przyjemnej lektury, zacharki zegarki :) — wika
~*~
We wtorek zastaję go kucającego pod moimi drzwiami. Przed chwilą wróciłem z pracy i jest dopiero kwadrans po czwartej nad ranem, powieki sklejają mi się z gałkami ocznymi.
Jonaszek ma na sobie ortalionową kurtkę i czapkę z daszkiem, niezbyt odpowiednie na zimę, ale bardzo w jego braku stylu. Na mój widok podnosi się na równe nogi i macha mi ręką przed twarzą, na wypadek, gdybym nie zdążył go jeszcze zauważyć. Widzę go jednak bardzo wyraźnie. Potrafię go nawet opisać kilkoma słowami, choć na początku poprzedniego tygodnia wydawało mi się to zupełnie niemożliwe. Teraz mogę stwierdzić, że lubię jego świecący się nos i zęby jak u krokodyla. Poza tym ma jakąś wysypkę na policzkach i śmiem twierdzić, że stało się tak przez to ciągłe męczenie skóry flamastrami, lakierem do paznokci i farbami. A być może jest to po prostu nastoletni trądzik.
— Przejdźmy się gdzieś — mówi, trochę mnie tym zaskakując. Przyzwyczaiłem się, że zwykle siedzimy na mojej ciemnozielonej kanapie, jemy pizzę i od czasu do czasu słuchamy Green Day. Że mamy tylko jeden wystrój sceny teatralnej, okazjonalnie zmieniany na mikroskopijną kuchnię, która przypomina najgorszą możliwą klatkę dla chomika, do kupienia w osiedlowym sklepie pseudozoologicznym za czterdzieści dziewięć złotych.
— Jest po czwartej. Ciemno i zimno — mówię, wzdychając. — Gdzie chcesz się niby przejść?
Jonaszek wzrusza ramionami i posyła mi uśmiech, przez który mam ochotę uderzyć głową w ścianę albo go pocałować. Nie wiem. Wszystko mi się miesza.
— Tak po prostu.
Tak po prostu wychodzimy więc z bloku i kierujemy się przed siebie, odpalając pierwszego wspólnego papierosa. Na zewnątrz nikogo nie ma, ponieważ nikomu nie chce się spacerować po mieście o tak wczesnej porze. Tym bardziej w zimę, kiedy temperatura sprzyja jedynie myśleniu o samobójstwie. Ale Jonaszek lubi nieodpowiednie pory, nieodpowiednie osoby i nieodpowiednie słowa, dlatego właśnie teraz mówi:
— Pamiętasz, gdy parę lat temu powiedziałem ci, że cię kocham?
— Chyba nie — odpowiadam.
Mam wrażenie, że to zmyślił. Nawet gdy wytężam umysł, nie jestem w stanie odnaleźć takiego wspomnienia w żadnym z zakurzonych zakamarków. Na chwilę oblatuje mnie strach na myśl, że takie dwa tygodnie jak teraz, wydarzyły się już milion razy — tylko za każdym razem postanawiałem ich nie zapamiętywać. Nie, to zupełnie niemożliwe.
— Szkoda — mówi Jonaszek, wyciągając rękę po kolejnego papierosa. Ma zaczerwienione, skostniałe dłonie, które mam ochotę ogrzać swoimi. Koniec końców tylko podsuwam mu paczkę z wysuniętym do połowy papierosem. — To było zaraz przed moją wyprowadzką do Warszawy, więc możesz nie pamiętać, bo wszystko było wtedy dość zamazane. Szczególnie moje oczy, bo bardzo dużo płakałem — wyznaje Jonaszek. — Nie chciałem zostawiać taty samego, bo zawsze robił mi dobre śniadania i nie krzyczał, jeśli rzucałem kurtkę na podłogę. Ciebie też nie chciałem zostawiać, bo bałem się, że już nigdy więcej się nie spotkamy.
Przez jakiś czas idziemy w zupełnej ciszy. Pozwalam Jonaszkowi zebrać wszystkie myśli, a sam zaciągam się jego papierosem, który znudził mu się po trzecim przyłożeniu do ust. Przez myśl przechodzi mi, że to nasz kolejny pośredni pocałunek — jednocześnie najbliższy, jakiego będzie dane nam doświadczyć. Jeśli miałbym coś zapamiętać z tych dwóch tygodni, to właśnie nasze papierosowe pocałunki.
— W każdym razie na pewno powiedziałem ci wtedy, że cię kocham — mówi dalej, kiedy skręcamy w szerszą ulicę. Nadal jest kompletnie ciemno, żółta poświata z latarni obleka jedynie pojedyncze miejsca. — A ty powiedziałeś mi, że nie powinienem przyklejać sobie tatuaży z gum do policzków i poszedłeś do siebie. Na tym właściwie się skończyło. Nie powiedziałeś mi nawet „cześć", jakbyś wiedział doskonale, że jeszcze się kiedyś spotkamy. I tak faktycznie się stało — kwituje z błąkającym się po wargach uśmiechem.
CZYTASZ
AM 4:56
Ficción General[zakończone] ❝Wpadłem, bo pomyślałem, że możesz czuć się trochę samotnie❞. Zamknięta w dwóch tygodniach historia, widziana oczami dwudziestoczterolatka na krańcu nieszczęścia i apatii, któremu codziennie rano wizytę składa bezwstydny nupturient samo...