Kontynuował swoje rozważania, licząc na to, że zmieni ogląd na całą sytuację i za chwilę zawrócą samochód, udając się prosto w kierunku najbliższego lotniska.

– Charlie… – zaczął dorosły, jednak od razu potem przerwał, ciężko wzdychając. Stanął przy chodniku, zatrzymując swój samochód, po czym spojrzał w kierunku chłopca, który nawet nie zamierzał podnosić wzroku na niego. – Rozumiem Cię, ale to nie znaczy, że od razu będę musiał Cię zabierać na drugi kraniec Europy, tylko po to, żebyś przez kilka tygodni siedział bez celu.

– U ciotki też nie znajdę żadnego celu… W San Marino było dużo lepiej i z pewnością tam byliśmy szczęśliwsi!

Mężczyzna pokręcił głową, nie patrząc na swojego syna. Rozgrywali tę rozmowę już trzeci raz w ciągu obecnego tygodnia… A dopiero był wtorek. Położył jedną dłoń na kierownicy, odchylając się do tyłu. Spojrzał w lusterko, zwisające z sufitu samochodu. Charlie delikatnie uniósł tam wzrok, by móc w odbiciu dostrzec jedynie intensywnie brązowe oczy starszego o dwadzieścia lat od niego mężczyzny.

– Wiem, ale już nie jesteśmy w San Marino. – Zaczął, obserwując w odbiciu syna. Widział wszystko, od czubka roztrzepanych we wszystkie strony jasnobrązowych włosów, aż po położone na kolanach ręce, w których nerwowo obracał przezroczystą, szklaną kulkę. – Jestem pewien, że szybko uda Ci się zaaklimatyzować w Rzymie.

– Nie wiem nic o Twojej siostrze.

– Miałeś dwa lata, gdy ostatni raz się wiedzieliście. Masz prawo jej nie kojarzyć.

– Nie opowiadałeś mi o niej… – przerwał. Spuścił wzrok, przyglądając się kulce, którą teraz trzymał między dwoma palcami. Przypomniał sobie coś, czego nie chciał pamiętać. – Dopiero po…

– Nie rozmawiajmy o tym. – Poprosił ojciec, choć widać było, że to on nie chciał o tym rozmawiać. Charlie wręcz przeciwnie - potrzebował tej rozmowy. – Po prostu… Po prostu chodźmy, Frances czeka na nas w domu rodzinnym.

Rozpięli pasy i wyszli z samochodu. Mężczyzna ruszył przed siebie, a chłopiec ruszył za nim, w kierunku starych kamienic. Jeden z domów przyległych do pozostałej części kamienicy, był inny od pozostałych. Pomalowany na żółto, z czerwonym dachem. Dwa okna balkonowe skierowane w stronę całego miasta, połączone jednym balkonem, na którym postawiono wiklinowe krzesło, a obok stolik. Niżej niewielki daszek z czerwonej cegły, którego końce sięgały końców ściany budynku. Podpierały go cztery kolumny wykonane z brązowego kamienia. Pod imitacją dachu, postawiono dwie wielkie stojące donice z roślinami. Pomiędzy nimi znalazły się stare drewniane drzwi.

– To tutaj się wychowałeś? – Zapytał szatyn, przyglądając się jednemu z najbarwniejszych domów, jakie były w tej części miasta.

– Dokładnie tak. Dom rodzinny Leone. Zbudował go mój dziadek, Bruno Leone, gdy mój ojciec dopiero się urodził.

– Dostałeś imię po dziadku?

– Mało kreatywne…

Weszli pod dach i stanęli między białymi donicami z niebieskimi wzorami. Stanęli przy drzwiach. Charlie przyjrzał się miedzianej tabliczce, w której wybito zdanie.

Związani: Widząc Twój mrokOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz