Słońce zachodziło powoli, barwiąc niebo na soczyste kolory. Pomarańcz przechodził w złoty, kończąc na krwistym czerwonym.
Wkroczyliśmy do Wioski Szarości.
Od brzegu las był rzadki, ale im wyjeżdżaliśmy głębiej, tym drzewa były gęstsze. Choinki nieprzyjemnie smagały mi policzki, kiedy nie udało mi się w porę ominąć drzewa.
Jechaliśmy wydeptaną drogą, mijając pobliskie domy. W oddali dało się słyszeć szum przepływającej rzeki. Śnieg gdzieniegdzie pokrywał kawałki trawy czy kamienie, ale główna droga w większości była nieoblodzona.
Dosyć często jeździłem tu na misje, więc kojarzyłem tę okolicę. Wioska miała swój urok, a o każdej porze roku wyglądała niesamowicie.
W zimie krajobraz pokryty był śniegiem, wszystko było białe i jasne, nieruchome, tylko woda w pobliskich strumykach płynęła szybko, nieprzejęta chłodem. Z gałęzi zwisały sople lodu, konie zostawiały ślady na białym, nietkniętym puchu.
Wiosną wszystko odżywało, roślinność stopniowo stawała się zielona i żywa, kwiaty pachniały przepięknie. Zwierzęta zaczynały budzić się do życia, motyle i pszczoły latały wokół, jeszcze zaspane, ale już powoli gotowe do przeżycia kolejnych tygodni. Słońce świeciło pośród liści drzew, dając ciepło po srogiej zimie. Zaczynało tętnić życiem.
Lato było upalne, dalej zielone, ale gorące. Drzewa niczym dach dawały odrobinę odetchnienia od duszącej ciepłoty i oferowały przyjemny cień. Chłodne strumyki dawały ukojenie przy dłuższych wędrówkach, a domy oferowały lemoniadę i chwilę wypoczynku przed dalszą podróżą. Było ciepło, ale wtedy właśnie wszystko tętniło życiem, ludzie wychodzili na zewnątrz i rozluźniali się. Po skończonej misji generał wysyłał nas nad jezioro i do końca dnia mogliśmy pływać w orzeźwiającej wodzie i rozkoszować chwilami wolności i relaksu.
Jesień też była wyjątkowa, liście drzew stawały się kolorowe, czerwień przeplatała się z żółcią, pomarańczem i brązem, spadały też na ziemię, tworząc różnokolorowy dywan, który chrupał pod stopami. Już pachniało kolejną zbliżającą się zimą, ale zdarzały się te ciepłe dni, kiedy przyjemnie było przechadzać się po lesie i obserwować cały kolorowy krajobraz.
Teraz, choć nie było zbyt dużo śniegu, obszar pokrywał szron. Była ta część zimy, kiedy już powoli przechodziła we wiosnę, przelotnie obdarowując ciepłymi chwilami, większość czasu jednak była zimno i mroźna. Ciepły, brązowy płaszcz okrywał mi ramiona i dawał schronienie przed wiatrem. Mavra miała na sobie coś podobnego, jednak jej kaptur został obszyty futrem z białego lisa. Skrzywiłem się na tę myśl.
Ciemnobrązowy kucyk opadał na jej plecy, podskakując z każdym ruchem konia. Kruk w pewnym momencie wzbił się z jej ramienia i zaczął przelatywać przed okolicę, ciągle w pobliżu nas.
Raz wznosił się do góry, raz na dół, odlatywał tak daleko, że traciłem go z oczu, by potem wrócić i kraknąć coś do dziewczyny.
- Co on robi? - spytałem, podjeżdżając bliżej Mavry.
Obrzuciła mnie beznamiętnym spojrzeniem.
- Sprawdza okolicę - odrzekła chłodnym tonem, jakby odpowiadanie mi na pytanie przychodziło jej z trudem i niechęcią.
- Czemu za każdym razem kracze tylko raz?
- Jedno kraknięcie oznacza, że jest czysto, dwa, że w pobliżu są jakieś kłopoty.
Pomysłowe.
Jechaliśmy spokojnie naprzód, drzewa chroniły nas przed ostrym wiatrem. Okolica była spokojna i być może za bardzo się przez to rozluźniłem, bo kiedy kruk znów do nas podleciał i kraknął dwa razy, od razu się spiąłem.
CZYTASZ
Odcienie czerni
AdventureObrońca i była Łowczyni Księżyca. Wrogowie, połączeni do jednego zadania. Mavra-była Łowczyni Księżyca dostaje propozycje od samego króla. Ma ukraść dobrze strzeżone zwierze, które może uratować śmiertelnie chorą królową. Zgadza się je wykonać, ale...