rozdział szósty

1.6K 73 8
                                    

Sali

- Wszystkiego najlepszego, córeczko! - Głos mamy zapiszczał w słuchawce, a ja musiałam odsunąć ją od ucha, by nie ogłuchnąć.

Nie czekała aż podziękuję, od razu zmieniła temat, bo ten był dla niej zbyt drażliwy. To kolejny raz, kiedy jej głos wybrzmiał dwiema skrajnymi emocjami, tym razem; radością i rozpaczą. Od trzech lat dostawałam krótkie życzenia i powstał niezapisany nigdzie zakaz obchodzenia tego święta. Nie przeszkadzało mi to, bo czułam się podobnie jak ona. Dopóki nie miałyśmy żadnego śladu, ciężko było cokolwiek świętować.

- Jak Ci idzie w pracy, Kochanie? - Przez telefon głos mamy wydawał się jeszcze bardziej troskliwy, niż w rzeczywistości.

Za bardzo się zamartwiała i choćbym zapewniała ją z całych sił, że wszystko jest w porządku i powinna teraz w końcu skupić się na sobie, nie potrafiła. Ta kobieta zaprogramowana była na życie wszystkich, z wyjątkiem siebie.

- Bardzo dobrze - zapewniłam, już piąty raz w tym tygodniu, a był dopiero wtorek... - Czuję, jakbym pracowała za barem całe życie, a napiwki stanowią prawie drugą pensję, więc naprawdę jestem bardzo zadowolona.

I faktycznie, tak było. Pominęłam drobny szkopuł, którym był brak wolnego czasu, ale jeśli już się zdarzył, i tak poświęcałam go na leżenie w betach lub wypad za miasto na kawę z mamą. To jednak odrobinę żałosne...

Były też dobre wieści, na przykład takie, że Matt bywał w lokalu już coraz rzadziej, co w dużym stopniu uspokajało moje nerwy, ale jednocześnie zmuszało do myślenia, gdzie też mógł się podziewać i czy znów jest z tymi dwiema dziewczynami z soboty... A może już z innymi? Jeśli wierzyć słowom Jacoba, to dość normalny u niego precedens. Cytując dokładniej: „pieprzy, co się rusza". Tym bardziej cieszyłam się, że mam go z głowy.

O nim jednak zdecydowanie nie zamierzałam pisnąć mamie choćby słówka, bo nie miałam ochoty tłumaczyć, dlaczego ten kurwidamek nigdy nie będzie jej zięciem. A ledwie wypowiedziałabym jakiekolwiek konkretne imię, ona za chwilę zamawiałaby mszę w intencji mojego rychłego zamążpójścia.

- A może... - O, nie. Znałam ten ton. - Poznałaś jakiegoś... kawalera? - zaszczebiotała z nadzieją i czekałam już tylko na wzmiankę o tym, że chciałaby być jeszcze młodą babcią.

Korzystając z okazji, że mnie nie widzi, a tym samym nie skarci, przewróciłam oczami, co od razu wyłapała matczyną intuicją.

- Sali Amy Connor. - Zaczyna się... - To, że Cię nie widzę nie znaczy, że nie wiem, co w tej chwili zrobiłaś.

- Akurat dłubałam w nosie, wybacz zniewagę - odparłam, licząc, że skupimy się na braku dobrych manier, ale musiałabym nie znać własnej matki by wierzyć, że to się uda.

- Nie ze mną te numery, moja droga. Przypominam, że lata świetlne temu byłam prawie tak piękna jak Ty, a już to sprawiło, że miałam spore powodzenie. Nie uwierzę więc, że żaden gentleman nie zabiega o Twoje względy.

- Mamuś... żyjemy w dwudziestym pierwszym wieku i o „względy"zabiega się nieco inaczej, w związku z czym zapewniam, że niestety nie poznałam żadnego gentlemana. Kilku pajaców i gnojków owszem, ale jeśli chodzi o dobrych panów z Twojej epoki, to z przykrością muszę przyznać, że ten gatunek wymarł drogą naturalnej ewolucji.

- Nie mam pojęcia, co wy młodzi macie w głowach...

I lepiej, by tak już zostało...

- Nim się obejrzysz, a stuknie Ci trzydziestka, Sali... - Ok, dobijamy do brzegu. - Organizm kobiety nie jest z gumy, kochanie, a ciąża, im później, tym większe szkody może wyrządzić.

Nowy Szef - Tom 3. Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz